Выбрать главу

– Dlaczego? – zapytałam.

– Dlaczego zawijają?

– Nie, dlaczego nie znał się na kobietach?

– Był gejem.

– No tak, trudno by go uznać za eksperta, ale na pewno coś w tym jest. W każdym razie brzmi przekonująco. Zło ma swój powab…właśnie takim czymś głupim jestem zmartwiona. Może na tym właśnie polega problem Andżeliki? Może nie mam w walce z nią żadnych szans. Słyszałam kiedyś takie określenie – urok wszeteczności, to może być to. Ale przecież ona jest prymitywna i posiada klasy

Nie to chyba jednak nie to. Biłam się z żartem babci, to, co przed chwilą sobie mruknęła. Fretka zastanowiła się, a potem powiedziała:

– Nie demonizowałabym tej w sumie dość prostej baby. Jest ładna i bez skrupułów. Wasz tata jest nie zawsze odpowiedzialny, żałowałam, że się rozstali z Kasią.

– Ale teraz sprowadził ją do domu.

– No, on zawsze był trochę Karo! Uroda jest dla mężczyzn wabikiem – powiedziała Fryderyka

Byłam pewna, że babcia mi pomoże. Niestety, nie miała jeszcze koncepcji działania, Skonsultuje się z Arturem, poduma i wymyśli świetny plan?

– Wymyślę świetny plan – oznajmiła i oczy rozbłysły jej radością.

– Bongo – jak go złośliwie nazywał tata, odszedł w niebyt. Natomiast podejrzanie często mama wspominała o jakimś Albercie…,

– To musi być jej nowy l’aison – powiedziała babcia.

– Co? – spytałam prostacko.

– L’aison – przeliterowała babcia cierpliwie. – Związek, romans. Nie wiem/ czy zauważyłaś, że jak nazwać niektóre rzeczy po francusku, to one lepiej wyglądają.

– Nie zauważyłam – odparłam. – Ale też nie znam francuskiego

– O Boże! – wykrzyknęła babcia. – To straszne! Powinnaś się koniecznie nauczyć. Czego cię uczą w szkole?

– Angielskiego.

– A! Angielski może być – zgodziła się łaskawie. – Ale francuski byłby lepszy. Porozmawiam z moją przyjaciółką Zosią, może zgodzi się ciebie uczyć.

– Ale, babciu, ja nie mam czasu. Mam bardzo dużo zajęć – oponowałam.

– Nie zawracaj głowy. Jak Zosia się zgodzi, musisz znaleźć czas, i koniec.

No, to jest właśnie cała Fredzia. Z innej epoki. I koniec. Do domu wróciłam jednak trochę podbudowana. Ciekawe, co Fredzia wymyśli.

Pojawiła się po tygodniu. Była bardzo z siebie zadowolona. Uściskała Paulinę, popieściła Gucia. Ten oczywiście zsiusiał się na jej widok. Kiedy wytarłam kałużę szmatą, zamknęłyśmy się we troje, to znaczy babcia, ja i Gucio, w moim pokoju. Paulince powiedziałyśmy, że mamy bardzo osobiste sprawy do omówienia. Trochę się nadęła, ale pozwoliła nam w spokoju pogadać.

– No i co, babciu, wymyśliłaś? – zaatakowałam od razu.

Babcia uśmiechnęła się promiennie. Otuliła się szczelniej swoim poncho i powiedziała:

– To nie było proste. Długo kombinowaliśmy z Arturem, jak wam pomóc. Nie jest to jednak wcale łatwe. Rozmowy nie dadzą skutku, a posuwanie się do jakichś akcji siłowych w tej sytuacji jest raczej niemożliwe. W końcu Artur przypomniał sobie kawał, który kiedyś Eryk Lipiński zrobił Kazimierzowi Rudzkiemu, doprowadzając niemal do rozwodu bardzo udanej pary. Ten pomysł nas zainspirował. Nie martw się. Niedługo rozpoczynamy akcję odwetową. Postanowiliśmy jednak nie wtajemniczać cię w szczegóły.

Oburzyłam się:

– Jak to? Dlaczego? Muszę wiedzieć. Nie zgadzam się na wykluczenie z zabawy. A poza tym kim są ci dwaj faceci, o których wspomniałaś?

– To znany, nieżyjący już aktor i jego przyjaciel, rysownik. Bardzo weseli to byli panowie. Co do ciebie, to podejrzenia na pewno zwrócą się w twoim kierunku. Jeśli nie będziesz znała szczegółów, możesz wiarygodnie zaprzeczać. Mało tego – musisz zachorować.

– Z rozkoszą. To zawsze – przytaknęłam skwapliwie.

Babcia szybko skończyła rozmowę i nie chciała więcej wracać do tematu. Poszła do kuchni, gdzie Honorata właśnie kończyła pyzy. Oczywiście wszystkie trzy rzuciłyśmy się na nie z entuzjazmem. Pycha! Całe szczęście, że Andżelika i tata pojechali akurat do kina. Nikt nie psuł nam przyjemności i mogłyśmy jeść i śmiać się do woli.

Po kolacji babcia zabrała nas na spacer nad Jeziorkę. Zawsze hołdowała angielskiej zasadzie: po obiedzie spocznij chwilkę, po kolacji przejdź się milkę. W przestrzeganiu jej upatrywała przyczynę swojej znakomitej mimo (tu by się obraziła) podeszłego wieku formy. Wiek Fredzi był tematem tabu i wszelkie wzmianki o nim wywoływały furię.

Wydaje mi się, że ona sama usunęła go z pamięci. W ramach higieny psychicznej. I bardzo dobrze, bo dzięki temu była wiecznie młoda.

Tym razem też dała nam popalić. Przebiegłyśmy kłusem parę kilometrów, bo Frytka nie chodzi, tylko biega. Paulinka o mało co ducha nie wyzionęła. Noc była bardzo jasna. Księżyc, okrągły jak moneta, świecił wysoko. Zalew wyglądał tajemniczo i poetycko. W wodzie odbijały się płaczące wierzby. Nie pamiętam, kto powiedział, że zbuduje dom nad wodą, by się w niej odbijał, i dzięki temu życie w nim będzie podwójnie szczęśliwe. Tak właśnie się czułam w czasie tego spaceru, podwójnie szczęśliwa.

Paulina opowiadała Fredzi o swoich przygodach w zerówce. Była taka rozemocjonowana. Biedna mysz, nie ma z kim pogadać. Ja mogę zwierzyć się chociaż Jasiowi albo Dominice, mojej kumpeli. Paulina ma tylko mnie i Honoratę. Powinna poznać więcej miejscowych dzieciaków. Wtedy będzie jej weselej. Może ktoś z mojej klasy ma młodsze rodzeństwo, muszę się rozejrzeć. Gadała tak, jakby dorwała się do głosu pierwszy raz od stu lat. Fredzia słuchała uważnie, zadawała rozsądne pytania. Pomagała jej ustawić stosunki z kolegami.

Słuchałam w milczeniu i miałam trochę wyrzutów sumienia, że nie poświęcam więcej czasu siostrze. Takiej fajnej siostrze. Jasne, że sama mam problemy z Andżeliką, a ostatnio też i Jasio jest jakiś dziwny. No, ale siostra to siostra.

We wtorek tatuś pojechał w trasę, a w czwartek przyszedł do niego list. Andzia obracała w rękach kopertę, niepewna, co z nią zrobić. Listy w dzisiejszych czasach stanowiły prawdziwą rzadkość, a ta koperta, bladoróżowa i wytworna, pachnąca ambrą czy piżmem, wyglądała egzotycznie i tajemniczo.

Przechodziłam akurat korytarzem, gdy listonosz wręczył pocztę Andżelice. Widząc jej wahanie, podsunęłam:

– Otwórz, to może być coś ważnego, a tata wróci przecież dopiero za kilka tygodni.

Popatrzyła jeszcze przez chwilę na list, a potem zdecydowanym ruchem rozerwała kopertę. Zaczęła szybko czytać. Na jej twarzy odmalował się wyraz zdziwienia i niedowierzania.

– Co to za list? – spytałam.

– Podobno jesteś chora, marsz do łóżka!

– Już idę, ale co to za list? – nalegałam.

– Później ci powiem, zresztą może i nie powiem, to przecież do Eryka, nie do ciebie. – Okręciła się na pięcie j odeszła.

Potem z jej pokoju dochodziły jakieś hałasy. Jakby rzucała czymś o ścianę, ale nie zwracałam na to uwagi, ciesząc się łóżeczkiem, herbatką z malinami i Rodziną Whiteoaków, którą czytałam, korzystając z grypy. Wszystkie piętnaście tomów, dziwnym trafem, pożyczyła mi Fredzia, jakby przewidując, że się rozchoruję na dobre. Pocieszała mnie przy tym, że ta rodzina to dopiero miała problemy! Rzeczywiście. Nasze wobec ich to małe miki.

Minęło kilka dni, gdy zauważyłam w rękach Andżeliki kopertę podobną do tamtej. Tym razem nie wahała się ani chwili, tylko szybko otworzyła list i czytając go, zniknęła w swoim pokoju. Znowu wyładowała furię na niewinnych przedmiotach, bo słychać było głuche uderzenia, jakby kopała meble. W czasie kolacji przypatrywała się mi uważnie, ale miałam najniewinniejszą ze wszystkich moich min i jęczałam tylko, że strasznie boli mnie gardło i mam trzydzieści dziewięć stopni gorączki. Prosiłam o wezwanie lekarza. Honorata powiedziała, że zaraz zadzwoni do babci, by sprowadziła doktora Weissa, naszego lekarza domowego. Listami się nie interesowałam, nie pytałam o nie w ogóle. Miałam jednak przeczucie, że stanowiły jakąś część misternego planu Fryderyki.