Выбрать главу

– Ale to przecież jest mięso!!!

– Tak? A, rzeczywiście.

– Eryczku! Jak mogłeś? Gdzie twoje zasady?

– Zostały wyparte przez nadkwaśność.

Dalej nie podsłuchiwałam, tylko po cichutku wróciłam do łóżka. Tatuś się załamał. No cóż, byłam pełna podziwu, że tak długo wytrzymał. Ale jak Elwira przeżyje zdradę tatusia?

Rano wydawało się, że wszystko jest w porządku. Tatuś pokornie jadł na śniadanie mleko sojowe i musli. Popijał to czerwoną herbatą, podobno odchudzającą. Kilka dni temu Elwira stwierdziła, że tatko ma nadwagę i że ona się za to weźmie. Pierwszym rezultatem zaostrzonej diety była nocna wycieczka do kuchni.

To musiał być chwilowy upadek. Tata dalej jadł proso na przemian z pszenicą, popijał czerwoną albo zieloną herbatą i robił wrażenie zadowolonego. Sielanka trwała. Tak sobie myślałam, że nie jest źle. Tatuś może głodny, ale otoczony opieką. Odchudzony, niepijący i niebiorący. Zakochany i kochany, a my objadające się trochę ukradkiem, ale jednak w miarę normalnie. Powiedziałam to Fredce. Strasznie się ucieszyła.

Stara zasada: nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Czekała nas bowiem niezła zawierucha.

W niedzielę pojawili się u nas mili goście. Kleopatra del Abdiz Tongo Bongo i Krzyś. Kleopatra wielka jak Himalaje. Czarne Himalaje, oczywiście. Jak twierdziła, swoich palców u nóg nie widziała już od miesiąca. Wyglądała jak ciężarna słonica i podobnie się czuła. Padła od razu na plastikowy fotelik w ogrodzie. Nogi fotelika błyskawicznie się rozjechały i byłaby to najbardziej efektowna katastrofa, jaką można sobie wyobrazić. Tatuś jednak, kompletnie pozbawiony zamulającego cholesterolu, wykazał się niesamowitym refleksem i – można powiedzieć – złapał Kleo w locie. A potem padł, przywalony. Przywalony Kleo.

To była duża rzecz.

Krzyś przyskoczył i zaczął podnosić ukochaną kobietę, leżącą bez ruchu na tacie i tylko jęczącą głośno. Nie było łatwo. Kleo miała swoją wagę. Wszystkie trzy przyłączyłyśmy się do akcji ratowniczej. W pewnym momencie krzyknęłam:

– Dźwigu, tu trzeba dźwigu! Nie damy rady sami.

Podbiegła jednak jeszcze Honorata i sturlaliśmy Kleo z taty. Potem, z jego pomocą, poszło łatwiej. Udało nam się dźwignąć Kleopatrę i poprowadzić na ganek. Tam usiadła na wiklinowym fotelu, który sprawiał wrażenie bezpiecznego. Siedziała skulona i wsłuchiwała się w swój brzuch.

Patrzyliśmy na nią przerażeni, bo wydawało się, że za chwilę zacznie rodzić. Bogu dzięki, nic złego się nie działo. Honorata przyniosła kompot, Kleo łyknęła jakieś tabletki i wszystko wróciło do normy. Chwilowo.

Krzyś stwierdził, że przeżył właśnie straszny stres, i zażądał alkoholu. Elwira oznajmiła dumnie, że w tym domu się nie pije.

– Trzeba zrobić wyjątek, Elwirko! – odezwał się tata. – To było straszne przeżycie. Dla mnie też. Teraz wiem dokładnie, co czuje górnik na przodku, gdy runie na niego ściana.

Na szczęście Kleopatra nie zrozumiała intencji taty, bo powinna się obrazić.

Panowie się zbuntowali. Tatuś miał jakąś zadołowaną whisky. Nie czekając na lód, łyknęli pierwszą szklaneczkę. Drugą wypili już z lodem. Trzecią też.

Naradziłam się z Honoratą i zaproponowałam, że przyrządzę szybko coś na grillu. Zostało to powitane z należytym aplauzem. No, może Elwira nie była zachwycona. Poszła do kuchni i przyniosła talerz ryżu z migdałami i orzechami. Został wyczyszczony przez naszych gości w sekundę.

Grill się rozpalił i upiekłam na nim karkówkę. Homorcia przyrządziła sałatę i pieczone ziemniaki w sosie czosnkowym. Zaproponowałam je Elwirze, ale wydęła wargi i powiedziała tylko jedno słowo:

– Majonez!!!

No tak, zawsze mieszałyśmy w sosie jogurt z majonezem, a to oznaczało cholesterol.

Wszyscy ochoczo wzięli się do jedzenia. Dopiero po dobrej chwili Elwira się zorientowała, że tata je wielkiego ziemniaka i jeszcze większy kotlet. Popija zaś to wszystko piwem marki „Żywiec”. Zbladła, wstała od stołu i w milczeniu wyszła, a tata spojrzał na kotlet, potem za odchodzącą Elwirą, znowu na kotlet i… został.

Krzyś i Kleo nie zorientowali się, że na ich oczach rozegrał się właśnie mały dramat. My z Paulina popatrzyłyśmy po sobie i zrobiło nam się trochę dziko. No, ale to w końcu nie nasza broszka. Spędziliśmy miły wieczór z Kleo, pogadaliśmy o bejbiku, który lada dzień powinien się pojawić na świecie. Elwira zniknęła.

– Może sprawdzisz, co się dzieje z Elwirą? – zwróciłam się w końcu do taty.

Tata spojrzał na mnie zmieszany i ociągając się, poszedł do domu. Bardzo szybko wrócił. Nalał sobie piwa i pogrążył się w rozmowie z Krzysiem.

Kleopatra, zmęczona, wachlowała się gazetą.

– Tu być gorzej niż w Egipta. Straszny gorąc. Ja chcieć się położyć.

Każda miłość trwa tyle, na ile zasługuje. Uczucie tatusia wyraźnie wchodziło w fazę schyłkową. Rano Elwira unikała wzrokiem taty, a tata – Elwiry. Krzyś natomiast wpatrywał się w swoją Kleopatrę, donosił jej poduszki, napoje, a nawet ją wachlował. Był skacowany, zmarnowany, ale wciąż bardzo zakochany.

Kleo nie czuła się najlepiej. Patrzyliśmy na nią ze szczerą obawą. Było jej duszno, miała skurcze. Honorata, jedyna doświadczona wśród nas, zarządziła pomiar przerw między bólami. Paulina przyniosła ze swego pokoju gigantyczny budzik w formie skauta i zaczęłyśmy mierzyć czas, zapisując wyniki. Krzysia i tatę wygoniłyśmy, bo strasznie przeszkadzali. Krzyś od razu chciał jechać do szpitala, ale Honorata go powstrzymała. Na razie odnotowałyśmy jeden skurcz i Kleo twierdziła, że jeden miała też nad ranem. Siedziałyśmy w ogrodzie, nie mogąc oderwać wzroku od jej wielkiego brzucha, jakbyśmy się obawiały, że wyjdzie z niego jakiś potwór. Alien na przykład.

Starałyśmy się zagadywać Kleo. Ja opowiadałam o Molasie, Elwira o nauce pływania dla noworodków, a Paula rysowała obrazki dla bejbika. Naprawdę pięknie rysowała. Jeszcze o tym nie wspominałam, że moja siostrzyczka ma uzdolnienia plastyczne i muzyczne. Tylko mnie Pan Bóg poskąpił talentów.

– Ja chcieć już rodzić, ja mieć dość brzucha i siusiania co minuta – powiedziała Kleo i poszła, jak to ona mówi, do klozeta.

Honorcia piekła pizzę, a mnie nic się nie chciało. Przyniosłam koc i leżałam na trawie, patrząc w niebo. Wakacje powinny trwać wiecznie, tak uważam.

Kleo wróciła i znowu miała silny skurcz. Od poprzedniego minęły dwie godziny. Poleciałam do Honoraty, a ta kazała wołać Krzysia i tatę. Mały Omarek pchał się na świat. Krzysiek był tak strasznie zdenerwowany, że co chwila gubił kluczyki, a potem odjechał, powiewając niezamkniętymi drzwiami samochodu. Walnął nimi w naszą bramę. Straty były niewielkie, ale tata kazał mu wysiąść i sam przejął kierownicę. A potem ruszył z kopyta jak Molas w najlepszej formie.

Kiedy wrócił, natychmiast pokłusował do barku i nalał sobie szklaneczkę whisky.

– Gdzie twoje zasady?! – zawołała zrozpaczona Elwira.

A tatuś odpowiedział:

– Utonęły w alkoholu. To podobno się zdarza w chemii. Nie martw się, Myszko, sytuacja jest niezwyczajna. Prawie odebraliśmy dziecko na tylnym siedzeniu. Krzysio będzie potrzebował terapii, bo doznał szoku. To był jeden horror. Zaledwie pokonaliśmy dwieście metrów, wody odeszły i całą drogę do Warszawy Kleo rodziła. Jak zajechaliśmy pod szpital, było już widać główkę.

– W jakim kolorze? – spytała Paulina.

– Czarnym, żuczku, czarnym. To śliczny, duży chłopczyk. Krzyś oszalał z radości. Pojechał pić z chłopakami, a ja wróciłem do domku jak grzeczny harcerz, więc się nie złość – rzekł do Elwiry.

Nie robiła wrażenia usatysfakcjonowanej, lecz kiwnęła przyzwalająco głową i powiedziała:

– Dobrze, kochanie, ale od jutra koniec z tym wszystkim i wracasz do normalnej diety. Musisz koniecznie zrobić sobie to płukanie jelit. Te wszystkie świństwa, które jadłeś ostatnio… Wyobraź sobie, jak one tam zalegają, psują się, rozkładają…