Выбрать главу

Tatuś nie miał zadowolonej miny, mnie zaś zrobiło się niedobrze, a przecież nie o moich jelitach była mowa.

Zadzwoniłam do babci. My mamy taką gorącą linię, dzięki której mogę sobie poustawiać wszystkie sprawy. Babcia ucieszyła się z narodzin Omarka. Kiedy jej powtórzyłam dialogi taty i Elwiry, stwierdziła:

– Każdy człowiek jest mieszanką kwasów i zasad. U Elwiry jednak te dwa składniki są od siebie oddzielone. Do przymknięcia oczu trzeba dojrzeć. Ona widocznie jeszcze nie doszła do tego punktu. Niektórzy uważają, że gra miłosna to najłatwiejsza z gier, ale ja uważam ją za najtrudniejszą. Wariacji i kombinacji tu najwięcej. Najrzadsze są wygrane, a klęski – najdotkliwsze. Mam, jak wiesz, w tych sprawach pewne doświadczenie i powiem ci znaną prawdę. Zakochujemy się z jakiegoś powodu: dla czyjejś urody, inteligencji czy nawet dlatego, że po prostu chcemy się zakochać. Kochamy zaś pomimo. I gdy ten etap nadchodzi, związek albo się kończy, albo staje dojrzały, mądry, wspaniały. Eryk i Elwira weszli w ten etap, kiedy należy kochać pomimo, a co dalej będzie, czas pokaże.

Lubiłam Elwirę pomimo jej wad. Nie kochałam jej jednak.

Tatuś się w niej zakochał. W jej zielonych oczach, jej duchowości i w czym jeszcze, nie wiem. Elwira miała swoje ograniczenia i w żaden sposób nie chciała z nich zrezygnować. Czasami myślałam: „Ona jest egoistką. Jak można się tak koncentrować na własnym zdrowiu, na tym tylko, co dotyczy jej bezpośrednio? Gdzie świat daleki, gdzie przygoda?” Dla niej Bogiem był organizm, każde jego drgnienie. Podporządkowywała całe swoje życie medycynie. Tej prawdziwej i tej alternatywnej. Moim zdaniem nie miało to sensu.

Podobne refleksje snuł, zdaje się, tata. Po pierwszym okresie totalnego zauroczenia, kiedy całkowicie poddał się Elwirze, próbował się wyrwać z zaklętego kręgu biologii, jaki wokół nich roztoczyła. Zdobyć, wywalczyć własną przestrzeń. Namawiał Elwirę do rozszerzenia jadłospisu, opowiadał o radości, jaką daje jedzenie, i wiązał to z afirmacją życia, z darami Boga i sama nie wiem z czym jeszcze. Na własne uszy słyszałam, jak jej tłumaczył, że nie można być tak ortodoksyjnym jak na przykład starozakonni żydzi. Elwira się obrażała. Niestety, u niej kwasy i zasady dominowały. Nie udało się tatusiowi jej zmienić. Ani jej zmienić tatusia.

Jednak zupełnie nie rozumiałam, dlaczego nie mogli akceptować siebie takimi jakimi byli. Może jestem zbyt młoda na takie problemy.

Elwira, by sprostać wyzwaniu, jakie stanowił dla niej nasz tatuś, zapisała się na kurs asertywności. Uczęszczała bardzo pilnie na zajęcia. Wkrótce zaczęła wprowadzać u nas w domu świeżo zgłębione metody radzenia sobie z trudnym partnerem. Przede wszystkim rozpoczęła walkę z niską samooceną, której przyczyną było krnąbrne zachowanie tatusia, bez żadnych zahamowań objadającego się zwierzątkami. Martwymi, oczywiście. Wszędzie znajdowaliśmy kartki, na których było napisane: „Jestem mądra. Jestem dobra. Jestem współczująca. Jestem błyskotliwa. Jestem zgodna”. Otwierało się na przykład szufladę w poszukiwaniu skarpetek, a tam kartka. Zaglądało się do szafki z lekarstwami, a tam napis: „Jestem tolerancyjna”. Na lustrze była przyczepiona kartka: „Jestem ekscytująca”. Dostawaliśmy lekkiego obłędu. Tatuś poskarżył ssie Krzyśkowi, a ten go pocieszył, że jeszcze nie jest tak źle, bo przecież mógłby rozwinąć papier toaletowy i znaleźć tam napis: „Jestem sexy”. Niespecjalnie to pocieszyło tatkę, i ale przynajmniej się pośmiał. Tyle jego.

Zjawiła się u nas ciocia Ewa, ale jakże odmieniona! Ubrana skromnie: biała bluzeczka, czarna spódniczka, włosy gładko uczesane, wypisz, wymaluj, uczennica przedwojennej pensji. Jak nam oznajmiła, przyjechała się pożegnać. Wyjeżdża. Do Kazachstanu. Uczyć polskie dzieci.

– To wspaniałe! – wykrzyknęłam. – Nareszcie na coś się przyda twoja polonistyka.

– Właśnie! Zawsze marzyłam, żeby uczyć – oznajmiła ciocia. – Ale polskie szkoły są takie anachroniczne, nie dają pola do popisu prawdziwym, twórczym pedagogom. Jak zobaczyłam ogłoszenie, że poszukują nauczycieli dla Polonii, zgłosiłam się i zostałam zakwalifikowana. Dostałam skierowanie do Kazachstanu. To wspaniała idea i taki szlachetny cel.

– Na pewno się tam sprawdzisz, Ewuniu! – stwierdziła Elwira. – To coś idealnie dla ciebie.

– To samo powiedziała mama. Może rzeczywiście znajdę wreszcie swoją ścieżkę w życiu. W każdym razie warto spróbować.

Poczęstowaliśmy Ewę pysznym obiadkiem, były befsztyczki z polędwicy z kurkami, frytki i sałatka z selera. Zjadła wszystko bardzo pięknie, nie wspominając nic o swoim wegetarianizmie. Widocznie ten etap życia miała już za sobą. Elwira patrzyła na nią złym oczkiem, a tata robił znaczące miny, które mówiły: „Bierz z niej przykład”.

Po obiedzie Ewa i Elwira poszły na spacer, a do nas przyszedł Molas, który właśnie wrócił z wakacji w Stanach. Pojechał tam razem z ojcem i miał moc wrażeń do przekazania. Przeżyli razem fascynującą przygodę. Pół Stanów objechali samochodem, widzieli Wielki Kanion, bagna Everglades, Manhattan, Disneyland. No, to wszystko, co trzeba zobaczyć w USA. Zbliżył się ze swoim starym, nawiązali wreszcie taką męską przyjaźń. Bardzo się ucieszyłam. Szkoda tylko, że udało się to dopiero teraz, gdy całą robotę ukulturalniania Mola wykonała nasza rodzina. Zdaje się, że marudzę. Chyba kwasy biorą we mnie górę nad zasadami.

Elwira Sałapatko powoli odchodziła w przeszłość

Obiady latem jadaliśmy na ganku. Była to prawdziwa przyjemność – jeść, patrząc na ogród pełen kwiatów, na rosnące trochę dalej brzozy i krzewy, widząc krążące nad naszym malutkim stawem gołębie sąsiada.

Elwira ostentacyjnie przestała jadać z nami. Posiłek zabierała do swojego pokoju lub jadła w kuchni, przeważnie wcześniej niż my. To było przykre dla nas i pewnie dla niej też. Próbowałam rozmawiać na ten temat z tatą. Powiedział krótko: „Jej wybór”. Snuła się po domu z książką Nancy Good Jak kochać trudnego mężczyznę. Nic jednak nie skutkowało; żadna wiedza, ani książkowa, ani życiowa, nie pomagała jej ułożyć sobie stosunków z naszym niewątpliwie trudnym tatką.

Mieli tak zwane ciche dni. Tatuś próbował zagadywać, wykonywał jakieś czułe gesty, ale Elwira go odtrącała. Zadzwoniłam do Frytki i zaprosiłam ją do nas. Przyjechała, usiadłyśmy na ganeczku i Elwira podała wodę z miodem. Było strasznie niezręcznie wcinać się w jej układy z tatą, ale zagaiłam, że bardzo ją lubię i nie chciałabym, by się z tatą gniewali. Zrobiła się strasznie smutna, w jej oczach pokazały się łzy, i zaczęła się zwierzać: „Eryk jest taki nieczuły. On nie rozumie, że ja… ja cierpię, jak on je to okropne mięso. Niszczy swój organizm, przyczynia się do śmierci zwierząt. Jak on może, przecież jest artystą, człowiekiem wrażliwym! Dlaczego nie chce zrezygnować z takiego barbarzyństwa? Dla mnie. Jeśli mnie kocha, powinien to zrobić”.

Babcia popatrzyła twardo na Elwirę – wiem, że nie lubiła takich tekstów – i spytała:

– A ty dla niego nie możesz zrezygnować z tych diet?

Elwira rzuciła się, jakby ktoś dał jej w twarz.

– Ja mam swoje zasady i nigdy ich nie złamię.

– Eryk zaś ma swoje. Słyszałaś kiedyś, córeczko, słowo „kompromis”? Ty jedz sobie zieleninę, a jemu pozwól jeść mięso.

– Nigdy nie mogłabym zaakceptować takiego barbarzyństwa u mojego mężczyzny – powiedziała Elwira.

– No, to mamy pat. I co myślisz dalej zrobić z tym fantem?

– Odejdę. Opuszczę go, jeśli się nie zmieni.

– W takim razie nie kochasz, bo gdybyś kochała, to zaaprobowałabyś go z jego wadami.