– No, przecież powiedziałam, że to powitanie słońca.
– Tak, masz rację, przepraszam – wycofałam się grzecznie.
Elwira łagodnym głosem zadeklamowała:
– Surya jest duszą zarówno istot poruszających się, jak i nieruchomych, – A potem wyjaśniła: – Surya to Słońce. Oddajemy mu pokłon co dzień rano, z twarzą zwróconą na wschód. Tych ćwiczeń jest dwanaście, tyle ile boskich przymiotów gwiazdy.
– Tylko tyle ma przymiotów? – zdziwiłam się nieco.
– Jej zalety są nieskończone, nieopisywalne – ekscytowała się Elwira. – Dwanaście ćwiczeń jest zaledwie symbolicznym oddaniem hołdu. Może chcesz się do nas jutro przyłączyć?
Podziękowałam grzecznie, bo nie jestem przesadną admiratorką wczesnego wstawania. Ani słońca. Dobrze, że jest, ale żeby mu się kłaniać? Nie, to nie dla mnie. Brakuje mi duchowości.
Chcąc nie chcąc, obudzona o tej dzikiej godzinie, wzięłam się do przygotowywania śniadania. Niestety, nasze joginki odmówiły jedzenia. Poszły na suche szczotkowanie skóry. Nawet nie próbowałam dociekać, co to takiego. Zrobiłam sobie jajecznicę na słonince i pyszną, bardzo mocną herbatę. A potem wsunęłam się do łóżka w nadziei na sen. Sen jednak nie przychodził. Wróciłam więc do kuchni, a tam zastałam Elwirę Sałapatko przyrządzającą zupę potasową. I ziołową herbatkę. Nie mogłam na to patrzeć. Zrobiłam kakałko i uciekłam. Przeczytałam już całą „Politykę”, gdy pojawił się Molas. Wyszłam do niego i zaproponowałam, że zaparzę mu kawę.
W kuchni ciocia i Elwira jadły zupkę. Poczęstowały nią Molasę. A on, jak to on, nie odmówił. Spróbował i zakrztusił się – nieśmiało zauważył, że nie ma w niej soli.
Ewa spojrzała na niego z litością.
– Sól zabija – zakomunikowała poważnie.
Molas się wystraszył, pogmerał w talerzu ze dwa razy i dał za wygraną.
– Nie masz czasem jakichś resztek tej wczorajszej pizzy? – zapytał nieśmiało.
– Mam. – Sięgnęłam do lodówki.
– To dopiero jest trucizna – powiedziała Ewa i wyjęła mi z rąk zimną pizzę. – Nie słyszeliście o cholesterolu?!
Zdaje się, że z Ewą nie będzie zbyt wesoło.
– Słyszeliśmy, ale jeszcze się nie przejmujemy – odrzekłam, zabierając jej ciasto i wkładając do mikrofali.
– Tego też nie powinnaś używać – zaprotestowała dla odmiany Elwira. – Będziemy musiały dużo was nauczyć.
– Tak, one żyją w średniowieczu. – Ciocia ze smutkiem pokiwała głową.
Swoją misję cywilizacyjną rozpoczęły dziewczyny od razu. Elwira nauczyła nas troje podstawowych asan, to znaczy postaw. Ich celem jest oczyszczanie kanałów energetycznych tak, by prana, czyli oddech, mogła swobodnie przepływać i ciało było gotowe przyjąć Kundalini – najwyższą energię słoneczną.
Elwira zacytowała Hatha Jogę Pradipika, który podobno powiedział, że asany czynią człowieka silnym, wolnym od chorób i lekkim. Wydawało mi się, że ten cytat nic nie wnosi, ale zmilczałam.
Pokazały nam postawę świecy, pług, kwiat lotosu. Wszyscy troje gimnastykowaliśmy się na trawniku, a Honorata patrzyła przez okno i nie mogła się nadziwić, jakie te panienki są sprężyste.
Molas zwalił się przy świecy, ja wymiękłam przy kobrze. Powiedziałam Ewie, że powinna występować w cyrku. Nie zrobiłam tego złośliwie, ale się obraziła i przerwała ćwiczenia.
Pełna kundalinu, zaproponowałam wycieczkę rowerową po obiedzie, co zostało przyjęte z radością przez Paulinę i Molasego. Ciocia jednak odmówiła. Obie z Elwirą zaplanowały na popołudnie kąpiel w owsiance, w ramach terapii oczyszczającej, i ćwiczenia z oddychania chi kung.
Nie, to nie. Zjadłyśmy żurek z jajeczkiem, a potem kopytka z pieczenia cielęcą i buraczkami. Ewa i Elwira skromnie spożyły zupkę miso. Podobno znakomicie wspomaga organizm. Ciocia czasem zerkała w stronę naszych talerzy. Jakby z żalem.
Po obiedzie pojechaliśmy we trójkę nad rzekę, a potem do ośrodka sportowego w Zalesiu Górnym. Trasa była bardzo fajna, ciągnęła się wzdłuż rzeki, obok urokliwego wodospadziku i stawów rybnych, a potem przez las, śliczny las sosnowy. Z Molasą czułam się bezpieczna. Duży z niego gość. Nie musiałyśmy się bać grasujących w okolicy łobuzów, którzy kradli rowery. Tatuś, stary leniwiec, rzadko dawał się namówić na wycieczki tego typu. Twierdził, że rower to wynalazek przereklamowany, bo tylko dupa siedzi, a nogi jak pracowały, tak pracują.
Sport nie jest tym, co tata uważa za zdrowe. Regularnie ćwiczy tylko mięśnie przedramienia, podnosząc pełne kufle. Trasa miała jednak ten walor, że kończyła się nad zalewem, gdzie można było spokojnie odpocząć i napić się piwa. Czasem więc tata dawał się skusić na taką wyprawę.
Przejechanie całej drogi zajęło nam czterdzieści minut. Był to niezły czas. Wynajęliśmy rower wodny. Paulina wypłynęła z Molem na jezioro, a ja pilnowałam rowerów i czytałam Morderstwo na plebanii Agathy Christie.
To moje ostatnie odkrycie. Fredzia podsunęła mi ABC i teraz czytam wszystkie powieści Agathy po kolei. Mam też nagrane na wideo filmy z Davidem Suchetem w roli Poirota. Dla mnie są one kultowe.
Było mi bardzo dobrze. Świeciło łagodne popołudniowe słońce, a ja siedziałam na ławeczce i patrzyłam na staw pełen kajaków i rowerów wodnych, popijając malutki browarek. Chciałam zawołać: „Chwilo, trwaj!” To było to. To lubię.
Kiedy wróciliśmy do domu, E. i E. siedziały na trawniku w pozycji kwiat lotosu i wyły. Inaczej nie da się tego określić. Później Ewa wytłumaczyła mi, że oczyszczały organizm za pomocą dźwięków.
Zadzwoniłam do Fryderyki i opowiedziałam jej o wyczynach cioci. Poradziła, abym absolutnie nie zaprzątała sobie tym głowy.
– Ewie przejdzie. Za miesiąc będzie ćwiczyła tai chi albo uprawiała ziemię w kibucu pod Jerozolimą. Pamiętasz, jak była członkinią Hare Kriszna?
Pamiętałam.
Rano znowu obudziły mnie mantry, ale przewróciłam się na drugi bok i zasnęłam. Była niedziela i chciałam się wyspać.
Ciocia i Elwira poświęcały się doskonaleniu duchowemu, a my zajmowałyśmy się swoimi sprawami. Ja uczyłam się do klasówki z matmy i pomagałam Molasowi spłodzić wypracowanie o ucisku klasy robotniczej i chłopskiej w przedwojennej Polsce. W tej szkole specjalnej to specjalni są, zdaje się, nauczyciele. Zahibernowała się ta miła gromadka w epoce realnego socjalizmu i ani rusz do przodu. Studia zaczynali, gdy Uniwersytet Warszawski nosił imię Józia Stalina, kończyli, gdy przy władzy był taki miły facio, Władzio Gomułka, i pozostali wierni jego ideom po wsze czasy. Nowego nie ma, przynajmniej sądząc po ciekawostkach, które Molas czasami ze szkoły przynosił. Nauczyciele kochają karmić uczniów swoimi poglądami na świat i rzeczy. Ta Melasa nie była wcale głupia, myślała prawidłowo. Może trochę długo, ale nie głupio. Natomiast ewidentnie miał dysleksję. Kazałam mu poprosić ojca o załatwienie wizyty w stosownej przychodni. Molas zgodził się, tym razem chętnie, bo dzięki terapii jąkał się już znacznie mniej i najwyraźniej uwierzył w skuteczność tego typu działań. Twierdził też, że ostatnio ojciec zwraca na niego więcej uwagi i próbuje nawiązać z nim rozmowę.
Paulina przygotowywała pracę na plastykę. Temat był prosty: „Niedziela”. Wymalowała ciocię i Elwirę stojące na głowie. Boję się, że jak opowie, co one tu wyprawiają, to mogą nam dać kuratora. Wszyscy wiedzą, że jesteśmy trochę dziwne, ale ta ciocia na głowie… Szkoła może tego nie strawić.
Następny tydzień szybko minął. Zbliżał się koniec roku i klasówka goniła klasówkę. Uczyłam się dużo, jeździłam na korepetycje do Jarka i nie miałam czasu nadmiernie się włączać w życie domowe.