Выбрать главу

Taką decyzję podjęłam w niedzielę i twardo się jej trzymałam. Koniec głupot, daję pierwszeństwo nauce. Nie dla mnie romanse. Będę kobietą inteligentną i błyskotliwą. Fredzia co prawda twierdzi, że kobieta inteligentna ma miliony naturalnych wrogów – wszystkich głupich mężczyzn, ale z tym problemem jakoś sobie poradzę. Nie zależy mi przecież na głupich facetach.

Trochę opanowałam frustrację, przegrywać też trzeba umieć. Właśnie miałam okazję się nauczyć. Aż tu nagle zdarzyło się coś, co kompletnie zburzyło mój wypracowany starannie spokój. Właśnie wchodziłam do kuchni, gdy usłyszałam, jak tata mówi do Honorci:

– W niedzielę na obiedzie będą dwie dodatkowe osoby.

– Kto przyjedzie? – chciała wiedzieć Paulina.

– Piotr i Jacek – odparł tata.

– Kto to jest Jacek? – spytało to rezolutne dziecko.

Tatuś się zmieszał. Ale, widać, postanowił mówić prawdę i powiedział:

– Jacek jest przyjacielem Piotrka. Jego partnerem – dodał.

– To Piotrek jest gejem?

Tatuś kiwnął głową. Umarłam. Poszłam do swojego pokoju i padłam na łóżko. Boże, pomiłuj! Ale numer!

Postanowiłam popełnić samobójstwo. Zabiję się z powodu zawiedzionej miłości. Zaczęłam rozważać, jak tego dokonać. Zastrzelić się byłoby najlepiej, ale nie mam dostępu do broni palnej. Odpada więc ta metoda, to oczywiste. Stryczek? Nie, stryczek nie. Powiesić się to dobre dla małorolnego chłopa. Może się utopię w Jeziorce? No tak, to by było romantyczne. Jak z Mickiewicza czy innego Słowackiego. No, ale jak mnie wyłowią po miesiącu, to będę po prostu cuchnęła. Orszak żałobny idący w odorze moich rozkładających się zwłok… Mało estetyczne! Odrzuciłam tę ideę. Trucizna, została mi trucizna. Też nie mam żadnej pod ręką. Przed wojną ofiary nieszczęśliwej miłości truły się łebkami od zapałek. Było to bardzo ekonomiczne, bo tanie i ogólnie dostępne. Łebki to siarka, a siarka pali. Nie, raczej nie. Siarka to też ogień piekielny dla samobójcy. No, tym nie będę się przejmować. Piekło może być interesującym miejscem. Porozważałam sobie trochę i przeszła mi złość.

Głupia byłam, ot co. Miły z Piotrka chłopak, lecz nie dla mnie. Smutne, przykre, ale do przeżycia.

Do niedzieli zdołałam się reanimować. Stawiłam czoło prawdzie.

Piotr przyjechał z Jackiem, świetnym, wesołym facetem, który bardzo nam wszystkim przypadł do gustu. Wesoło gawędziliśmy przy obiedzie, a potem jeszcze przy kominku. Rozmawialiśmy o muzyce, o książkach, filmach. Jacek miał dużą wiedzę, był historykiem sztuki. Zrealizowanym. Wykładał na uniwersytecie, pisał recenzje, w ogóle człowiek renesansu. Panowie od czasu do czasu brali się za łapki, ale bardzo dyskretnie. Jakoś to przeżyłam. Nawet nie tak mocno.

Kilka dni później spotkałam się z Fredzią. Opowiedziałam jej całą tę historię. Nabrałam wreszcie do tego takiego dystansu, że śmiałyśmy się obie jak głupie.

Frytka mnie zdiagnozowała, jak zwykle monologując:

– Karolinko! Ty wcale nie w nim się zakochałaś. Zakochałaś się w miłości. Chciałabyś się już zakochać i wymyśliłaś sobie to uczucie. Cierpliwości. To przyjdzie. Na pewno. A przygodę z Piotrkiem potraktuj jako taki mały trening. Jak palcówkę na pianinie. Wyglądasz zresztą znakomicie. Każdy facet, do wzięcia oczywiście, będzie twój. W swoim czasie. A ten nie był do wzięcia. Spójrz na to w ten sposób. Wcale nie przegrałaś.

Rzeczywiście. Tak sobie właśnie ostatnio kombinowałam.

Nie powiedziałam jednak Sandrze o Piotrku i Jacku. Raz, że głupio mi było. Dwa, że oni się ukrywają. Ze względu na karierę Piotrka. Fanki, te rzeczy.

Tatuś powiada, że życie nie jest romansem. Jest szeregiem romansów. Bardzo ładna myśl. Błyskotliwa. On, zdaje się, nie zetknął się jeszcze z pojęciem monogamii. Albo na przykład miłość do grobowej deski to zjawisko obce jego psychice. Takie rzeczy są mu zupełnie nieznane. Zastanawiałam się, jaki los zgotuje nam swoim następnym romansem. Obejrzałyśmy właśnie z Paulina Fatalne zauroczenie i siostrzyczka skonstatowała, że w gruncie rzeczy mamy farta, bo aż tak źle tatko nie trafił.

– Nie chwal dnia przed zachodem słońca, jeszcze wszystko przed nami…

Zafrasowała się. Ja też, bo właśnie parę dni temu powtarzali w telewizji Sprawę Gorgonowej. Ja to obejrzałam, ona na szczęście nie. Zadzwoniłam do Fredzi pogadać. Opowiedziałam o naszych obawach, a ona na to:

– Nie histeryzuj, może wreszcie trafi na jakąś miłą dziewczynę.

– Elwira była miła i widziałaś, jak to się skończyło.

– To nie była wina Eryka. Sama wiesz.

– To prawda, ale to takie męczące, wciąż nowe narzeczone.

– Daj spokój, znoś to z godnością. Bywają gorsi ojcowie i gorsze rzeczy.

– Na przykład gorsze mamusie.

– Chociażby. W Zachęcie jest wystawa World Press Foto. Nie poszłybyście na nią?

– Chętnie.

– To spytaj tatę, czy nie wybrałby się z wami w niedzielę, i oddzwoń do mnie. Aha. Po wystawie zapraszamy was z Arturem na obiad do Chińczyków.

Tatuś szczęśliwie kupił pomysł i w niedzielę całą rodzinką snuliśmy się po salach Zachęty, oglądając zdjęcia obrazujące ogrom barbarzyństwa współczesnego człowieka.

– Ludzie zabijają ludzi, a zwierzęta – zwierzęta, po co nam to widzieć? – marudził tatko.

– Może po to, aby zdać sobie sprawę, jak wciąż jesteśmy niedoskonali, jak niewiele różni nas od zwierząt – kombinowała Fredzia.

– Ech! – Tatuś był nieprzekonany. – Nie wydaje ci się, że fotografia jako sztuka wiernie odwzorowująca rzeczywi stość nieco się przeżyła? Co innego ta kreatywna, komputerowa. W niej tkwią wszelkie możliwości.

– Nie masz racji, niektóre z tych zdjęć są porażające. Zatrzymują chwilę, pozwalają się jej przyjrzeć, zastanowić. To wartość bezcenna w dobie migających obrazków – oponował Artur.

– To może ma wartość dla dzieci, dla następnych pokoleń. My to wszystko już widzieliśmy. Niejeden raz. Tylko pola bitew się zmieniają, inny kolor mają trupy. Afganistan, Rwanda, Serbia, Izrael. Śmierć jest bardzo fotogeniczna, nie uważasz?

– Tatku! Daj spokój, to jest przejmujące. Nie bądź cyniczny.

– Wydaje mi się, że przyczyną dewaluacji moich pozytywnych uczuć wobec takich fotografii jest nadmiar. Z wojnami i przemocą trzeba walczyć, a nie fotografować je stutysięczny raz. Mierzi mnie taki fotograf, który jedzie na wojnę, niewątpliwie z nadzieją zdobycia tego typu zdjęć. Ba, on na nie po prostu poluje.

– Coś w tym jest – przyznał tacie rację Turek.

Boże, dlaczego z nimi nigdy nic nie jest proste? Dlaczego zawsze szukają czegoś więcej? Przecież te zdjęcia są naprawdę przejmujące. To chyba objaw starości – szukanie dziur w rzeczach i faktach. Niszczenie w nas spontanicznego zachwytu lub grozy. Ja rozumiem, że oni to już brali. Znają te rzeczy, ale nie można być cynicznym i na przykład zakładać, że fotograf miał złe intencje. Powiedziałam im to wszystko i tatko się trochę zmieszał.

Głos zabrał Artur:

– Znasz to zdanie: „Kto za młodu nie był komunistą, ten na starość będzie łajdakiem”? Daj swoim dzieciom trochę luzu, pozwól im na naiwne, młodzieńcze złudzenia.

– Rzeczywiście, bardzo mnie poparłeś, Turku. Naiwne i młodzieńcze! Bardzo ci dziękuję, bardzo! – powiedziałam sarkastycznie.

Czasem ich nienawidzę. Są tacy cyniczni.

– Mam puentę! – wtrąciła się Frytka. – Gdzieś czytałam taki aforyzm, wydaje mi się, że pasuje: „Dość nie wie nikt, za dużo tak wielu…”

– Istotnie pasuje – zgodził się tata. – Przemyślcie to! – polecił nam.

– A może ty byś to przemyślał? Wydaje mi się, że to podpiera raczej moje stwierdzenia.

_ Nie znoszę jajek mądrzejszych od kury. To odrażające – odpowiedział tatko.