Выбрать главу

Pochyliła się i pocałowała bliznę, szybko wstała i wyszła z domu.

Słońce zachodziło w niezmierzonej, perlistej mgle. Nikogo nie było w pobliżu. Krogulec był prawdopodobnie w lesie. Zaczął odwiedząc grób Ogiona, spędzając całe godziny w tym cichym miejscu pod bukiem, a kiedy nabrał więcej siły, zasmakował w przechadzkach po leśnych ścieżkach, które uwielbiał Ogion. Pożywienie najwyraźniej nie miało dla niego smaku; Tenar musiała prosić, żeby jadł. Unikał towarzystwa, poszukując jedynie samotności. Therru była gotowa iść za nim wszędzie i właściwie nie przeszkadzała mu, gdyż — jak on — trwała w milczeniu. A jednak po jakimś czasie z niecierpliwością odsyłał dziecko do domu i szedł dalej sam. Tenar nie wiedziała, gdzie kończyły się jego wędrówki. Wracał późno, rzucał się na łóżko i zasypiał, po czym rankiem odchodził znowu, często zanim zbudziła się ona i dziecko. Zostawiała mu chleb i mięso, które brał ze sobą. Ujrzała teraz, jak idzie przez łąkę ścieżką, która wydawała się tak długą i trudną, kiedy pomagała Ogionowi przemierzyć ją po raz ostatni. Szedł przez rozświetlone powietrze, przygięte wiatrem trawy, krocząc pewnie, zamknięty w swoim upartym cierpieniu, twardy jak kamień.

— Czy będziesz w pobliżu domu? — zapytała go z pewnego oddalenia. — Therru śpi. Chcę się trochę przejść.

— Tak. Idź — odrzekł.

Poszła, rozważając obojętność mężczyzny wobec konieczności, które rządzą kobietą: tego, że ktoś musi być niedaleko śpiącego dziecka, że czyjaś wolność oznacza brak wolności drugiego. Chyba, że zostanie osiągnięta pewna zmienna równowaga. Jak w przypadku ciała posuwającego się naprzód, jak ona teraz, na dwóch nogach — najpierw jedna, potem druga. Na tym polegała ta szczególna sztuka: chodzenie… Później uwagę Tenar przyciągnęły pogłębiające się barwy nieba i łagodny napór wiatru. Kontynuowała przechadzkę już bez metafor, aż doszła do urwiska piaskowca. Zatrzymała się tam i patrzyła, jak słońce pogrąża się w pogodnej, różowej mgiełce.

Uklękła i odnalazła oczyma, a potem końcami palców, długą, płytką, zamazaną bruzdę w skale — ślad ogona Kalessina. Raz za razem wodziła po niej palcami, wpatrując się w dalekie otchłanie zmierzchu i marząc. Wypowiedziała jedno słowo. Tym razem imię nie było ogniem w jej ustach, lecz zasyczało i miękko wysunęło się spomiędzy jej warg:

— Kalessin…

Skierowała wzrok na wschód. Wierzchołki Góry Gont czerwieniły się ponad lasami, łowiąc światło, którego nie było tu, na dole. Kolor przygasał, kiedy im się przyglądała. Odwróciła wzrok, a kiedy spojrzała ponownie, szczyt był szary, niewyraźny, lesiste zbocze okrył mrok.

Czekała na wieczorną gwiazdę. Kiedy zaświeciła ponad mgłą, kobieta wolno powędrowała do domu. Dom, nie-dom. Dlaczego była tu, w domu Ogiona, nie w swoim własnym domu na farmie? Dlaczego doglądała Ogionowych kóz i cebuli, a nie swych własnych sadów i stad? „Czekaj” — powiedział i czekała. Przybył smok i Ged miał się teraz dobrze, a w każdym razie — nie najgorzej. Zrobiła, co do niej należało. Prowadziła gospodarstwo. Nie była już potrzebna. Nadszedł czas, aby odejść.

A jednak nie mogła myśleć o opuszczeniu tej wysokiej półki skalnej, tego sokolego gniazda i o powrocie na niziny, do bezwietrznego wnętrza kraju spokojnych farm. Kiedy o tym myślała, serce w niej zamierało i pogrążała się w smutku. A co ze snem, który tutaj śniła, pod małym oknem wychodzącym na zachód? Co ze smokiem, który przybył tu do niej? Drzwi domu jak zwykle stały otworem dla światła i powietrza. Krogulec siedział bez lampy na niskim siedzisku obok oczyszczonego paleniska. Często tam siadał. Pomyślała, że było to jego miejsce z czasów, kiedy był chłopcem i terminował u Ogiona. To było także jej miejsce, owej zimy, kiedy była uczennicą Ogiona.

Spojrzał w jej kierunku, kiedy wchodziła, ale jego wzrok nie zatrzymał się na wejściu, lecz na prawo od niego, w ciemnym kącie za drzwiami. Stała tam laska Ogiona, ciężki, dębowy kij wysokości samego mężczyzny, o rękojeści wygładzonej od noszenia. Obok niego Therru umieściła leszczynową witkę i olchowy kij, które Te-nar wycięła dla nich w drodze do Re Albi.

„Jego laska z cisowego drewna, jego laska czarnoksiężnika, którą dał mu Ogion… Gdzie ona jest? — pomyślała Tenar. — Dlaczego do tej pory nie zastanawiałam się nad tym.”

W domu panował mrok i zaduch. Tenar poczuła przygnębienie — pragnęła, żeby Krogulec tu został, żeby z nią porozmawiał, ale teraz, kiedy tam siedział, nie miała mu nic do powiedzenia. Ani on jej.

— Przyszło mi do głowy — rzekła wreszcie, układając cztery miski na dębowym kredensie — że już czas, żebym wróciła na swoją farmę.

Nie odezwał się. Możliwe, że skinął głową, lecz Tenar — odwrócona plecami — nie mogła tego widzieć. Nagle poczuła się zmęczona, chciała się położyć. Ale on tu siedział i nie było jeszcze ciemno — nie mogła rozebrać się przed nim. Poczucie wstydu i skrępowania rozzłościło ją. Miała właśnie poprosić mężczyznę, żeby wyszedł na chwilę, kiedy z wahaniem przemówił.

— Księgi. Księgi Ogiona. Runy i Dwie Księgi Wiedzy. Czy zabierzesz je ze sobą?

— Ze sobą?

— Byłaś jego ostatnią uczennicą.

Podeszła do paleniska i usiadła naprzeciw niego na trójnogim krześle Ogiona.

— Nauczyłam się pisać runy hardyckie, ale na pewno zapomniałam większości z nich. Nauczył mnie kilku słów języka, którym mówią smoki. Trochę z tego pamiętam. Ale nic więcej. Nie zostałam adeptką, czarodziejką. Wyszłam za mąż, przecież wiesz. Czy Ogion pozostawiłby swoje księgi mądrości żonie rolnika?

Po chwili powiedział głosem bez wyrazu:

— Czy zatem nie zostawił ich komuś?

— Tobie. To nie ulega wątpliwości. Krogulec nic nie odrzekł.

— Byłeś jego ostatnim terminatorem, jego dumą i przyjacielem. Nigdy tego nie powiedział, ale jego księgi należą do ciebie.

— Co mam z nimi zrobić?