Выбрать главу

To fajna historyjka. Niestety, Andżelika musiała ją zepsuć dodatkową puentą:

– Takie to były przed wojną oszukańce z tych Żydków.

Boże, Ty to słyszysz i nie grzmisz? No nie, Fredziu, ratuj! Ten mój tata to chyba musi być ciężko porąbany, by w ogóle rozważać małżeństwo z kimś takim. Musimy go uratować.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Długo nie miałyśmy koncepcji, jak to przeprowadzić. Obserwowałam Andżelikę, ale nie przychodziło mi do głowy nic, co by ją mogło wypłoszyć. Tata dużo pracował i siedział w basemencie, a Andżelika snuła się po domu. Możliwe, że rzadko mając z nią kontakt, tata po prostu nie widział jej reakcji i nie słyszał odżywek. Mnie one raziły strasznie, ale ja jestem edukowana przez Fredzię, która twierdzi, że pewnych rzeczy nigdy nie należy akceptować. Nazywa to przedwojenną szkołą. Andżelika panoszyła się bezkarnie, ja tylko mogłam zgrzytać zębami.

Nie poświęcałam jej dużo uwagi, bo akurat miałam tyły w szkole i musiałam się trochę przyłożyć. Poza tym poznałam takiego jednego Jasia, który mi bardzo przypadł do smaku. Zaczęliśmy się ze sobą prowadzać, jak powiedział tatuś. Ciekawe, że on nie widzi przywar Andżeliki, ale istnienie Jasia zauważył. To chyba jakaś specyficzna wada wzroku. Może on po prostu nie chce widzieć zachowania tego kaszalota, bo mu z nim dobrze.

Andżelika zaczęła wprowadzać w domu swoje porządki, dyrygować mną i Paulina. Co chwila się słyszało: sprzątnij to czy tamto, przynieś, wynieś, pozamiataj. Sama nie była taka robotna i w każdym głupstwie wysługiwała się Honoratą, która i tak ma za dużo pracy. Honorcia tylko na nas popatrywała, kiedy Andżelika opowiadała różne głodne kawałki o swojej rodzinie – a to, że jej stryjeczny wujek był starszym referentem w Wąbrzeźnie, a to, że kuzynka jej ciotki ze strony męża chodziła do liceum z samą Violettą Villas. Oczywiście mogłam się w tym dopatrzyć swego rodzaju rewelacji – nie wiedziałam, że V.V. chodziła do liceum – ale tego rodzaju historyjki były żenujące. Jaś stanowił dla mnie pewne wsparcie, bo przykazywał mi: weź ją olej. Może bym i tak zrobiła, gdyby Honorata nie zaczęła wspominać coraz częściej, że chyba odejdzie, bo nie ma już siły i jest za stara, by obrabiać taki duży dom. Naprawdę zaś miała dość, bo Andżelika bez przerwy się do niej przyczepiała, tak jak i do nas. To był jeden horror – ta laska taty. Nic jednak nie mogłyśmy na to poradzić. Tatuś dostał takiej manii, że chciał tylko od Stefanii – to Fredzia trawestująca Boya.

Jaś popadł w konflikt z katechetą. Chciał go zagiąć, a nasz wikary nie dał sobie w kaszę dmuchać i zagiął Jasia. A było to tak. Jaś powiedział, żebyśmy uważali, bo on dzisiaj załatwi katechetę. Na lekcji podniósł rękę i wywołany powiedział, że ma problem następujący:

– Czy Pan Bóg, będąc wszechmogącym, może stworzyć takie pudełko, że nie będzie wiedział, co jest w środku? Bo przecież Bóg jest wszechwiedzący?

Myślał, że zażył księżula, ale Rysio, nasz wikary, odparł z politowaniem:

– W Ewangelii świętego Mateusza, rozdział dwudziesty siódmy, wiersz piąty, zapisano, że Judasz, odszedłszy, powiesił się. A u świętego Łukasza, rozdział dziesiąty, wiersz trzydziesty siódmy, czytamy, że Jezus rzekł: „Idź, i ty czyń podobnie”.

Klasa ryknęła śmiechem, a nieszczęsny Jasio chodził jak niepyszny i coś gadał o niechrześcijańskich uczuciach szerzących się wśród kleru. Stanęło na tym, że to ja musiałam go pocieszać.

– Muszą ich tam w seminarium uczyć takich grepsów. Wiesz, są takie specjalne techniki radzenia sobie w trudnych sytuacjach.

– Myślisz, że ta odżywka była już wcześniej przygotowana?

– No jasne, przecież to chyba oczywiste – powiedziałam autorytatywnie.

Podbudowało go to trochę. Miło być dla kogoś wsparciem.

Z matematyki jestem strasznie kiepska i bez przerwy Jasiek musiał mi coś tłumaczyć. Ledwo, ledwo się wyczołgałam na mierny w pierwszym semestrze.

Jasio poprawił swoje stosunki z katechetą, gdy powiedział, że rozważa możliwość przejścia na protestantyzm. W wikarym obudził się duch misjonarski i zaczął walczyć o duszyczkę niepewną swojej wiary. Po długich polemikach Jasio dał się w końcu przekonać i powrócił na łono Kościoła. Przy okazji lekcje religii nabrały dynamizmu, ciągle wybuchały jakieś dyskusje. Poznaliśmy podstawowe założenia różnych religii, toczyły się zagorzałe spory na temat słuszności tej czy innej tezy głoszonej przez prawosławie lub judaizm. Okazało się to naprawdę fascynujące i dzięki temu nauczyliśmy się znacznie więcej, niż było w programie, a Rysio, odkrywszy w sobie talent misjonarza, postanowił w przyszłości całkowicie poświęcić się temu zajęciu.

Lubiłam swoją nową szkołę. Ciągle się w niej coś działo. Fajne było też to, że po lekcjach całą gromadą chodziliśmy nad rzekę. Siadaliśmy na brzegu i gadaliśmy o szkole, książkach, muzyce. Chłopcy przynosili gitary, coś próbowali grać. Było czadowo. Uwielbiałam te nasiadówy. Wracaliśmy ze szkoły czasem i dwie godziny później. Honorata się złościła, ale zawsze jakoś ją udobruchałam. Zimą zaś odwiedzaliśmy się w domach, gdzie można było liczyć na jakieś kanapki czy ciasto. Pojadaliśmy i gadaliśmy, gadaliśmy. W szkole nazywali naszą klasę „docenty”. Bo ambicje mieliśmy straszne. Jak nie dyskutowaliśmy o Dżumie Camusa, to o kinie czeskim albo o Kusturicy. Oczywiście nie zawsze tak bywało. Co jakiś czas pojawiała się jakaś nowa fajna gra komputerowa. Wymienialiśmy ją między sobą i omawialiśmy strategie. Często zresztą, ku zgrozie rodziców, przez telefon. Innym wariactwem, które nas opanowało, był Warhammer. To taka gra. Można w niej być elfem albo krasnoludem, karczmarzem lub rozbójnikiem. Kiedyś graliśmy w to całą sobotę, noc z soboty na niedzielę i jeszcze pół niedzieli. To był prawdziwy maraton. Biedna Honorcia tylko nam donosiła jedzenie. Mieliśmy sesje u mnie, bo akurat tata pojechał w trasę. Czasem jego wyjazdy ujawniały swoje dobre strony. Nie da się ukryć, że za sprawą nietypowej sytuacji rodzinnej miałam większe luzy niż inne dzieciaki.

Po kolędzie przyszedł do nas wikary i zastał piekło, bo Honorata kłóciła się z Andżeliką, która po chamsku ją potraktowała. My broniłyśmy naszej ukochanej Honorci. Ta zaś chlipała w fartuch. Jednym słowem, panoptikum. Tata z księdzem jakoś sprawę załagodzili, ale gdyby nie wikary, to nie wiem, czy nie stracilibyśmy Honoraty. Już gotowa była się wyprowadzić.

Sytuacja dojrzała do rozwiązania. Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Fredzi. Opowiedziałam jej o zachowaniu naszej przyszłej macochy i o tym, że gosposia chce odejść.

– To by była katastrofa! – wykrzyknęła Fredzia. – Bez niej zginiecie.

Miała rację, bo leniwa Andżeliką wyobrażała sobie, że bycie damą polega na tym, że nic się nie robi. Zdaje się, że teraz ja bym musiała jej usługiwać. To niewiarygodne, ale ona była gorsza niż Ilonka i Violka razem wzięte. Jak tata to robi, że trafia na takie laski? To chyba jakieś fatum albo kara za grzechy popełnione w poprzednim życiu. A co myśmy narozrabiały, że los tak nas karze? Tata to na pewno popełnił jakąś zbrodnię. Chociaż właściwie to on robi wrażenie zadowolonego, że ma taką świetną sztukę, na której widok koledzy oblizują się łakomie.