Выбрать главу

Elwira parzyła na mnie i na babcię z wyrzutem, a potem zaczęła łkać.

– Kochana, tu płacz nie pomoże. Musisz iść na kompromis, może zgniły, ale to jedyne wyjście.

– Nigdy! – wykrzyknęła Elwira i pobiegła do swojego pokoju.

– I to by było na tyle – powiedziała babcia. – Nie przepadam za ludźmi, którym należy współczuć. Święty Augustyn powiedział: „Kochaj i rób, co chcesz”. Ona chyba jednak o nim nie słyszała. Zostawmy ten temat. Opowiadaj, co u ciebie.

U mnie nic ciekawego się nie działo. Samotny biały żagiel, jednym słowem. Wyraziłam przypuszczenie, że to może wynik urazu.

Bujne życie erotyczne rodziców rzuca złowrogi cień na moje układy damsko-męskie. Dokładnie tak to ujęłam. Babcia popatrzyła na mnie z ukosa i wygłosiła, jak zwykle, podsumowujący monolog:

– Wiesz, moja droga, z erotycznego punktu widzenia Polska jest krajem rozwijającym się. Oczywiście twoi rodzice starają się, jak mogą, abyśmy jako naród mieli lepsze wyniki, ale nie wydaje mi się, żeby piętnastolatka musiała wieść życie romansowe. Zalesie to jednak nie Beverly Hills, koteczku. Masz jeszcze czas, nawet dużo czasu.

Ale mnie ścięła!

– Lubię cię, Fredziu!

– Jasne! A gdzie Paulina?

– Poleciała do jakichś dzieciaków w sąsiedztwie. Babciu, a może poszłybyśmy któregoś dnia do teatru?

– Widzę, że się nudzisz. Dobrze, chociaż nie przepadam za teatrem. Jacyś ludzie na scenie mówią okropne głupstwa, a ja nie mogę się wtrącić. No, i jeszcze za to płacę.

Fredzi się nie przegada. Chyba tylko Arturowi się to udaje. Czasem.

Minęło zaledwie kilka dni, gdy Elwira oznajmiła tacie, że wyjeżdża. Do Kazachstanu, w ślad za ciocią Ewą. Tatko ją prosił, błagał nawet, by się zastanowiła, opamiętała, ale ona nie i nie. Dyskutowali tak przez kilka dni. Elwira nie dała się jednak przekonać i opuściła tatę, by nieść kaganek oświaty naszym rodakom na obczyźnie.

Tatuś jakoś zniósł ten cios, chociaż jego ego na pewno ucierpiało.

Fredzia skomentowała to wydarzenie krótko:

– Wiesz, ja jednej rzeczy w życiu nie toleruję, braku inteligencji i poczucia humoru.

– To są dwie rzeczy, babciu!

– A, rzeczywiście, dwie. No, to nie toleruję dwóch rzeczy.

Elwira rozpoczęła swoją przygodę pedagogiczną, a tatuś stał się znowu tak zwanym luźnym gwoździem, czyli inaczej mówiąc, facetem do wyjęcia. Wykorzystywał to w całej pełni. Imprezował od rana do wieczora, a raczej odwrotnie. Zwalał się do domeczku rankiem po przehulanej nocce i zlegał w barłogu. Pod wieczór się reanimował i leciał na jakiś beforek, czyli imprezkę zbiorczą przed zasadniczą balangą w jakimś klubie. Nad ranem całe jego towarzystwo przenosiło się do czyjejś chaty na tak zwany afterek, czyli imprezkę dla dogorywających. Powoli wyhamowywali i rozchodzili Się po domach. Mój tatuś dubman. Ja rozumiem, że on jest rockandrollowcem, ale ma też, o czym nie lubi mówić, swoje lata.

Po tych zabawach unosił się wokół niego znany mi słodkawy zapach. Tata twierdził, że nabyty przez osmozę, ale kto go wie?

Wydaje mi się zresztą, że takie ciągi trudno wytrzymać bez wspomagaczy.

Po kilku tygodniach takiego życia tatuś wyglądał już nie jak malownicza ruina, ale jak rudera. Wory pod oczami i zachrypnięty głos. Postanowiłyśmy z Paulina zrobić z tym porządek.

Zaatakowałyśmy go osłabionego, gdy wpełzał do swojej nory po trzydniowej hulance. Zawlekłyśmy przed lustro i powiedziałyśmy:

– Popatrz, co z siebie zrobiłeś. Czy ty musisz żyć tak od bandy do bandy, nigdy pośrodku? Czy to nie za gwałtowne przejście: od skrajnego wegetarianizmu do pijaństw, szaleństw i narkotyków?

– O! Co to, to nie! – oburzył się ojczulek. – Nic nie biorę.

– Przypuszczam, że wątpię – powiedziałam. – Ale załóżmy, że mówisz prawdę. Samo picie wystarczy, wykolejasz się. Zawaliłeś koncert w Katowicach. Kiedy coś napisałeś?

– Kiedy ostatnio rozmawiałeś ze mną i Karoliną? – dołożyła swoje pięć groszy Paulinka.

Tatko się zmieszał.

– Macie rację, sikorki. Reedukacja. Tak. Od dzisiaj koniec. Biorę się za siebie.

1 się wziął. Cierpiał jak potępieniec. Pocił się, był zły, wściekał się, ale nie pił. Siedział w domu i próbował coś robić. Pojechał w trasę i myślałyśmy, że wszystko wróci, ale nie. Wytrzymał.

Po tej kwarantannie napisał kolejny przebój, bardzo zabawną piosenkę:

Zielona fasolka z worka, Szpinak mi cięęęęę przypomina.

Ciekawe, czy w Kazachstanie Elwira słucha polskiego radia. Jeśli słucha, to musiała się nieźle wkurzyć.

Zaczął się rok szkolny i trzeba było iść do szkoły, choćby dziś, dziś. To oczywiście słowa piosenki. Dobrze, że nie słychać, jak śpiewam, bo fałszuję okrutnie.

Do liceum miałam stosunkowo niedaleko, musiałam jednak dojeżdżać. Życie autobusowe przypadło mi do gustu. Już podczas jazdy zaczynały się rozmowy i żarty. W szkole też nie było źle, klasa okazała się fajna, szybko się zgraliśmy.

Molasidło ambitnie podjęło naukę w liceum wieczorowym i męczyło się okropnie. To jednak trochę dużo: ciągnąć dwie szkoły i uczyć się angielskiego, kiedy przez poprzednie osiemnaście lat było się tabula rasa… Ale Mol to twardy zawodnik, orał od rana do wieczora, wpadał do mnie i bezwstydnie domagał się pomocy. Był zorientowany na sukces i dążył do niego za wszelką cenę.

Oczywiście popierałam to i pomagałam mu, jak mogłam. Ustaliliśmy, że jeśli poradzi sobie dobrze w liceum, to rzuci specjalną po pierwszym semestrze. Będzie miał wtedy więcej czasu na korki, bo teraz nadrabiał braki w soboty i niedziele, kiedy to przez jego dom sunęła prawdziwa procesja korepetytorów.

Opowiadałam to Fredzi, a ta stawiała go za wzór. Rzeczywiście, ambitna z niego bestia. Oboje przerabialiśmy program pierwszej klasy, więc było łatwiej, lecz Molas miał braki jak Rów Mariański, takie głębokie. Jak on sobie poradzi, nie wiem. Ale walczy zaciekle.

Były urodziny taty. Które, nie wiem, bo tata nie udziela w tej sprawie informacji. Podobnie jak Frytka, która twierdzi, że szanująca się kobieta nie kończy czterdziestki przed sześćdziesiątką. Zaliczyć tatkę do dinozaurów to go znieważyć.

Zaprosiliśmy na tort Kleo i Krzysia, Turka z Fredzią i Molasa. Jednym słowem, doborowe grono.

Grillowaliśmy. To podobno narodowy sport Polaków. Nie odbiegamy od normy, też lubimy. Panowie pilnowali mięska, a my podziwiałyśmy małego Omarka leżącego w składanym kojcu. Był śliczny, po prostu do schrupania. Wręcz nie Omarek, tylko Amorek. Paulinka oznajmiła, że też chce mieć takiego samego, koniecznie czarnego. Tatuś spojrzał na nią z prawdziwym niepokojem. My tu w Polsce jesteśmy jednak straszliwie zaściankowi.

Babcia wyciągnęła list od Ewy, która pisała, że praca w Kazachstanie jest cudowna, bardzo satysfakcjonująca, ale warunki socjalne okropne. Ona i Elwira ciężko pracują, lecz mają wyniki. Ludzie są świetni i warci tego wysiłku. Pytała, czy tata nie mógłby zorganizować jakiegoś koncertu charytatywnego. Pieniądze są bardzo potrzebne na zakup podręczników, książek i pomocy szkolnych.

Tatuś ochoczo się zgodził i powiedział, że coś pokombinuje, a na razie wyśle im część honorariów otrzymanych za Zieloną fasolkę.

– Szlachetny gest – stwierdził Artur. – Szczególnie w znanym nam kontekście. Lubię tę piosenkę. Muszę ci powiedzieć, że i tak miałeś szczęście. Córka mojego przyjaciela przyłączyła się do ruchu ahinsy.

– Co to takiego? – spytałam.

– To takie zasady, których przestrzegają mnisi dżinijscy. Na przykład: nie wolno nikomu czynić krzywdy.

– Wydaje się to rozsądne – włączył się do rozmowy Krzyś.

– Jak najbardziej, tylko oni się nie myją, aby nie zabić żywych organizmów na ciele, zamiatają przed sobą drogę, aby niczego nie nadepnąć, a nawet oddychają przez tkaninę, by nie połknąć żadnego owada.