Выбрать главу

– Jak się nie ma argumentów, to stosuje się metodę Leppera. Ataku na cokolwiek, szybko, głośno i ad personom.

– Jak będę chciał znać twoje zdanie na ten temat, to ja je powiem”. Tak mówił Samuel Goldwyn, ten od Metro-Goldwyn-Mayer, do swoich współpracowników. A teraz siedź cicho i nie pyskaj, mój hormonku, bo cię wydziedziczę – odciął się tatko.

– Nie możesz, jesteście do siebie podobni jak dwie krople wody – broniła mnie babcia.

– Antoni Uniechowski tłumaczył swojej córce, że ojciec to rodzaj Pana Boga. Czy nie mogłabyś przyjąć tego do wiadomości, Karolino, i ty, Paulino?

– Kiedy to było? W szesnastym wieku? – spytała Paula przytomnie, bo ja, zagrożona wydziedziczeniem, wolałam się nie odzywać.

– To był, panienki, taki greps, ale nie powinnyście się tak ze mną spoufalać.

– Postaramy się, lecz musisz na to zapracować – obiecałam, słodko się uśmiechając.

Tatko jednak znowu się lekko wnerwił, jak mówi Mollas. Chciał mi dać po głowie, zachwiał się i poleciał do przodu. Machając rękami, przewrócił się i wylądował na kolanach, u stóp prześlicznej szatynki o orzechowych oczach.

Dziewczyna spojrzała zaskoczona na klęczącego przed nią mężczyznę i powiedziała:

– Och! Nie musi pan się rzucać przede mną na kolana. Przyjmuję wyrazy uznania także w innej formie.

– Przed piękną kobietą zawsze padam na kolana – odparł tata. – To u mnie odruchowe. Dziedziczne. Juz w dwunastym wieku Prandota Krzemieniewski oddawał w ten sposób hołd pani swego serca. Rozumie pani, tradycja – To powiedziawszy, wstał z klęczek, otrzepał kolana i przedstawił się: – Eryk Krzemieniewski.

A panienka podała mu dłoń, którą oczywiście dwornie pocałował, i powiedziała:

– Marta Szczególik.

Patrzyliśmy na to zajście oniemiali. Ale wersal! Tatuś potrafi, nie da się ukryć.

Pierwsza oprzytomniała babcia i ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu powiedziała:

– Cieszę się, że cię widzę, Martuniu. – Potem odwróciła się do stojącej obok pani Zosi, mojej ulubionej nauczycielki francuskiego, i dokonała prezentacji: – Zosiu, pozwól, że ci przedstawię mojego byłego zięcia, Eryka, i nie znasz jeszcze chyba Paulinki, siostry Karoliny.

Ja grzecznie dygnęłam. Podobnie Paula. Jak potrzeba, ma się te rzeczy. Pani Zosia przedstawiła nam Martę, swoją wnuczkę. Po krótkim zamieszaniu, wywołanym tak nieoczekiwanym i – co tu kryć – zaskakującym spotkaniem, zdecydowaliśmy pójść razem na obiad.

Każdy ma swojego Chińczyka. To zdanie brzmi jak manifest kolonializmu, ale jest prawdziwe. W Warszawie wszyscy mają swoje ulubione budki i restauracyjki. W zależności od stanu finansów. Nasz Chińczyk był na ulicy Emilii Plater i nazywał się „Ha Long”. Tutaj tatko konferuje z kucharzem, by zaostrzył potrawy i trochę je zmienił zgodnie z jego smakiem. Tata ma się za wybitnego znawcę kuchni Chin, bo był na tournee w Pekinie. Nasz Chińczyk jest prowadzony przez Wietnamczyka, ale to szczegóła zgoła nieważna. Tak twierdzi Artur. Wylądowaliśmy więc całą gromadą w naszym Chińczyku-Wietnamczyku i zaczęliśmy zamawiać, ale w końcu stanęło na zestawie promocyjnym pod tytułem „Szczęśliwa Rodzina”. Akurat!

Byłam zła, bo miałam ochotę na kaczkę po seczuańsku albo kurczaka w trawach cytrynowych, a musiałam się zadowolić z góry zaplanowanym zestawem.

Na moje marudzenia Fredzia powiedziała, że zdecydowanie nie jestem dzieckiem kryzysu. No i miała rację. Wcale się nie podszywam. W mojej rodzinie zawsze panowała zasada, że nie trzeba oszczędzać, trzeba zarabiać. Tatuś to realizuje Frytka z Turkiem realizują. My, mam nadzieję, też jak przyjdzie nasz czas. Fredzia zawsze mówi, że czarna godzina jest właśnie dziś. Co będzie jutro, to się zobaczy. Może nic, a może milion w lotto.

Kiedy przyniesiono dania, rzuciliśmy się na me jak stado głodnych hien. Tatuś opowiadał historyjki z Chin i robił; wrażenie na pani Zosi i Marcie. My te teksty znałyśmy na, pamięć, ale że były rzeczywiście fajne, mogłyśmy jeszcze, raz posłuchać. Pozwalałyśmy tacie wykazać się przed Martunią. Fredzia podpuszczała tatkę do opowiadań, zadając; pytania i przypominając co lepsze kawałki. Tatuś, widząc błysk zachwytu w oczach Marty, brylował i czarował. Historię połykania żywej krewetki sprzedał bezbłędnie, potem opowiadał o chińskiej operze, na którą go zaproszono” i Tunia włączyła się do rozmowy. Okazało się, że studiuję muzykologię i śpiew operowy. Tatuś chwycił wiatr w żagle, bo – jak się okazuje – miał pomysł na spektakl łączący muzykę poważną z popową. W pewnym momencie zorientowałam się, że tych dwoje rozmawia ze sobą z zapałem, a reszta, czyli my wszyscy, przysłuchuje się ich rozmowie. Nie było to podobne do naszej gadatliwej rodzinki, więc spojrzałam na babcię, a ona właśnie wymieniała porozumiewawczy uśmiech ze swoją ukochaną Zosienką. W jednej chwili zapaliło się w moim mózgu czerwone światełko. Czyżby tatko był swatany? Nasz rockman, nasz dinozaur, zagoniony do pułapki przez dwie starsze panie? Kochana Fredzia niewątpliwie jest do tego zdolna. Postanowiłam bardzo uważnie śledzić dalszy rozwój wypadków. Ale super!

Marta spodobała się tatce i umówili się za kilka dni na rozmowę o ewentualnej współpracy.

Powrotu taty z tego spotkania wyczekiwałam niecierpliwie Kiedy się pojawił, spytałam, jak się udała randka. Spojrzał na mnie wrogo i powiedział, że udała się połowicznie.

– Co to znaczy? – zdziwiłam się.

– To znaczy, że ja się zjawiłem, a ona nie.

Biedny tatko!

Marta zadzwoniła, przeprosiła, że nie była, i znowu umówili się na spotkanie. Przebiegło chyba fajnie, bo ojciec wrócił szczęśliwy jak skowronek.

Nastała era Marty.

Zaczęła wkrótce przesiadywać z tatą w basemencie, gdzie tworzyli razem widowisko podobne do Barcelony Montserrat Caballe i Freddiego Mercury. Koloratura Tuni przebijała się przez mury naszego domu i nawet sąsiedzi pytali: „Kto tak pięknie śpiewa?”

Głos miała rzeczywiście znakomity, była uczennicą Jadwigi Rappe i tata miał farta, że na nią trafił. A jaki piekła placek z orzechami! Cudo! „Czy to ma przyszłość?” – myślałam ze strachem.

Na razie ich wzajemne uczucia osiągnęły wysokie c. Spędzali razem mnóstwo czasu, jeździli do knajpek i na koncerty. Tatko bywał w filharmonii i operze. Nawet mu się to podobało. Tunia poznała jego kumpli, którzy zaakceptowali ją bez zastrzeżeń. No cóż, była ładna, bardzo zgrabna, nie ważyła stu kilogramów i nie trzymała rąk na podołku, gdy śpiewała. Miała poczucie humoru, jadła wszystko ze stosownym zachwytem i umiała gotować. Jak na razie odnotowywałam same plusy i uprzejmie donosiłam o nich babci. Próbowałam ją podpytac, czy spotkanie w Zachęcie było ukartowane, ale tylko zbywała mnie, oburzona.

– Też masz podejrzenia, Karolciu, ja i swaty! W moim wieku! Kiedyś to może i lubiłam ten sport. Nigdy zresztą nie zdecydowałabym się na swatanie waszego ojca porządnej dziewczynie z dobrego domu.

– No właśnie, trochę się martwię, że może za porządna. Wiesz, jaki on miał do tej pory fatalny gust. Violka, Ilonka, a zwłaszcza Andżelika – to były prawdziwe kaszaloty.

Marta jest inna i to raczej nie przetrwa – powiedziałam depresyjnie.

– Kochana, ty się za dużo martwisz. Gust zmienia się z wiekiem. Mnie zdarzało się przed laty wychodzić za mąż za facetów, których dzisiaj nie chciałabym zaprosić do domu. Wasz tatko może dojrzał?

– Może… – potwierdziłam z powątpiewaniem.

Marta spędzała u nas w domu coraz więcej czasu. Nie tylko z tatką, ale i z nami. Pożyczała nam książki, razem jeździliśmy w piątki do kina. Nie było źle. Było dobrze.

To dla mnie stanowiło ostrzeżenie. Wiedziałam, czułam, że to się nie uda, nie może udać. W tych sprawach nie mieliśmy farta. Jednym słowem, cały czas prześladowały mnie dołujące złe przeczucia.