Выбрать главу

– Przecież sama mówiłaś, że ten typ tak ma.

– No właśnie. Ciąża i szybko ślub. A nie ukrywać się przez całe miesiące. Tak ten typ nie ma. Zobaczymy, jak to się rozwinie. Ciekawa jestem. A ty nie wariuj. Eryk się z nią nie ożeni. Tego jestem pewna.

– A jak Marta się dowie i go rzuci?

– To już na to nic nie poradzimy. Będę ją miała na sumieniu. Zosia mnie zabije i dobrze zrobi. Swatów mi się za chciało na starość!

– Anie mówiłam?! – wykrzyknęłam z triumfem.

– Zgadłaś, ale siedź cicho i nie kop leżącej. Chciałam dobrze. Diabeł mnie podkusił. Zresztą może to się jeszcze jakoś ułoży. Trzeba mieć nadzieję.

– Nadzieja matką głupich.

– Nie bądź taka depresyjna.

– Mam tego dosyć. Chcę żyć normalnie. Babciu! Miałam złe przeczucie, i słusznie.

– Może Eryk teraz dorośnie. Czas wielki. Dostanie nauczkę i będzie dojrzalszy. Nie ma tego złego… itede.

– Jakoś to drętwo brzmi, ludowe mądrości mnie nie przekonują.

– Nie łam się. Co ci mogę więcej powiedzieć? Trzymaj się. Tylko to.

– Umrę. Z rozpaczy, naturalnie.

– Niekoniecznie. Ale jak masz umierać, to umieraj z godnością. Bez zbędnych histerii.

Następny ranek był koszmarem. Ja prawie nie spałam, tata miał czerwone oczy i cuchnął alkoholem na kilometr. Nie poszłam do szkoły, nie byłam w stanie. Koło południa zadzwoniła Tunia i słyszałam, jak tatko odwoływał ich spotkanie, twierdząc, że wyniknęły jakieś komplikacje. Biedna Tunieczka kupiła to, oczywiście. Gdy tatko odszedł od telefonu, wyglądał jak zbity pies. Pomyślałam, że dobrze mu tak. Na drugi raz będzie omijał kiepskie panienki szerokim łukiem. Jestem wredna, bo tatuś podszedł do mnie, pocałował w czubek głowy, przytulił i powiedział:

– Potrafisz mi to wszystko wybaczyć, Karolciu? Głupio postąpiłem, wplątując ciebie w takie brudy.

Kocham mojego tatkę, równy z niego gość i naprawdę niezły ojciec. Nie miałam innego wyboru, tylko przytuliłam go i pocieszyłam:

– Zawsze cię kocham i będę kochała. To się jakoś wyprostuje. Nie martw się tak strasznie.

Nie wierzyłam w to, co mówię, ale szkoda mi go było. Taki chodził strapiony, zmartwiony, przybity. Istna kupka nieszczęścia. Mój ukochany tatko.

Po południu pojechał na spotkanie z Andżeliką, którą poprzedniego wieczoru odwieźli do Warszawy dziadkowie. Miał ją zabrać na zamówioną przez Artura wizytę u ginekologa. Wrócił strapiony jeszcze bardziej niż przedtem. Przygarbiony, ze zwieszoną głową, minął mnie bez słowa i zniknął w swojej norze. Poszłam za nim do basementu.

– Jest w ciąży. To absurdalne, ale miałem nadzieję, irracjonalną, że ten brzuch jest sztuczny albo coś takiego.

– To co zamierzasz?

– Będę bulił. Byłem głupi i, niestety, słusznie mnie trafiło.

– A Marta? Co jej powiesz?

– Jeszcze nie wiem. Muszę to przemyśleć.

Rano tatko wyglądał jak weteran wojny krymskiej, kompletnie zmarnowany. Pił chyba przez całą noc, i to wódkę, bo zobaczyłam dwie półlitrówki w koszu na śmieci.

Wkurzyłam się strasznie. Gdy opieprzałam rodzonego ojca, wzorem dla mnie była Fredzia. Powiedziałam mu:

– Zachowuj się z godnością. Czy mamy jeszcze znosić twój alkoholizm? Nie dosyć nam dostarczyłeś rozrywek?

Tatko, jak go postawić do pionu, jest bardzo zgodny. Zależy mu na nas i zawsze stara się jakoś wyprostować wpadki. Tym razem też. Popatrzył na mnie wzrokiem zbitego psa i zniknął w swoich apartamentach. Pojawił się po kilku godzinach, wyspany, wykąpany, ogolony i elegancki. Akurat wróciła z próby chóru Paulina i przywitała się z nami radośnie. Biedne dziecko, a może raczej szczęśliwe dziecko, nie zdawało sobie w ogóle sprawy z tragedii rozgrywającej się w domu.

– Przyjdziecie na nasz koncert kolęd do kościoła? Ty i Marta. Zawiadom ją, że w niedzielę o dziewiętnastej mamy występ. A może będzie ładniej, jak sama do niej za dzwonię? Daj mi numer.

– Hmm… Tak. Poczekaj. Wiesz, ja sam ją zaproszę. Jutro będę się z nią widział – wymruczał tatuś, okropnie zmieszany, i w ekspresowym tempie zmył się do basementu.

Biedny tatko! Nie jest mu lekko.

Rano następnego dnia był tak wściekły, że aż bałyśmy się do niego odezwać. Przy niedzielnym śniadaniu siedział zły, nadęty i nie odzywał się słowem. Paulina, zdziwiona, nie rozumiała, co się w ogóle dzieje. Tatko wrzucił w siebie jakąś bułeczkę, gwałtownie wstał i powiedział do mnie:

– Gdyby Bóg żył na ziemi, to ludzie powybijaliby Mu okna.

Po tej deklaracji wymaszerował z pokoju, zostawiając nas obie w stanie lekkiego stuporu.

Pierwsza oprzytomniała ze zdziwienia Paula i zażądała wyjaśnień:

– Co jest grane? Przecież widzę, że coś przede mną ukrywacie. Gadaj, Kara!

– Tak jak ty nic nie wiem.

– Łżesz jak pies.

– Nie. Naprawdę. Spadaj, mała! – powiedziałam i zbiegłam przed jej wścibskim spojrzeniem.

Kątem oka zauważyłam, że poszła do kuchni, pewnie przesłuchiwać Honoratę.

Koło południa zadzwonił do taty Turek. Długo konferowali przez telefon, a kiedy skończyli rozmowę, tatko był jak odrodzony. Uśmiechnięty, pomknął do barku i zaczął szukać szampana.

– Nie mamy na składzie – zakomunikowałam. – Co chcesz oblewać? Narodziny nowego potomka?

– Uratowany! Jestem uratowany! Nie będzie żadnego potomka.

– Jak to nie będzie?

– Będzie, ale nie mój to problem i nie mój potomek.

– Artur ci to powiedział?

– Tak, właśnie. Wyobraź sobie, że ona jest w siódmym, może ósmym miesiącu, a więc nie moje zmartwienie i nie moje dziecko.

– Skąd Artur to wie?

– Od swojego kumpla ginekologa, który był tak uprzejmy, że złamał dla nas tajemnicę lekarską.

– Nie bardzo rozumiem.

– To, kotku, proste jak drut. Chciała mnie wrobić nasza Andzia kochana. Poszła ze mną do lekarza, ale ja z nią nie wszedłem. Sama rozumiesz. Lekarz potwierdził ciążę. Myślałem, że to koniec. Ale Artur pogadał z nim wcześniej i teraz lekarz do niego oddzwonił, że jest na sto procent pewien, że to jeszcze nie dziewiąty miesiąc. A w takim razie to nie ja będę szczęśliwym tatusiem.

– No to masz farta.

– Jak cholera.

– Co dalej?

– Dalej? Nie można bić ciężarnej. Szkoda. O! Właśnie idzie od furtki, widzę ją przez okno. Z przyjemnością sobie z nią pogawędzę.

I pogawędził. Pokrzyczeli na siebie w piwnicy jeszcze przez czas jakiś. Potem Andżelika Florczak opuściła nasz dom i nasze życie. Mam nadzieję, że definitywnie. Miałyśmy potem z Fredzią trochę wyrzutów sumienia, że może u źródeł tej brawurowej akcji Andzi leżały nasze śliczne listy. Listy, w których tatko był najhojniejszym ojcem nieślubnych dzieci w Europie Środkowej. Pewnie nigdy się nie dowiemy prawdy, ale może to i lepiej. Grunt, że causa finita, jak powiedział Artur, czyli sprawa zakończona.

Kilka dni później zjawił się u mnie Molas z wczepioną w jego bok Sandrą. Postawiłam na stole browarek i zaczęliśmy gadanko. Mol pochwalił się, że ma w wieczorówie średnią 4,6 i po feriach rzuca zawodówkę. Potem zaczęliśmy planować sylwestra i Molasidło znowu zaproponowało swoją chatę.

– A twój stary? – spytałam. Wiedziałam, że jego tata poświęcił niedawno tekę ministra kultury na rzecz resortu rolnictwa.

– Pojechał do Meksyku z delegacją parlamentarną. Rozpoznawać będą warunki uprawy patatów, z myślą o przeniesieniu jej do Kotliny Kłodzkiej.

– Bardzo twórczy pomysł.

– Tak. Tatko powiedział, wyjeżdżając, że chyba rozumiem, że to jego obowiązek wobec wyborców i Polski. Dla tego nie powinienem się wściekać, że zostaję sam na wigilię i w sylwestra.