– Gdzie idziesz, Jilly? – zapytał chłopiec.
– Wyprowadzę psa – rzuciła, szybkim krokiem wychodząc z pokoju.
Wiatr był tak gwałtowny, że musiała niemal uwiesić się na klamce, aby otworzyć główne drzwi. Bestia prześliznął się przez wąską szparę i wybiegł z radością na śnieg.
Szła przed siebie, czując, że nie potrafi uporządkować myśli. Ku swojemu przerażeniu odkryła, że tak naprawdę cieszy ją propozycja Zane'a. Było oczywiste, że go pragnie. Nigdy wcześniej nie podejrzewała, iż jest zdolna do tak gwałtownych uczuć.
Przyspieszyła kroku, starając się zagłuszyć natrętne myśli, lecz nagle czyjeś silne ręce chwyciły ją za ramiona.
– Dlaczego nie odpowiadasz, kiedy cię wołam? – Zane mocno przyciągnął ją do siebie.
– Nie słyszałam… – odparła zaskoczona, z trudem łapiąc oddech.
– To dlaczego biegłaś? – Przycisnął ją jeszcze mocniej, tak że przez gruby materiał kurtki poczuła ciepło jego ciała.
– Chciałam coś przemyśleć.
– Przecież mogłaś iść na górę, zamiast szukać przygód na dworze! – Pod maską złości krył się niepokój. – Tu naprawdę jest niebezpiecznie!
– Bestia jest ze mną…
– Gdyby zaatakowało cię stado wilków, pomoc Bestii na nic by się nie zdała. Wiesz, co zrobiłby Kip, gdyby coś ci się stało?
– Zane, przepraszam. Nie chciałam…
Nie pozwolił jej skończyć. Przygarnął ją do siebie i zamknął usta gorącym pocałunkiem. W zupełnym oszołomieniu Jill rozchyliła wargi, westchnęła, zarzuciła mu ramiona na szyję. Czuła, że powinna go powstrzymać, ale nie była w stanie tego zrobić. Dopiero kiedy usłyszała cichy jęk rozkoszy, który dobył się z jego ust, odzyskała panowanie nad sobą.
Zażenowana swoim zachowaniem, oderwała usta od jego warg. Zaprotestował, zupełnie nie przygotowany na taką reakcję. Czerwona ze wstydu i wściekła na samą siebie, ruszyła z powrotem w stronę domu, modląc się w duchu, aby zdołała tam dotrzeć przed Zane'em.
Jak burza wpadła do środka i czym prędzej pobiegła do łazienki, zamykając drzwi od środka.
– Jill, wszystko w porządku? – zatroszczył się Kip.
– Tak, kochanie, nie martw się – odparła. – Zaraz wychodzę.
– Tatusiu, czy Jill źle się czuje? – zapytał chłopiec, kiedy w przedpokoju rozległ się odgłos otwieranych drzwi.
– Nie. Trochę zmarzła i musi się ogrzać. Pozwólmy jej wziąć gorącą kąpiel, a ja w tym czasie opowiem ci bajkę.
Jill stała oparta plecami o drzwi. Przydałby jej się raczej lodowaty prysznic, a nie gorąca kąpiel. Zane'owi także. Czy tak właśnie zabierał się do Marianne?
Po czterdziestu minutach, w ciągu których zdążyła wykąpać się i przebrać w koszulę nocną oraz szlafrok, postanowiła wreszcie wyjść z ukrycia.
Zabarykadowanie się za drzwiami i tak nic nie da. Zane jest tu wszak gospodarzem, a ona tylko gościem. Nie może chować się w jego łazience bez końca.
W salonie panowała błoga cisza. Kip spał z Bestią na piersi, Zane'a na szczęście nie było. Prawdopodobnie zabrał się do malowania ścian na piętrze.
Zgasiła światło i wśliznęła się po cichu pod kołdrę.
– Jill? – usłyszała po chwili i zamarła. – Nie bój się, nie zamierzam cię napastować – Zane zniżył głos w ciemności, aby nie obudzić Kipa. – Chcę tylko położyć pod choinką kilka prezentów.
– Wcale się nie boję.
– Akurat.
– Posłuchaj, Zane. Wydaje mi się…
– Nie zamierzam cię przepraszać za to, co się stało – przerwał jej szybko. – Oboje tego chcieliśmy i dobrze o tym wiesz. Prawda jest taka, że gdybyś naprawdę kochała tego Harrisa, byłabyś teraz w Salem, a nie tutaj. Sądząc zaś po tym, jak zareagowałaś na nasz pocałunek, jestem pewien, że nigdy z nim nie będziesz. Tak więc nie tłumacz mi, że nie możesz wyjść za mnie ze względu na niego.
Zane był z nią szczery, szczery aż do bólu, uznała więc, że najlepiej zrobi, jeśli odpłaci mu tym samym.
– Masz rację – odparła z rozmysłem. – Nie kocham Harrisa, co wcale nie znaczy, że wyjdę za mężczyznę, którego znam zaledwie dwa dni. I nieważne jest ani to, jak bardzo mnie ten mężczyzna pociąga, ani to, jak bardzo Kip potrzebuje matki.
– Mam nadzieję, że jednak weźmiesz to pod uwagę – odparł. – Zwłaszcza to pierwsze. Możesz robić, co chcesz, ale pamiętaj, że kości zostały rzucone.
Jego ostrzeżenie przeraziło ją. Długo po tym, jak odszedł, nie mogła zmrużyć oka. Noc zdawała się nie mieć końca, a wiatr przez cały czas natrętnie dobijał się do okna.
Z oczu Jill popłynęły łzy. To mogłoby być jej życie. Jej chłopiec…
I jej mężczyzna.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Wesołych Świąt, tatusiu!
Kip podbiegł radośnie do ojca z prezentem, który zrobił dla taty jeszcze w przedszkolu. Sam ubrany był w strój, który dostał od Jill, a także w kapelusz i buty od Zane'a. Na jego wąskim nadgarstku błyszczał dumnie dziecinny zegarek – kolejny upominek, który chłopiec znalazł pod choinką.
Zane odpakował ostrożnie gipsową tabliczkę przedstawiającą odcisk prawej rączki chłopca, a wtedy Jill dostrzegła kątem oka łzę, która ukradkiem spłynęła spod powieki obdarowanego.
– Zrobiłem jedno dla ciebie, a drugie dla Jill! – pochwalił się malec.
– To najpiękniejszy prezent, jaki mogłeś mi dać – wyszeptał Zane drżącym głosem i przytulił serdecznie synka do siebie.
Jill uśmiechnęła się, wstając z miejsca, po czym założyła piękny niebiesko-biały sweter ze skandynawskim wzorem – prezent od Zane'a.
– Jest śliczny. – Przejechała dłonią po mięciutkiej wełnie. – A to… – schyliła się i wyjęła spod choinki kolejną paczkę – ode mnie.
Zane popatrzył na nią zaskoczony.
– Ja otworzę! – zaofiarował się Kip i nie czekając na zgodę, rozerwał papier. Ostrożnie zdjął wieczko z pudełka i aż westchnął ze zdumienia. – O! To mój portret! Mama ma drugą część…
Rzeczywiście, był to naturalnej wielkości profil Kipa w srebrnej oprawie. Pod nim leżały oprawione w folię przedszkolne prace chłopca.
Zane spojrzał na Jill z wdzięcznością.
– Kiedy byłam mała, moja mama zbierała wszystkie moje rysunki i wyklejanki – powiedziała. – Pomyślałam, że ty też się ucieszysz, jeśli zobaczysz, jak zdolny jest twój syn.
W odpowiedzi ścisnął tylko jej ramiona, jakby bał się ujawniać przed dzieckiem pełnię swoich uczuć. Jill wiedziała jednak, że Zane jest bardzo poruszony.
– Tatusiu… – Kip pociągnął go za rękaw – Popatrz na te!
Jill z trudem powstrzymała łzy, patrząc na całą serię rysunków przedstawiających Paula Bunyana. Niektóre wykonał kredkami, inne kredą, a jeszcze inne farbami.
– Widzisz te psy? To Książę i Król… Teraz muszę jeszcze dorysować Bestię. Jill, masz kredki?
– Niestety, kochanie – odparła łamiącym się ze wzruszenia głosem – nie mam.
– Mam żółty flamaster w biurku – odezwał się Zane. – Może być?
– Pewnie!
– To pójdę go poszukać.
– Nie, ja to zrobię. – Jill postanowiła skorzystać z pretekstu i wyjść z pokoju. Nie czekając na odpowiedź Zane'a, pobiegła do jego gabinetu i zaczęła po omacku przeszukiwać szuflady.
– Jill?
Odwróciła się i w tej samej chwili Zane chwycił ją w ramiona.
– Boże, nie wiem, jak ci dziękować. – Nieświadomy swojej ogromnej siły, wzmocnił uścisk. – To było…
– Już mi podziękowałeś, przyjmując Kipa w taki sposób – szepnęła. – To dziecko zasługuje na wspaniałego ojca. Ty nim jesteś.
Objął dłońmi jej twarz, patrząc jej prosto w oczy.
– Jill… – zaczął, ale w tej właśnie chwili rozległ się dzwonek telefonu.