Выбрать главу

To był wspaniały dzień. Wycałowałyśmy w domu tatkę, nie bacząc na jego okropne zażenowanie. Jak chce, to naprawdę jest cudowny.

Potem, niestety, pojawiła się pani Ilonka. Właśnie trwała próba kapeli, kiedy rozległo się straszne walenie do drzwi. To była pani Ilona. Miotała się, krzyczała, że spać nie może. Tatuś przeprosił, powiedział, co i jak, że zespół itd. Obiecał ciszę. Uspokoiła się i poszła.

Następnego dnia tatko kupił kwiatki i poszedł ją przeprosić. Długo nie wracał, bardzo długo. Potem pojawili się oboje i tato powiedział, że teraz pani Ilonka będzie się nami zajmować.

– Czy umie gotować? – zapytałam.

Tata spojrzał na nią, a ona się uśmiechnęła i powiedziała:

– Jasne.

I była to, niestety, prawda.

Tatuś kupił nowe garnki, w których Ilonka codziennie przygotowywała rosołki, kotleciki, kurczaczki, budynie i inne cuda, o których przedtem nawet nie śniłyśmy. Mieszkanie lśniło, ciasto pachniało. Miałyśmy wszystko poprane i poprasowane.

Pani Ilonka krążyła po domu, na nas wielkiej uwagi nie zwracała, tylko rwała tatusia. Tak się do niego wdzięczyła, że kością w gardle stawały mi kotleciki, kurczaczki i budynie. Rano chodziła po domu w lokówkach, a gdy koło południa z taty pokoju zaczynały dochodzić oznaki życia, biegła do łazienki, pozbywała się lokówek, psikała perfumami „Femme Fatale”, obciągała długą spódnicę w kratę, w której myła podłogę, i zaczynała do nas gruchać:

– Karolinko, pozwól, poprawię ci warkoczyk. Polusiu, może kawałek ciasta z jagodami? Jest przepyszne!

Patrzyłyśmy na siebie z Paulinką i zgodnie opuszczałyśmy lokal, udając się w kierunku podwórka. To było okropne.

– A jak ona uwiedzie tatusia? Jak on się z nią ożeni? – pytała Paula.

– To będziesz do końca życia jadła pyszne kurczaczki – odpowiadałam jadowicie.

– Nie sprzedam się za żadne kurczaczki – mówiła. – Przecież ona nas nie znosi.

To była prawda. Pani Ilonką nas nie znosiła, darła się i wściekała, kiedy tata nie słyszał. Wygadywała na nas i na naszą mamusię. Mamusia jaka była, taka była, ale to zawsze przecież nasza mamusia. I na pewno była fajniejsza niż ta cała Ilonka.

A tatuś się zachwycał:

– Jakie pyszne zraziki, koszulka jak ślicznie uprasowana!

Kupiła go, leniwca jednego. Popatrywałyśmy na siebie ze zgrozą. On to może zrobić. Ożenić się z Ilonką. Dostaniemy Ilonkę za macochę. Wolę bidul. Na pewno będzie nam tam lepiej niż z Ilonką. Cholerny Kopciuszek to nie jest rola dla mnie, a tym bardziej dla Pauli. Nasza awersja do Ilonki rosła, rosła też niechęć Ilonki do nas. Wszystko, co robiłyśmy, było złe, my byłyśmy głupie i niegrzeczne. To, co robił tatuś, było dobre. Bałagan, pety, skarpetki na stole. Tatuś był twórcą, a my zawadą. To przecież takie proste.

Bałyśmy się, że tatuś przepadł z kretesem, aż tu raptem usłyszałam, jak mówi do swoich kumpli:

– No dobra, z Ilonki jest straszny kaszalot, ale gotuje świetnie.

„Hurra! hurra!” – zaczęłam krzyczeć w duchu.

– Może się z nią nie ożeni… – zakomunikowałam Paulinie.

Rozpoczął się rok szkolny i trzeba powiedzieć, że dzięki pani Ilonie wszystko toczyło się dosyć składnie. Miałam książki i zeszyty, może nie te najładniejsze, bo nie dała mi ich kupić, tłumacząc tacie, że są za drogie, ale jakieś tam mi kupili. Paula poszła do zerówki i nawet jej się spodobało. Dawało się przeżyć.

Aż wybuchła bomba. Paula, głupiutka Paula, jedząc jakiś wyjątkowo pyszny obiadek Ilonki, skomentowała:

– No, jesteś kaszalot, ale umiesz gotować.

Rozpętała się burza z piorunami. Mała zaczęła się tłumaczyć, że to nie ona, tylko tatuś. No i zrobiło się piekło, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Kamienica trzęsła się w posadach. Skończyło to się wymarszem śmiertelnie obrażonej

W niedzielne przedpołudnie zawitała do nas pani Kleopatra Tongo del Abdiz Bongo. Gdy stanęła w drzwiach i nieśmiało powiedziała: „Ja szukać moja męża, Abdullaha Tongo del Abdiz Bongo” – wszyscy zamilkliśmy i otworzyliśmy usta. Nawet tata. Nawet Krzysiek, Marek i Lech. No, bo było na co popatrzeć. Kleopatra miała ze sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i taką figurę, że klękajcie, panowie. Usta Angeliny Jolie, biust lepszy niż u Pameli Anderson. Otulona białą dżelabą, wyglądała zjawiskowo.

Wszystko to jednak stworzyła natura, a nie chirurgia – podkreślał tata, gdy panowie na gorąco komentowali wydarzenie. No cóż, tata nawet wspomniał, że nabrał szacunku do mamy, skoro wygryzła z pozycji żony taki cud natury.

Panowie rzucili się gromadnie na Kleopatrę, posadzili na kanapie, zaproponowali piwo, obiad i małżeństwo w ramach zadośćuczynienia. Nastąpił totalny zamęt. Sytuacja trochę się wyjaśniła dopiero po dobrej półgodzinie przesłuchiwania jej w trzech językach. Polskim, którym Kleo trochę się posługiwała, bo, jak się okazuje, przez jakiś czas przebywała w naszej ojczyźnie u boku niewiernego Abdullaha, oraz angielskim i francuskim, o których miała pewne – tak to nazwijmy – pojęcie, podobnie jak kombo pt. tata i przyjaciele. Jej historia była dość prosta.

Przebywała z mężem w Polsce już prawie dwa lata, gdy Abdul pod jakimś pretekstem wywiózł ją do Afryki i zniknął. Od jego kolegów dowiedziała się o naszej matce i o romansie. Wtedy sprzedała kury, osła i resztę dobytku i ruszyła w świat szukać niewiernego. Wędrówka ta zakończyła się na naszym progu.

– Wyjechać, wyjechać – powtarzała przerażona. – Gdzie wyjechać? Do Afryka?! Ja przyjechać, on wyjechać. On nie wrócić do mezą, on go do Bolanda, Polanda, Polon.

Potem zaczęła strasznie płakać.

– What I do, what I do, co ja zrobić, co ja zrobić…

Rzeczywiście, co robić?

Piękna i nieszczęśliwa Kleopatra nie miała ani pieniędzy, ani kąta do spania. Została u nas ku radości taty i zawodowi jego kolegów. Wszyscy ją chcieli przygarnąć, nawet ci żonaci.

Nie miałam sumienia pytać, czy umie gotować. Była taka śliczna. Chodziła po mieszkaniu i wszystko ją dziwiło. Musiałyśmy ją oświecić, jak działają domowe mechaniczne urządzenia. Pralkę zaakceptowała i posługując się jednym, tak zresztą jak my wszyscy, programem, potrafiła zrobić przepierkę. Kuchenka mikrofalowa pozostała jednak dla niej po wsze czasy tajemnicą. Jedyną rzeczą, którą upiekła w niej z sukcesem, była rączka do wyjmowania talerza. Rozlała się obok frytek i stanowiły razem intrygującą martwą naturę z elementami abstrakcji – tak się wyraził kumpel taty, Krzysiu, który zawsze podkreśla, że jest niespełnionym historykiem sztuki. Jej podgrzewane bułeczki lub na przykład pizza o zmienionej strukturze białka powinny, według Krzysia, stanowić trwałą inspirację dla twórców New Age. Byłoby to symboliczne przekształcenie prostych form, stworzonych z pszenicy, w hybrydalne dziwadła, mogące być symbolem manipulacji genetycznych i w ogóle bezsensownych ingerencji człowieka w naturę.

Najwyraźniej udało mu się zrealizować swoje ambicje, gdy recenzował osiągnięcia kulinarne Kleopatry. Krzysiu był zresztą dosyć namolny i od przybycia czarnej piękności prawie nie wychodził z naszego domu. Kleo nie bardzo załapywała, co on mówi, bo Krzyś, nie wiedzieć czemu, postanowił poderwać ją na intelekt.

– Ja nie rozumieć, co ty mówić – szeptała i oblizywała górną wargę. Potem kręciła rąbkiem bluzki i wlepiała w Krzysia swoje wielkie oczy.

Tata twierdził, że to właśnie prowokowało przyjaciela do wygłaszania mętnych uwag i opinii. Coś nawet powiedział o ukrytej pedofilii i słabości do niezbyt rozgarniętych dziewczynek. Tu jednak posunął się za daleko i Krzyś się obraził. Ale nie na długo, bo rozumiał świetnie, że tatą kierowała „samcza zazdrość”. To z kolei komentarz babci Fryderyki, której opowiedziałam o rozgrywających się u nas potyczkach słownych, zainspirowanych urodą królowej Saby (jeden z komplementów, jakimi ją obdarzano). Krzyś nie był jedynym wielbicielem naszego gościa.