Выбрать главу

– No to Bóg nas uchronił. Gdyby dziewczyny zetknęły się z tym w Indiach, dopiero byłoby wesoło! – wykrzyknęła Frytka.

– A propos mycia, to może nie byłoby to takie złe – dodał Turek. – Przecież jeden z Ludwików strasznie się wściekł, gdy do sypialni przyprowadzono mu wymytą starannie wieśniaczkę, którą sobie uprzednio upatrzył. „Dziewkę mi popsowali! – krzyczał. – Dziewkę mi popsowali!”

– Widać był koneserem, ja do nich nie należę – odciął się tata.

– Żadna hańba – stwierdził Artur. – Skoro król Francji gustował w niedomytych.

– Dajcie spokój – przerwała dyskurs Fredzia, zmieniając temat rozmowy. – Gdzieś czytałam taką uwagę, że bakterie, być może, uważają naszą śmierć za koniec stworzonej przez siebie cywilizacji.

– Wydaje mi się, że w tym momencie następuje dopiero rozkwit wszelkich kultur bakterii, w każdym znaczeniu – zaprotestował Artur.

– Przestań być obrzydliwy, przecież jemy.

– Sony, ale ty zaczęłaś.

– Jasne, zawsze ja.

Jedliśmy żwawo, popijaliśmy browarkiem, oczywiście „dobrze zmrużonym bezalkoholowym”. Było fajnie. Jesień nadchodziła powoli, ale wciąż jeszcze powietrze było przesycone słońcem, zapachem kwiatów i lata. Jak to dobrze, że się wynieśliśmy z miasta! Takie popołudnie nigdy by się nam nie przydarzyło, gdyby nie tamto posunięcie.

Kleo siedziała na uboczu, karmiła Omarka. Dalej była wielka jak góra, ale już się odchudzała. Zapowiadała, że za miesiąc będzie jej połowa.

– Kiedy planujecie nową płytę? – spytała babcia.

– Do świąt chyba się wyrobimy – oznajmił Krzyś. – Tyl ko Eryk musi podgonić robotę.

– Zasuwam jak dzika mrówa. Nie narzekaj.

– Teraz.

– Dobre i teraz.

– A kiedy planujecie trasę? – pytała dalej babcia.

– Przed świętami zaczniemy, a potem będziemy występować przez cały karnawał, prawie do Wielkanocy.

– Kleo jedzie z wami?

– Ja jechać, ja nie chcieć, ale ja jechać. Musieć zarabiać, my chcieć kupić doma, w Zalesia is good, my chcieć taka podobna.

– Czadowy pomysł! – wykrzyknęła Paulina. Rzuciła się na Kleopatrę, serdecznie ją ucałowała i zadeklarowała się z pomocą: – Ty mieszkać obok nas. My szukać domu dla was.

– Właśnie chciałem was o to prosić – poparł Kleo Krzyś.

– Oczywiście. Musisz przyjechać w zwykły dzień, pójdziemy do pośredników. A swoją drogą, wszyscy popytamy tutejszych znajomych, czy nie ma czegoś do kupienia w pobliżu. – Tatko ustalił plan gry. – Nie da się ukryć, że mamy tutaj w Zaleśku taki mały, prywatny kawałek raju, czego i wam życzymy.

– Gdyby jeszcze babcia tu zamieszkała, to byłoby super – rozmarzyła się Paulina.

– Ja też bym chciała mieszkać bliżej was, ale już jestem za… – ugryzła się w język – za… późno na takie operacje.

– Jesteś zawsze młoda, Frytko! – powiedział Turek i po całował Fredzię w nadgarstek.

– To prawda – zgodziła się uprzejmie.

W szkole poznałam wielu fajnych ludzi, lecz zaprzyjaźniłam się z Sandrą. Nadawałyśmy na tych samych falach. Po lekcjach często się gdzieś wypuszczałyśmy albo siedziałyśmy u niej lub u mnie. Razem się uczyłyśmy, razem oglądałyśmy filmy na Canal +. Czasem zaś po prostu plotkowałyśmy. Tatko znowu wybył na występy, więc w domu panował spokój. Mogłyśmy robić, co chciałyśmy, a właśnie planowałyśmy jakąś małą imprezkę.

– Może zrobimy ognisko? – zaproponowała Sandra.

– Good idea – zgodziłam się.

Zaczęłyśmy kombinować, kogo zaprosić i co podać. Z założenia miało to być ognisko integracyjne dla naszej klasy.

– Kiełbaski, browar i pieczone w popiele ziemniaki. To, myślę, będzie wszystko, czego nam potrzeba.

– No co ty? A chipsy? Bez chipsów się nie obejdzie. Ja nie przepadam, ale rzeczywiście… niektórzy lubią, i jakieś soki albo wodę mineralną dla niepijących.

– Będą tacy? To ile nam potrzeba forsy na te zakupy?

– Czekaj, policzę.

Sandra wzięła się do rachunków, a ja usiłowałam opalić nogi w niezłym jeszcze, wrześniowym słońcu. Nagle stanął przy nas Molas.

– Molasieńku, a ty skąd się tutaj wziąłeś?

– Pani Honorata mnie wpuściła. Co robicie?

– Poznaj, Sandro, to mój najlepszy kumpel, Mol.

Molasidło się zaczerwieniło i uścisnęło rękę Sandry.

– Chcemy zrobić ognisko dla naszej klasy. Liczymy, ile to by kosztowało.

– A gdzie chcecie zrobić tę imprezkę?

Popatrzyłyśmy na siebie. To nie było jeszcze uzgodnione.

– Może u mnie – poczułam się w obowiązku zaproponować.

– To chyba najlepsza lokalizacja – zgodziła się Sandra.

– A może u mnie? – wyskoczył znienacka Molas.

– U ciebie? – Lekko nas zatkało. – To przecież ma być klasowa impreza.

– Ale u mnie jest fajny las i ja jeszcze nigdy nie robiłem żadnej balangi. Tata wybył za granicę i mam wolną chatę – ekscytował się Mol.

– Może rzeczywiście to niegłupie – powiedziałam. – Niektórzy na pewno zlegną, a u Molasa nie będzie z tym żadnego problemu.

– Jasne! Mamy domek gościnny, masę materacy i w ogóle. Jest też basen. Gdyby było ciepło, to można się wykąpać – reklamował swoje włości Molas.

– Masz basen? – zdziwiłam się. – Nigdy mi o tym nie mówiłeś.

– Jakoś się nie zgadało. Stary zbudował w zeszłym roku.

– To może pojedziemy do ciebie na wizję lokalną – zaproponowałam.

– Teraz?! Od razu? – spanikował z lekka.

– A czemu nie? Chcesz się przejechać, Sandra?

– Jasne!

Prawdę mówiąc, byłam ciekawa domu Molasa. Nigdy o nim nie opowiadał, a ja nie pytałam. A tu, proszę, basen.

Chcąc nie chcąc, lekko spłoszony Mol zabrał nas do swojej bryczki, a potem na salony. No, nie powiem, niezła to była chata. Stała w wielkim ogrodzie, tak z hektar przynajmniej. Cały teren porośnięty był starymi, pięknymi grabami. Wyglądało to dość ponuro, ale miało imponujący majestat i klasę. Do domu oddalonego od ulicy o co najmniej pięćset metrów wiodła aleja grabowa, wzdłuż której leżały bardzo malownicze reszki starych posągów i płyt.

– Skąd masz te rzeźby?

– Tata od lat ściąga te kawałki. Mój dziadek po wojnie odbudowywał Warszawę, przywoził takie malownicze zgruchotane fragmenty rzeźb. Ja znalazłem to – wskazał nam kawałek skrzydła, chyba anielskiego.

– Czadowe! – wykrzyknęła zachwycona Sandra.

Też byłam pod wrażeniem. Nie wiedziałam, że w Zalesiu jest taki malowniczy ogród. Dom również był niesamowity, bardzo wysoki, wąski, robił wrażenie trochę gotyckie. Rodzinę Addamsów można by w nim kręcić bez większych korekt. Ciemne drzewa, ciemny dom. Przypomniała mi się dziecinna wyliczanka:

– Był czarny, czarny las, a w tym czarnym, czarnym lesie był czarny, czarny dom, a w tym czarnym, czarnym domu były czarne, czarne drzwi, a za tymi czarnymi, czarnymi drzwiami był czarny, czarny pokój, a w tym czarnym, czarnym pokoju stała czarna, czarna trumna, a w tej czarnej, czarnej trumnie leżał czarny, czarny trup. Znacie to?

– Daj spokój, już się boję.

– Nie ma czego. Nie wygłupiaj się, Karolina! – zaprotestował Mol.

– Mówiłyśmy sobie z Paulina tę wyliczankę w nocy, pod kołdrą. To taka zabawa. Nie znacie tego? Babcia nas nauczyła.

– Zimno mi się robi, jak tego słucham. Ale tu jest ponuro – stwierdziła Sandra, rozglądając się dookoła.

– Mnie się podoba. Bardzo. Są tu takie klimaty jak w powieściach Ann Radcliffe – powiedziałam kategorycznie, widząc zatroskaną minę Mola.