– Mnie też – przyłączyła się do pochwał Sandra. – Bardzo tu romantycznie.
Molasidło rozpromieniło się całe. Uśmiechnęło się wszystkimi swoimi trzydziestoma dwoma żarłocznymi zębami.
– Tak uważacie? Naprawdę?
– Jasne – potwierdziłyśmy z pełnym przekonaniem.
W środku było już mniej fajnie. Zniszczone meble swoją świetność przeżyły zapewne w epoce późnego Gomułki lub wczesnego Gierka. Wyraźnie dawał się odczuć brak kobiecej ręki. Było czysto, i tyle.
– To co, zrobicie tu ognisko?
– W salonie byś chciał?
Roześmiał się.
– No, aż tak daleko się nie posunę. Pokażę wam, gdzie jest dobre miejsce.
Zaprowadził nas w róg ogrodu i pokazał schowany za krzakami zakątek, wspaniale nadający się na miejsce do rozpalenia ogniska.
– Super! – zawyrokowałam. – Bierzemy.
Szybko się zakręciliśmy i ognisko odbyło się w najbliższą sobotę. Była to ze wszech miar udana impreza. Trochę browaru rozluźniło atmosferę i bawiliśmy się jak szaleni. Nawet zaczęliśmy urządzać jakieś dzikie tańce. Był to niesamowity eksces, bo w gimnazjum ta rozrywka nie cieszyła się nadmierną popularnością. Co znaczy jednak liceum…
Potem zaczęliśmy śpiewać szanty, bo okazało się, że jest wśród nas kilku zapalonych żeglarzy. Molas asystował Sandrze. Wyraźnie. Siedział koło niej, coś jej gadał do ucha, a ona się zaśmiewała. Muszę przyznać, że poczułam się trochę zdradzona. Mój wierny giermek spojrzał na inną dziewczynę! Tego się nie spodziewałam. Czyżby się miała powtórzyć historia z Jasiem i Dominika? No, ale ja przecież z Molem nie chodzę. Postanowiłam sobie odpuścić i wykonałam przyśpiewki żywieckie. Dostałam duże brawa. Molas przyniósł kolejną skrzynkę piwa i było już widać kilkoro wlanych osobników. Ja tankowałam umiarkowanie, nie dało się jednak tego powiedzieć o Sandrze i Molasie. Zdecydowanie powinni sobie już odpuścić. Zabawa była w całej pełni, gdy Molasanty padł jak podcięty dąb. Z dużym hukiem i równie nagle. Piotrek i Klaudiusz, którzy robili na imprezie za zwierzątka sanitarne, odholowali go na ubocze. Rozłożyliśmy tam przezornie koce dla co bardziej zmęczonych zawodników. A my, silna i wciąż żywa ekipa, zarządziliśmy skoki przez ognisko. Trochę poskakaliśmy, ale daliśmy wkrótce spokój i zaczęliśmy sobie opowiadać różne straszne historie.
Nagle rozległ się przeraźliwy głos:
– Do domu! Do domu!
To podcięty Molas dobywał głosu.
– Cicho! Śpij – uciszaliśmy go, a on nic, tylko wołał:
– Do domu! Do domu!
Podeszłam do niego, przykryłam go kocem i uspokajałam:
– Cicho, Mol. Śpij, jesteś w domu.
Na chwilę się uspokoił. Ale zaraz zaczął znowu:
– Do domu! Do domu!
W końcu Klaudiusz się wkurzył i huknął na niego ostro:
– Zamknij się, Mol, śpij! Jesteś w domu!
A na to Moclass="underline"
– Nie ja, wy! Wy do domu!
Rano, po tej oszałamiającej, zwalającej z nóg imprezie, martwą podniosłam powiekę.
– Co chcesz?! Honorciu?
– Tu tacy jedni chcą z kimś z gospodarzy rozmawiać. Obudź się, Karolinko!
Honorcia trzęsła mną jak szmacianą lalką.
– Honorciu, spokojnie, powiedz, że zaraz zejdę.
Wstałam, podeszłam do lustra i spojrzałam sobie w twarz. Mętny wzrok i cały jasieczek odbity na policzku. Odwróciłam się od siebie z niesmakiem. Szybko obmyłam twarz, pokremowałam, wypiłam trochę wody z kranu i wynurkowałam na powierzchnię.
A tam, przy furtce, czekała na mnie jakaś parka z gatunku fura, skóra i komora.
– Słucham, państwo chcieli ze mną rozmawiać – wydusiłam z gardzieli zapchanej mchami i porostami niewyraźne słowa.
A więc tak wygląda kac. Ciekawe doświadczenie.
– Państwa jamnik zaatakował naszą rottweilerkę – zaczęła energicznie panienka Obskurna.
– Co zrobił? – zdziwiłam się gapowato, nie przymierzając, jak ongiś Molas. – Zaatakował?! Gucio?!
– No… – Zawahała się przez chwilę.
Facet pospieszył jej z pomocą.
– Pani jamnik przeleciał naszą rottweilerkę – wysyczał oskarżająco.
– Jamnik? Rottweilerkę?!
Przeklęty kac. To chyba mi się śni.
– Tak, są dwa szczeniaki i pani powinna je wziąć.
– Ja?
– No! Przecież to pani jamnik.
– Ale to niemożliwe. Jak on mógł tego dokonać?
– Położyła mu się. Zaraz je pani przywieziemy.
– Jeszcze czego! Nie wezmę żadnych szczeniaków.
– Przecież tak się należy, nie?
– Ojcostwo trzeba udowodnić – powiedziałam kategorycznie. – Dlaczego pani nie pilnowała suki?
– A bo to można ją upilnować?
– Są środki antykoncepcyjne dla suk. Trzeba było kupić.
– Nie mam na takie fanaberie kasy.
– Jak się człowiek decyduje na rasowego psa, to trzeba się liczyć z wydatkami na weterynarza i lekarstwa.
– To co, bierze pani szczeniaki?
– Nie biorę. Mowy nie ma.
– To niech pani pilnuje swojego kundla. By co złego go nie spotkało.
– Będę. A państwo niech pilnują swojej suki i radzę na przyszłość odwiedzić weterynarza, to nie będzie tego typu problemów.
Ale powiedziałam! Aż im w pięty poszło. Kac nie kac, nie dam sobie wmówić dziecka. Wróciłam do domu i popatrzyłam w oczy Gucieńce.
– Niezły z ciebie macho mmx. Rottweilerka! No! No! Jeszcze alimenty za ciebie będę musiała płacić.
Mol zdobył sobie sympatię mojej nowej klasy. I Sandry też. Przyjeżdżał pod szkołę i odwoził mnie i Sandrę do domu. Najpierw mnie, a potem Sandrę. Mieli się wyraźnie ku sobie. Trochę to dziwne, bo, co tu kryć, w moich oczach Mol był istotą bezpłciową. Rodzaj nijaki. Sandra widocznie uważała inaczej i mile przyjmowała Molowe zaloty. Podpytywała mnie o niego, ale jestem lojalną kumpelą i ani się nie zająknęłam o szkole specjalnej i tatusiu. Powiedziałam tylko, że chorował i robi liceum wieczorowo. Jemu też przykazałam trzymać buzię na kłódkę, bo ta sierota chciała wszystko opowiedzieć.
– Rozsądny człowiek nie mówi wszystkiego, co wie – oznajmiłam. – Zapamiętaj to sobie raz na zawsze.
Przekazałam Fredzi przez telefon najnowsze ploteczki. Bardzo się ucieszyła na wieść o romansie Mola.
– Jemu też należy się. Tylko czy to porządna dziewczyna?
– W jakim rozumieniu?
– Co ty mówisz? Przecież to nie po polsku.
– Po prostu przypomniał mi się greps Turka: „Porządna dziewczyna, każdemu daje”.
– On was demoralizuje, ten cały Turek. Pytasz: w jakim znaczeniu? Normalnym. Bez podtekstów.
– Bez podtekstów to jest fajna. Takie przynajmniej robi wrażenie. Jak się domyślasz, znam ją mało.
– Wiesz, mam taki instynkt kury. Chciałabym, by mu się nie stała krzywda. To takie trochę nasze dziecko, ten Mol. Bardzo bezbronne.
– Jasne. Będę nad nim czuwała, ale w tych sprawach to trudno pilnować. Sama wiesz.
– A co u ciebie?
– Ciągle Zalesie, nie Beverly Hills.
Mol wyśliczniał. Co to jednak miłość czyni z człowiekiem! Ubierał się w Waltonie, Cottonfieldzie, już nie na stadionie. O żelu na włosach nawet wspomnieć byłoby hadko. Uszka mu nadal sterczały, ale tylko to pozostało z dawnego Molasa. Komórka zniknęła jak sen jaki złoty… tfu! Srebrny. Spojrzenie miał przytomne i rzucał grepsami raz po raz. Zrobił się nawet trochę ważny i traktował mnie z odrobiną protekcjonalnej łaskawości. Mój Mol.
Tatko wrócił do domu po tygodniowej prawie nieobecności i ostro wziął się do roboty. Prawie się nie wynurzał z piwnicy. Na świecie dogorywała jesień, a tata siedział jak szczur w norze. Usiłowałyśmy z Paulina namówić go na wycieczkę rowerową, skamlałyśmy, by poszedł z nami na spacerek, ale tato był jak skała. Ma robotę. Dlaczego faceci nie umieją robić niektórych rzeczy na pół gwizdka, tylko jak się bawią, to na całego, a jak pracują, to do upadłego?