Выбрать главу

— Niektórzy nigdy nie są zadowoleni, wszystko jedno z czego — powiedziała Tenar, machinalnie dostosowując się do reguł konwersacji, lecz tak nimi zniecierpliwiona, że dodała wstając: — Pokażę ci kozy. Możesz je obejrzeć. Nie wiem, czy sprzedamy wszystkie, czy którąkolwiek.

Zaprowadziła mężczyznę do bramy żarnowcowego pastwiska i odeszła. Nie lubiła go. Nie był winien temu, że przyniósł jej złe wieści wtedy, a być może i teraz, ale w jego wzroku było coś, co w Tenar budziło odrazę. Nie chciała mu sprzedać kóz Ogiona. Nawet Sippy.

Kiedy mężczyzna odszedł nie dobiwszy targu, ogarnął ją niepokój. Powiedziała do niego: „Nie wiem, czy sprzedamy”, a nierozsądnie było mówić my zamiast ja, kiedy Townsend nie żądał rozmowy z Krogulcem, a nawet o nim nie wspomniał, czego należało się spodziewać po mężczyźnie targującym się z kobietą. Zwłaszcza, jeśli ona odrzuca jego ofertę.

Nie wiedziała, co o Krogulcu, o jego obecności i nieobecności, sądzono w miasteczku. Ogion, powściągliwy, milczący i w pewien sposób budzący lęk, był ich własnym magiem i współwieśniakiem. Z Krogulca mogli być dumni, jak ze znakomitej osobistości, arcymaga, który mieszkał króciutko w Re Albi i czynił cudowne rzeczy, okpiwając smoka na Dziewięćdziesięciu Wyspach, przynosząc skądś tam Pierścień Erreth-Akbego. Ale nie znali go. Bo też on nie znał ich. Odkąd przybył, nie poszedł do miasteczka, tylko do lasu, na odludzie. Tenar nie rozmyślała nad tym wcześniej, lecz stronił od miasteczka z takim uporem, jak czyniła to Therru.

Musieli o nim rozmawiać. To było miasteczko i ludzie rozmawiali. Lecz plotkowanie na temat czynów czarnoksiężników i magów nie posuwało się daleko. Sprawa była zbyt niesamowita, życie ludzi posiadających moc było zbyt niezwykłe, zbyt różne od ich własnego życia. Słyszała, jak wieśniacy z Doliny Środkowej mówili „Daj spokój”, gdy ktoś zaczynał zbyt swobodnie spekulować na temat wizyty zaklinacza pogody lub ich własnego czarodzieja, Beecha. „Daj spokój. On idzie swoją drogą, nie naszą”.

Co się tyczy jej samej, to nie podawali w wątpliwość, że powinna przedłużyć swój pobyt, by pielęgnować i obsługiwać człowieka obdarzonego mocą. Znowu był to przypadek „Daj spokój”. Sama niewiele bywała w miasteczku, nie odnoszono się do niej ani przyjaźnie, ani nieprzyjaźnie. Mieszkała tam kiedyś, w chacie tkacza Fana, była wychowanką starego maga, posłał po nią Townsen-da — wszystko to było w porządku. Lecz później przybyła z dzieckiem, na które strach było spojrzeć. Kto z własnej woli przechadzałby się z nim w biały dzień? A jakiego rodzaju kobieta byłaby uczennicą czarnoksiężnika? Była cudzoziemką i z pewnością czarownicą. Niemniej jednak była żoną bogatego rolnika, tam, daleko w dole, w Dolinie Środkowej, mimo że on już nie żył, a ona była wdową. No cóż, kto mógł zrozumieć zwyczaje ludu czarownic? „Daj spokój, lepiej daj spokój…”

Spotkała Arcymaga Ziemiomorza, kiedy przechodził obok ogrodowego płotu. Powiedziała:

— Mówią, że przypłynął okręt z Miasta Havnor. Zatrzymał się. Wykonał gwałtowny ruch, jakby zrywał się do ucieczki, ale zaraz się opanował.

— Ged! — zawołała. — O co chodzi?

— Nie mogę — odrzekł. — Nie mogę przed nimi stanąć.

— Przed kim?

— Przed ludźmi od niego. Od króla.

Jego twarz poszarzała, jak wtedy, gdy znalazł się tu po raz pierwszy i rozglądał się za kryjówką.

Jego przerażenie było tak ogromne i tak bezbronne, że myślała tylko o tym, jak mu oszczędzić tych przeżyć.

— Nie musisz ich przyjmować. Jeśli ktoś przyjdzie, odprawię go. Wróć teraz do domu. Cały dzień nie jadłeś.

— Był tam jakiś człowiek — powiedział.

— Townsend, pytał o cenę kóz. Odesłałam go. No, chodź. Poszedł z nią i kiedy znaleźli się w domu, zamknął drzwi.

— Oni z pewnością nie mogliby wyrządzić ci krzywdy, Ged. Dlaczego mieliby to zrobić?

Usiadł przy stole i potrząsnął głową.

— Nie, nie.

— Czy wiedzą, że tu jesteś?

— Nie wiem.

— Czego ty się boisz? — zapytała z powagą, bez zniecierpliwienia. Przyłożył dłonie do twarzy, pocierając skronie i czoło, patrząc w dół.

— Byłem… — odezwał się. — Nie jestem… To było wszystko, co potrafił powiedzieć. Powstrzymała go mówiąc:

— W porządku, w porządku. — Nie śmiała go dotknąć, żeby nie pogłębić jego upokorzenia jakimkolwiek pozorem litości. Rozzłościła się na niego i za niego.

— To nie ich sprawa — zawołała — gdzie jesteś czy kim jesteś, czy też, co chcesz robić! Jeśli przyjdą węszyć, mogą odejść ciekawi. — Było to powiedzenie Lark. Dręczyła ją tęsknota za towarzystwem pospolitej, konsekwentnie myślącej kobiety. — Tak czy owak, ten okręt może nie mieć z tobą zupełnie nic wspólnego. Mogą ścigać piratów. Dobrze będzie, kiedy król wreszcie zabierze się do tego… Znalazłam trochę wina w głębi kredensu, parę butelek, ciekawa jestem, jak długo Ogion je tam chomikował. Myślę, że szklanka wina dobrze zrobi nam obojgu. I trochę chleba z serem. Mała już zjadła i poszła z Heather łapać żaby. Na kolację mogą być żabie udka. Ale na razie chleb z serem. I wino. Zastanawiam się, skąd pochodzi, kto je przyniósł Ogionowi, ile ma lat? — Paplała tak, trochę bez sensu, wybawiając go od konieczności udzielania jakiejś odpowiedzi czy też mylnej interpretacji milczenia. Przestała dopiero, kiedy przeszło mu zawstydzenie, zjadł trochę i wypił szklankę starego, łagodnego, czerwonego wina.

— Najlepiej będzie, jeśli pójdę, Tenar — powiedział. — Dopóki nie nauczę się być tym, czym teraz jestem.

— Pójdziesz? Dokąd?

— W góry.

— Wędrując, jak Ogion? — Spojrzała na niego. Pamiętała, jak chodziła z nim po drogach Atuanu, drwiąc z niego: — Czy czarnoksiężnicy często żebrzą? — A on odpowiedział: — Tak, ale starają się dawać coś w zamian.

Zapytała ostrożnie:

— Czy mógłbyś na razie radzić sobie jako zaklinacz pogody albo poszukiwacz? — Napełniła jego szklankę.

— Nie — odrzekł. — Nic z tego. Nic z tego.

Nie wierzyła mu. Pragnęła zbuntować się, zaprzeczyć, powiedzieć do niego: „Jak to możliwe, jak możesz tak mówić — jakbyś zapomniał wszystkiego, co wiesz, wszystkiego, czego nauczyłeś się od Ogiona i na Roke, podczas swoich podróży! To niemożliwe, żebyś zapomniał słów, imion, czynności swojej sztuki. Nauczyłeś się, zdobyłeś swoją moc!” — Powstrzymała się od powiedzenia tego. Mruknęła tylko:

— Nie rozumiem. Jak to wszystko może…

— Kubek wody — odrzekł przechylając nieco szklankę, jak gdyby wylewał wino. A po chwili dodał: — Nie rozumiem tylko, dlaczego przyniósł mnie z powrotem. Okrucieństwem jest dobroć młodych… Tak więc jestem tutaj. Muszę dać sobie z tym radę, aż będę mógł wrócić.

Niezupełnie wiedziała, co miał na myśli, ale usłyszała nutę potępienia czy też skargi, która w jego głosie wstrząsnęła nią i wzbudziła jej gniew. Odezwała się sztywno:

— To Kalessin przyniósł cię tutaj.

W domu panował mrok, gdyż drzwi były zamknięte i tylko małe zachodnie okno wpuszczało do środka światło późnego popołudnia. Nie mogła dostrzec wyrazu jego twarzy, lecz wkrótce z tajemniczym uśmiechem podniósł ku niej szklankę i napił się z niej.

— To wino — powiedział — musiał przynieść Ogionowi jakiś wielki kupiec albo pirat. Nigdy nie piłem równie dobrego. Nawet w Hav-norze. — Obrócił w dłoniach pękatą szklankę, spoglądając na nią z góry. — Nazwę się jakoś i wyruszę na drugą stronę góry, do Armouth i Wschodniego Lasu, skąd pochodzę. Będę tam kosić siano. Zawsze jest praca przy sianokosach i żniwach.