Przeczytanie tego jeszcze raz zajęło jej prawie tyle samo, co napisanie. Therru skończyła już zamiatać i bacznie się jej przyglądała. Tenar dodała dwa słowa: dziś wieczorem.
— Gdzie jest Heather? — zwróciła się do dziecka składając papier.
— Chcę, żeby zaniosła to do domu Cioteczki Moss.
Miała wielką ochotę iść sama, zobaczyć Krogulca, lecz nie śmiała z obawy, że obserwowali ją, aby zaprowadziła ich do niego.
— Ja pójdę — szepnęła Therru. Tenar spojrzała na nią ostro.
— Będziesz musiała iść sama, Therru. Obok miasteczka. Dziewczynka skinęła głową.
— Daj to tylko jemu!
Ponownie skinęła głową.
Tenar wetknęła papier do kieszeni dziecka, objęła je, pocałowała i puściła. Therru poszła, nie kuląc się już i nie posuwając bokiem, lecz biegnąc swobodnie. „Frunąc — pomyślała Tenar, patrząc, jak dziewczynka znika w wieczornym świetle za ciemną futryną drzwi — lecąc jak ptak, smok, dziecko, wolna istota.”
8. SOKOŁY
Therru wróciła niebawem z odpowiedzią Krogulca:
— Powiedział, że odejdzie dziś wieczorem.
Tenar przyjęła tę wiadomość z zadowoleniem, uspokojona, że zaakceptował jej plan, że ucieknie od tych posłańców i wiadomości, których się obawiał. Dopiero, kiedy podała Heather i Therru ich ucztę z żabich udek, położyła dziewczynkę spać, zaśpiewała jej, a potem czuwała sama, bez lampy czy światła ognia płonącego w kominku, dopiero wtedy serce zaczęło w niej zamierać. Odszedł. Nie był silny, był zdezorientowany i niepewny, potrzebował przyjaciół, a ona wysyłała go daleko od tych, którzy pragnęli nimi być. Odszedł, a ona musiała zostać, by trzymać psy gończe z dala od jego tropu, by dowiedzieć się przynajmniej, czy zostali w Goncie, czy pożeglowali z powrotem do Havnoru. Zrozumiała, jak niedorzeczną była jego panika i to, że ona sama się tej panice poddała. Równie bezsensowne było to, że on odszedł. Mógł po prostu ukryć się w domu Moss, który był ostatnim miejscem na całym Ziemiomorzu, gdzie król szukałby arcymaga. Byłoby znacznie lepiej, gdyby pozostał tam, dopóki nie odpłyną wysłańcy. Mógłby wówczas wrócić tu, do domu Ogiona, gdzie było jego miejsce. I wszystko byłoby jak przedtem: ona opiekowałaby się nim, dopóki nie odzyska swojej siły, a on dotrzymywałby jej towarzystwa.
Jakiś cień pojawił się w drzwiach:
— Tsssst! Nie śpisz? — Weszła Cioteczka Moss. — Nareszcie wyruszył — powiedziała tonem spiskowca, pełnym triumfu. — Poszedł drogą przez stary las. Mówił, że jutro pójdzie na skróty do Doliny Środkowej, przez Oak Springs.
— To dobrze — rzekła Tenar.
Moss, śmielsza niż zwykle, usiadła nie czekając na zaproszenie.
— Dałam mu na drogę bochenek chleba i kawałek sera.
— Dziękuję, Moss. To ładnie z twojej strony.
— Pani Goho. — Głos Moss w ciemności przybrał melodyjne brzmienie przywodzące na myśl cichy śpiew i rzucanie uroków. — Jest pewna rzecz, którą chciałam ci powiedzieć, kochanie. Nie chcę przy tym wykraczać poza to, co mogę wiedzieć. Zdaję sobie sprawę, że żyłaś pomiędzy wielkimi ludźmi i sama byłaś jedną z nich i myśl o tym zamyka mi usta. A jednak wiem o rzeczach, o których nie masz pojęcia pomimo całej znajomości runów, Dawnej Mowy i wszystkiego, czego nauczyłaś się od czarnoksiężników i w obcych krajach.
— To prawda, Moss.
— No właśnie. Otóż, kiedy rozmawiałyśmy o tym, w jaki sposób czarownica rozpoznaje czarownicę, a moc rozpoznaje moc, powiedziałam o tym, który właśnie odszedł, że nie jest teraz żadnym magiem, bez względu na to, czy był nim kiedyś. Ty jednak nie chciałaś przyznać mi racji. Ale ja miałam rację, prawda?
— Tak.
— Tak, miałam.
— Sam to powiedział.
— Oczywiście, że powiedział. Muszę przyznać, że on nie kłamie ani nie mówi, że to jest tamtym, a tamto jest tym, aż człowiek nie wie, o co chodzi. Nie należy też do tych, co próbują powozić furą bez wołu. Ale powiem otwarcie: cieszę się, że odszedł, bo tak nie mogło być, nie mogło tak być dłużej, bo było z nim teraz inaczej i w ogóle.
Pomijając przenośnię o powożeniu furą bez wołu, Tenar nie miała pojęcia, o czym mówi stara kobieta.
— Nie wiem, dlaczego tak się boi — powiedziała. — To znaczy, częściowo wiem, ale nie rozumiem, dlaczego czuje taki wstyd. Wiem jednak, że uważa, iż powinien był umrzeć. I wiem, że życie daje przyjemność i chwałę, kiedy ma się pracę do wykonania i jest się w stanieją wykonać. A jeśli człowiek nie może wykonać pracy, jeśli nie ma takiej możliwości, to co mu pozostaje? Trzeba coś mieć…
Moss słuchała i potakiwała niczym słowom mądrości, lecz po małej pauzie rzekła:
— Dziwna to rzecz dla starca, być piętnastoletnim chłopcem! Bardzo dziwna!
Tenar o mało nie zapytała:”, Co ty wygadujesz, Moss?”, lecz coś jej przeszkodziło. Uświadomiła sobie, że nasłuchiwała powrotu, Geda z jego włóczęgi po stoku góry, że nasłuch wiała dźwięku jego głosu, że jej ciało zaprzeczało jego nieobecności. Spojrzała na czarownicę — bezkształtną bryłę czerni usadowioną na krześle Ogiona przy pustym kominku.
— Ach — westchnęła, gdyż raptem przyszło jej do głowy mnóstwo myśli naraz.
— Oto, dlaczego — rzekła. — Oto, dlaczego ja nigdy… Po długiej chwili milczenia, Tenar odezwała się:
— Czy oni… czy czarodzieje… czy to jest zaklęcie?
— A jakże, a jakże, kochanie — odrzekła Moss. — Zaczarowują siebie samych. Niektórzy powiedzą ci, że dokonują wymiany, przypominającej małżeństwo odwrócone wstecz, ze ślubami i wszystkim, i stąd czerpią swoją moc. Ale dla mnie to brzmi fałszywie — jak zajmowanie się Starymi Mocami bardziej, niż czyni to prawdziwy czarownik. A stary mag, on powiedział mi, że nie robią nic podobnego. Chociaż znałam kilka czarownic, które to robiły i nie popadły przez to w żadne wielkie nieszczęście.
— Te, które mnie wychowywały, robiły to, przyrzekając dziewictwo.
— O, tak, żadnych mężczyzn, powiedziałaś mi, a tymczasem one… Straszne!
— Ale dlaczego, ale dlaczego… dlaczego nigdy nie pomyślałam… Czarownica zaśmiała się głośno.
— Bo to jest ich moc, kochanie. Nie myślisz! Nie możesz! I oni też nie mogą, skoro raz rzucili swój czar. Jak mogliby? Obdarzeni swoją mocą? Nie mogłoby tak być, prawda? Nie mogłoby tak być. Nie dostajesz, póki nie oddasz tyle samo. Oczywiście, że tak właśnie jest. Więc czarownicy wiedzą o tym, ludzie posiadający moc wiedzą o tym lepiej niż ktokolwiek. Ale wiesz, z drugiej strony, niepokojącą rzeczą jest dla mężczyzny nie być mężczyzną, bez względu na to, czy potrafi przywoływać na dół słońce z nieba. Więc usuwają to dokładnie ze swoich myśli za pomocą zaklęć związywania. Właśnie tak. Nawet w tych złych czasach, kiedy czary schodzą na manowce i w ogóle, nie słyszałam jeszcze o czarodzieju, który złamałby to zaklęcie pragnąc użyć mocy dla zaspokojenia chuci swojego ciała. Nawet najgorszy bałby się to zrobić. Oczywiście są tacy, co będą wypróbowywać swoje własne zaklęcia uwodzenia na wiejskich kobietach, ale z tego, co widzę, nie ma z tych zaklęć zbyt wielkiej pociechy. Sprawa polega na tym, że jedna moc jest równie potężna jak każda inna, a każda idzie własną drogą. Tak ja to widzę.