Выбрать главу

Nieszczęście przyszło niespodziewanie. Zaatakowało jak to ono, znienacka. Jak wiadomo, znacka to już nie to

Wróciłam ze szkoły w świetnym humorku; dwie szóstki po prostu same wpadły do dziennika – to najlepsze co mi się zdarzyło, taki frapujący efekt. Ww związku z tym lubiłam siebie. Krótko lubiłam. Powitała mnie Honorata z gradowa miną i oczami pełnymi łez.

– Co się stało?! – zapytałam ze zgrozą w głosie.

Tak wyglądała, że mogłam brać pod uwagę tylko najgorsze scenariusze.

– Coś z babcią? Z tatą?

Pokręciła głową i połykając łzy, zaprowadziła mnie do salonu, gdzie na najlepszym naszym fotelu siedziała Andżelika Florczakówna. Wielka jak Giewont, ciężarna tak bardzo, ze chyba bardziej już nie można. Nie powiedziałam dzień dobry ani nic, tylko usiadłam z otwartymi ustami

Wiedziałam. To było zbyt piękne.

– Przepraszam, że się nie podnoszę, by cię uściskać, ale jest mi ciężko się ruszać. Jak się tak zapadnę w fotelu, to tylko bym siedziała, wiesz.

– Co to jest? – spytałam, wyciągając rękę w kierunku jej brzucha, wielkiego, wielkiego brzucha.- Co to jest? – wydusiłam ze ściętego gardła i wypadłam do kuchni, gdzie Honorata płakała bezgłośnie, przygnębione okrutnie.

– Naleję herbaty albo mleka – powiedziała – to będzie wielki dzidziuś. Dziecko ciężarnej modelki. Na nic się nie przyda się No, chyba, że w reklamie, ale tam też nie ma zbyt wielu ofert dla takich brzuchaczy. Jak myślisz, Eryk się ucieszy?

– Jak diabli! – powiedziałam i wyszłam.

Zaraz zabiję ciężarną. Już widzę te nagłówki: „Rozwydrzona nastolatka zabija ciężarną konkubinę znanego muzyka”.

Ja chcę być dzieckiem! Chcę do mamy! Do babci! I nie wiem, co robić.

Pobiegłam do telefonu. Najpierw łkałam w słuchawkę coś około kwadransa. Okropnie wystraszyłam biedną Fredzię. Dostałam normalnego załamania nerwowego. Zawsze myślałam, że takie zachowania mnie nie dotyczą. A tu proszę. Atak histerii. Babcia, przerażona, usiłowała mnie uspokoić, a ja nic, tylko łkałam i łkałam. W końcu powiedziała, abym poprosiła Honorkę do telefonu. Tyle mogłam zrobić. Honorka podeszła i płacząc, zreferowała Fredzi sytuację. Potem odłożyła słuchawkę.

– No i co?

– Zaraz przyjadą. Uspokój się, zaparzę ci ziółek.

– Czy ona tam jest? – spytałam, wskazując na salon.

– Tak, czeka na pana.

Znowu zaczęłam płakać. Myślałam, że może zniknęła. Była i będzie, i trzeba temu stawić czoło. Ja nie chcę. Nie. To tatusia ukochana i niech on sobie z tym radzi.

Nie minęło pół godziny, gdy wkroczyła babcia.

Trochę wcześniej wróciła ze szkoły Paulina, ale Honorata kazała jej iść do koleżanki, bo obiad niegotowy i w ogóle mamy awarię w kuchni. Paula, zadowolona, że ma wolne, niewiele pytając, pobiegła do swojej kumpeli Marysi.

Babcia weszła do salonu, powiedziała dzień dobry i usiadła na kanapie. Za nią cichutko wsunął się Artur. Ja weszłam ostatnia i przycupnęłam na poręczy fotela.

– Widzę, że jest pani w ciąży – zaczęła babcia.

– No! Chyba widać! – odparowała z naturalnym dla siebie wdziękiem Andżelika.

– Który to miesiąc?

– Dziewiąty. Lada moment się rozsypię – powiedziała Andzia radośnie.

– No tak! – Babcia zawahała się chwilę, ale zaraz spytała: -1 to jest dziecko Eryka?

– No, co też pani! Jak pani śmie! Nigdy mnie nie lubiliśta, to teraz macie! – wysyczała ze złością Andzia.

Przynajmniej na chwilę spadła ta maska słodyczy.

Babcia zignorowała jej wybuch i spytała, czemu się zgłasza tak późno. Odpowiedziała jej mniej więcej to samo, co mnie. Zapadło głuche milczenie. Temat się wyczerpał. Trzeba było czekać na tatę, drugiego bohatera zaistniałych wypadków. Artur nagrał tacie wiadomość na komórkę, by się z nami jak najszybciej skontaktował.

Honorka podała wszystkim herbatę i tak siedzieliśmy w przytłaczającej, głuchej ciszy. Pokój zasnuwał się zmierzchem, ale nikt się nie podniósł, by włączyć światło. Może woleliśmy nic nie widzieć i nie patrzeć na siebie nawzajem.

Mijały kolejne minuty. Herbata wystygła w kubkach, a tata nie wracał.

W końcu Artur przerwał milczenie i zadeklamował:

Tato nie wraca; ranki i wieczory

We łzach go czekam i trwodze;

Rozlały rzeki, pełne zwierza bory…

i tu się zawahał, a ja dodałam:

– I pełno zbójców na drodze.

I zaczęłam się głupio śmiać.

Andżelika prychnęła, a babcia wstała i zapaliła lampy. Zrobiło się jakoś weselej. Niespecjalnie wesoło, ale troszeczkę. Jakby odrobinę się podniosła ciężka i ciemna zasłona, która nas dusiła.

W końcu pojawił się tata. Bogu dzięki, sam, bez Marty.

Ataku serca na widok Andżeliki nie dostał, ale był go niewątpliwie bliski. Zrobił się blady jak ściana i wyjąkał:

– Co to jest?

– Dziecko! Nasze dziecko! Cieszysz się, Eryczku? – zaćwierkała radośnie Andzia.

Eryczek tak się ucieszył, że się zachwiał i prawie przewrócił na stojącą obok etażerkę. Tę z Fryderykami.

Podbiegłam do niego ze szklanką herbaty, którą wypił duszkiem.

– Mówisz: nasze? Dziecko? Karola, daj mi whisky, bez wody. Natychmiast.

Potem popatrzył na wielki brzuch Andżeliki i zaczął jej zadawać te same pytania, które wcześniej padły z ust moich i Fredzi. Tak zwany zestaw obowiązkowy. Andzia mówiła mu to, co nam, a tata wspomagał się alkoholem. Gdy skończyła, powiedział tylko jedno słowo:

– K…!

Andżelika podniosła się czerwona z oburzenia, lecz tata zakrzyknął:

– To nie o tobie! Siedź! -1 podał mi szklankę do ponownego napełnienia.

Andzia posłusznie klapnęła na fotel, który pod nią zatrzeszczał boleśnie.

Fredzia zaś wstała i powiedziała:

– Przepraszam, Eryku, że tak tu wtargnęliśmy, ale Karolina dostała histerii. Myślę, że nic tu po nas. Pojedziemy.

– Nie! Poczekajcie! Zostańcie! Pomóżcie mi. Co ja mam, do cholery, zrobić?! – zawołał tatko rozpaczliwie.

Fredzia rozłożyła bezradnie ręce.

– Sam chyba musisz coś wymyślić. Ja doprawdy nie wiem. W ogóle czuję się jak postać z Zapolskiej. Niespecjalnie mi to odpowiada.

– Tak. Zapolska. Masz jak zawsze rację, Fredziu. Dramat mieszczański, a ja jestem obsadzony w roli Zbyszka.

Na to włączył się Artur:

– Nie czuję się w żadnym razie Felicjanem Dulskim. Nie dajcie się w to wrobić. To nie ten wariant. Wydaje mi się, że powinniśmy się gdzieś na uboczu spokojnie naradzić.

Może w basemencie?

– Tak! Tak! Masz rację, chodźmy do basementu! – podchwycił myśl tatko. – Ty tu zaczekaj – zwrócił się do Andzi, która siedziała cicha, lecz triumfująca. No, miała powody, dała nam niewątpliwie popalić.

Poszłam za wszystkimi do basementu, ale zostałam odgoniona. Babcia kategorycznie zażądała, abym poszła do swojego pokoju i tam spokojnie czekała, aż do mnie przyjdzie. Rozumiałam powagę sytuacji i bez żadnych dyskusji poszłam na górę, gdzie zaczęłam obgryzać paznokcie. Pierwszy raz w życiu.

Minęło dobre pół godziny, gdy zjawiła się babcia.

– Co zdecydowaliście?! – wykrzyknęłam zdenerwowana.

– Jutro Eryk pojedzie z Andżeliką do ginekologa, przyjaciela Artura. Andzia chce ślubu, lecz Eryk powiedział, żeby nawet o tym nie marzyła. W grę wchodzą tylko alimenty.

– To okropne. Szkoda tego dziecka, przecież to będzie nasza siostra albo brat.

– Tak, szkoda. Może się to zresztą jakoś inaczej rozwiąże, zobaczymy.

– A co powiemy Tuni?

– Nic nie powiemy, przynajmniej na razie, póki się sytuacja nie wyjaśni. Nie chcę budzić w tobie niewczesnych nadziei, ale coś nie widzę Andżeliki czekającej dziewięć miesięcy z zawiadomieniem Eryka o ciąży.