Podniosła głowę, patrząc na Zane'a. Zelektryzowało ją ciepłe spojrzenie błękitnych oczu. Zakochałam się, pomyślała. Jestem tego pewna. Jak to możliwe, że stało się to tak szybko?
– Chyba widziałam – odparła z wahaniem. – Twój tata mówi o pewnej odmianie zwykłego świerku. Srebrny świerk to najbardziej eleganckie drzewko na święta. Pamiętam, jak moja rodzina marzyła co roku, żeby takie mieć, lecz za każdym razem musiała zadowolić się zwykłym.
– Mama i ja nigdy nie mieliśmy choinki. Są strasznie drogie. Ale Jilly dała nam kiedyś taką malutką, sztuczną, pamiętasz, Jilly?
Tym razem Zane poszukał jej wzroku. W jego oczach pojawił się ból.
– Pomyśl więc, jakie masz szczęście, że twój tato wie, gdzie ich szukać – powiedziała Jill z udawaną wesołością. – Zobaczysz, jak dzięki niej będzie w domu pięknie pachniało!
Twarz Zane'a rozjaśniła się po tych słowach.
– Poczekajcie, wyjmę tylko piłę z samochodu – powiedział. – Zresztą, jak chcecie, to wysiadajcie już i idźcie szukać naszego drzewka.
Zostawiając ślady stóp na świeżym śniegu, Jill poczuła się tak, jakby wkraczała do magicznego świata. Ogromne sosny stojące ciasno jedna obok drugiej broniły ów świat przed wiatrem, panowała więc w nim niezwykła, błoga cisza. Kroczyli ostrożnie, miękko zapadając się w śnieg. Nawet Bestia poruszał się bezszelestnie.
Nagle ich oczom ukazał się skarb, którego szukali. Pomiędzy drzewami cedrowymi stał wspaniały trzymetrowy świerk. Wyglądał dokładnie tak, jakby wyjęto go z filmu Disneya. Jill wydawało się nawet, że za chwilę wynurzy się zza niego Jelonek Bambi.
Nastrojową ciszę przerwał okrzyk Kipa:
– Ale on wcale nie jest srebrny!
– Ależ jest, w porównaniu z innymi drzewami – przekonywał go Zane. – Przyjrzyj się pozostałym świerkom. Widzisz różnicę?
Chłopiec w skupieniu przypatrywał się gałęziom gęsto pokrytym igłami.
– Tak! – wykrzyknął po chwili. – Nasz naprawdę jest najpiękniejszy!
– Zobacz, jakie ma równe gałązki.
– A czy on umrze, jeśli go zetniemy?
– Niestety tak.
Kip spojrzał z wahaniem na Jill.
– Myślisz, że powinniśmy zabić to drzewko?
– To zależy od ciebie.
– Jeżeli je zetniemy, to nie będzie go z nami w następne Boże Narodzenie, prawda?
Zane skinął głową.
– A za rok urosłoby jeszcze większe?
– Tak.
– To w takim razie może nie musimy go ścinać?
Jill dojrzała, jak Zane odwrócił wzruszoną twarz.
– Nie – szepnął.
– Uff, to dobrze. Chciałbym, żeby tu rosło do czasu, aż będę taki duży, jak ty!
– Świetny pomysł – rozpogodził się Zane. – Pewnego dnia pokażesz je swoim dzieciom.
– Wtedy będzie ogrrromne!
– Wiesz co, Kip? Kilka kilometrów stąd widziałem powalone drzewo. Odrąbiemy górną część i zabierzemy ją do domu, co ty na to?
Dziwnym trafem Jill w drodze do lasu pomyślała o tym samym. Już wcześniej przeczuwała, że pozornie twardy i stanowczy Zane jest w istocie człowiekiem wrażliwym i czułym, podobnie jak jego syn. Teraz była tego całkowicie pewna. Czy rozumiałaby się z nim tak dobrze, jak rozumiała się z jego synem? Czy kochałaby go równie mocno, choć rzecz jasna inną miłością?
Och, na pewno! Całe życie szukała kogoś takiego jak on. Gdyby tylko spotkała go w innych okolicznościach.
Wbrew wcześniejszym postanowieniom i wbrew zdrowemu rozsądkowi, zaczęła się nagle zastanawiać, czy propozycja małżeństwa, jaką złożył jej ten mężczyzna, wynika z czegoś więcej niż z wyrachowania. Być może Zane także jest nią zafascynowany? Czy gdyby pięć lat temu to ona była na miejscu Marianne, również próbowałby ją odnaleźć? Czy chciałby z nią zostać?
Postanowiła nie myśleć o tym dłużej, a już pewnością nie poruszać w rozmowie tego tematu. Teraz najważniejsze było to, aby nic nie zmąciło radości Kipa.
Jeszcze przed obiadem Zane zdążył zrobić drewniany stojak. Ponieważ jednak święta miał spędzić w Bellingham, w domu nie było żadnych ozdób ani światełek. Jill zaproponowała, żeby po południu zrobili wycieczkę do sklepu, na co Zane przystał chętnie, uznawszy, że w czasie kiedy Jill i Kip będą robić świąteczne zakupy, on dokończy malowanie ścian w sypialni na piętrze.
Trzymając w dłoni kilka dwudziestodolarowych banknotów, Jill zamknęła drzwi ciężarówki. Schowała pieniądze do kieszeni, przekręciła klucz w stacyjce i już miała ruszać, kiedy Zane lekko zapukał w szybę.
– A pieniądze? – spytał, gdy ją odsunęła.
– Mam. – Poklepała się po kieszeni kurtki.
– Weź więcej. – Wsunął głowę do kabiny i położył przy kierownicy niewielką portmonetkę. – Na wszelki wypadek.
Jill zesztywniała. Usta Zane'a znalazły się niebezpiecznie blisko jej twarzy. Nie mogła teraz myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, aby go pocałować.
– Wiesz, co masz kupić? – zapytał, nie cofając głowy, a ona dopiero teraz zauważyła, że on także nie może oderwać wzroku od jej warg.
Wreszcie Kip stracił cierpliwość i wcisnął się między Jill i kierownicę.
– No dobra, jedziemy! Będziesz tu, tatusiu, kiedy wrócimy?
Spojrzeli po sobie, rozumiejąc się bez słów. Oboje wiedzieli, że to lęk przed porzuceniem każe dziecku zadać to pytanie.
Zane obszedł samochód i otworzył drzwiczki z drugiej strony.
– Wiesz, kolego, pomyślałem, że ściany mogą przecież poczekać – powiedział, zajmując miejsce obok syna.
– Jak to?
– Tak to. Strasznie pusto byłoby w domu bez was. Jedziemy razem!
Jill spojrzała na niego mimowolnie. Zane patrzył na nią w taki sposób, że przez jej ciało przeszedł niepokojący dreszcz.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Kip czym prędzej pobiegł na górę.
– Dobrze, tatusiu! Już idę!
Gdy tylko zniknął, Jill ułożyła pod choinką swoje prezenty. Domyślała się, że Zane dołoży przynajmniej drugie tyle, kiedy Kip pójdzie spać. Widziała, jak korzystając z nieuwagi chłopca, wychodzi ze sklepu obładowany kolorowymi pakunkami.
Usiadła w fotelu i z bijącym sercem czekała na pojawienie się Zane'a. Choinka była już gotowa. Rozwieszenie bombek i lampek zajęło im całe popołudnie i wieczór. Kip sam zrobił łańcuchy z papieru od pani Ross i ani na chwilę nie oderwał się od pracy. Zaopatrzenie sklepu w ozdoby choinkowe było dosyć skromne, więc musieli wykorzystać tylko to, co mieli pod ręką. Puszka metalicznej farby używanej do malowania łodzi nadała srebrnego połysku szyszkom wychylającym się spomiędzy gałęzi, zaś z błyszczącego papieru znalezionego na strychu Kip wyciął gwiazdę, którą Jill umieściła na czubku drzewka.
Teraz siedziała z podkulonymi nogami i z rozmarzeniem przyglądała się wspólnemu dziełu. Kiedy otworzyły się drzwi i do pokoju wszedł Zane, niosąc na ręku Kipa, spuściła nogi na podłogę i wyprostowała się odruchowo. Obiecała sobie, że nawet nie spojrzy w jego stronę. Nie pozwoli, aby zapanował nad jej myślami i pragnieniami. Jednak kiedy przeszył ją elektryzujący błękit jego oczu, jej mocne postanowienia rozpłynęły się jak we mgle.
– Piękna choinka, prawda, tatusiu?
– Cudowna!
– Jill namalowała wszystkie wzorki!
– Coś ci powiem, kolego – westchnął Zane, uważnie przyglądając się dekoracjom. – Wcale się nie dziwię, że twoją panią kochają wszystkie dzieci.
– Ale ja kocham najbardziej!
– A powiedziała ci już, że z nami zostaje?
To było ostatnie pytanie, jakiego się spodziewała. Kip pokręcił głową i natychmiast popatrzył z nadzieją na Jill. Kolejny cios poniżej pasa.
Zacisnęła wargi i ruszyła ku drzwiom. Wiedziała, że musi wyjść stąd jak najszybciej.