— Jesteś kobietą czy smokiem? — zapytał wreszcie.
— Znam pewną opowieść. Zaśpiewam ci ją — zaproponowała, ignorując jego pytanie.
Goha i Therru zatrzymały się na chwilę, aby odpocząć, po czym ruszyły dalej. Szły bardzo wolno, gdyż droga wznosiła się stromo między ściętymi brzegami kamiennego nawisu, poprzez zarośla, w których śpiewały cykady ogarnięte letnią gorączką.
Oto, więc historia, którą rybaczka zaśpiewała Ogionowi.
Kiedy Segoy wydźwignął z morza wyspy świata, smoki były pierworodnymi dziećmi ziemi i wiatru wiejącego ponad lądem. Tak mówi Pieśń Stworzenia. Ale pieśń kobiety opowiadała również o tym, że smok i człowiek byli wtedy jednym. Stanowili jedną rasę, skrzydlatych ludzi, mówiących Prawdziwą Mową.
Byli piękni, silni, mądrzy i wolni.
Jednakże z czasem wszystko się zmienia. Niektórzy spośród ludzi-smoków stawali się coraz większymi miłośnikami lotu i dzikości. Coraz mniej interesowali się tworzeniem, nauką i wiedzą. Pragnęli jedynie latać — wciąż dalej i dalej, beztroscy w poszukiwaniu coraz większej wolności.
Inni ludzie-smoki niewiele dbali o latanie, natomiast gromadzili skarby. Wznosili domy i twierdze i wszystko to przekazywali swoim dzieciom. Im więcej posiadali, tym bardziej obawiali się dzikich, którzy mogli przybyć i zniszczyć ich dobra.
Dzicy nie lękali się niczego, ale niczego też się nie uczyli. Ponieważ byli nieustraszeni i ciemni, ginęli w sidłach zastawionych przez Bezskrzydłych. Przylatywali jednak inni dzicy, aby podpalać wspaniałe budowle, siać zniszczenie i śmierć.
Przerażeni Bezskrzydli starali się ukryć przed napastnikami, a kiedy zabrakło już bezpiecznych kryjówek, postanowili uciec. Zbudowali łodzie i pożeglowali na wschód, jak najdalej od zachodnich wysp, gdzie potężni Skrzydlaci toczyli wojnę pomiędzy zrujnowanymi wieżami miast.
Tak więc ci, którzy byli jednocześnie smokami i ludźmi, dali początek dwóm rodzajom. Jeden — dziki, zachłanny i gniewny — żyje rozproszony na wyspach Rubieży Zachodnich. Drugi zamieszkuje miasta i osady na Wyspach Wewnętrznych oraz całe południe i wschód. Wśród tego rodzaju znaleźli się tacy, którzy ocalili wiedzę ludzi-smoków — Prawdziwą Mowę Tworzenia. I to są właśnie czarnoksiężnicy. Niektórzy z nich wiedzą, że byli niegdyś także smokami. Opowiadają oni, że kiedy pierwotna rasa zaczynała się dzielić, niektórzy posiadający jeszcze dawną postać udali się nie na wschód, lecz na zachód i przez Morze Otwarte dotarli aż na drugą stronę świata. Żyją tam w pokoju — potężne skrzydlate istoty, zarówno dzikie, jak i mądre, o ludzkim umyśle i smoczym sercu. I rybaczka zaśpiewała tak:
Taka była historia opowiedziana w pieśni Kobiety z Kemay.
Wówczas Ogion zwrócił się do niej:
— Kiedy zobaczyłem cię pierwszy raz, ujrzałem twoją prawdziwą naturę. Ta kobieta, która siedzi po drugiej stronie paleniska, nie jest niczym więcej niż suknią, którą nosi.
Lecz ona potrząsnęła głową, zaśmiała się i odrzekła:
— Gdybyż to było takie proste!
Niebawem Ogion powrócił do Re Albi, a kiedy opowiadał mi tę historię, dodał:
— Od tamtego dnia zastanawiam się, czy rzeczywiście ktokolwiek, człowiek albo smok, dotarł na zachód dalszy niż zachód; kim jesteśmy i gdzie leży nasza jedność…
— Zgłodniałaś, Therru? Tam w górze, na zakręcie, jest chyba dobre miejsce na postój. Może uda się nam zobaczyć stamtąd Port Gont. To wielkie miasto, większe nawet niż Yalmouth. Kiedy dojdziemy do tego zakrętu, usiądziemy i odpoczniemy troszeczkę.
Rzeczywiście mogły stamtąd zobaczyć rozległe lesiste zbocza i łąkę dochodzącą do miasta. Widziały też strome skały, które strzegły wejścia do zatoki i, maleńkie z tej odległości, łodzie kołyszące się na ciemnej tafli wody. Daleko przed nimi widniało urwisko Overfell, na którym leżało Sokole Gniazdo.
Therru nie skarżyła się, że jest zmęczona, ale potrząsnęła głową, kiedy Goha zapytała, czy mogą ruszać dalej. Od czasu śniadania w dolinie przebyły długą drogę i to w doskwierającym upale.
Napiły się wody i Goha podała dziecku woreczek z rodzynkami i orzechami.
— Jesteśmy już blisko miejsca, do którego zmierzamy — powiedziała — i chciałabym dotrzeć tam przed zmrokiem. Pragnę zobaczyć Ogiona. Wiem, że jesteś zmęczona, ale pójdziemy wolno. Tam będziemy bezpieczne, no i będzie ciepło. Weź ten woreczek, wetknij go za pasek. Rodzynki dodadzą siły twoim nogom. Czy chciałabyś mieć laskę — jak czarnoksiężnik — która pomogłaby ci w marszu?
Therru skinęła głową. Goha wyjęła nóż i odcięła silny pęd leszczyny dla dziecka, a od leżącej przy drodze olchy oderwała gałąź, aby zrobić kij dla siebie.
Ruszyły wolno w dalszą drogę. Themi jadła rodzynki, a Goha śpiewała pieśni miłosne, pasterskie i ballady, których nauczyła się w Dolinie Środkowej. Nagle urwała, podnosząc rękę w ostrzegawczym geście.
Czterej mężczyźni na drodze już je zauważyli. Goha wiedziała, że jedyne, co ona i Therru mogą teraz zrobić, to przejść obok tych ludzi nie zwracając na nich uwagi.
— Podróżni — powiedziała cicho do Therru, nie przerywając marszu. Palce zacisnęła mocno na olchowym kiju.
To, co mówiła Lark o bandach i złodziejach, nie było tylko skargą, jaką podnosi każde pokolenie na to, że nic nie jest już takie jak dawniej i że świat zmienia się na niekorzyść. W ciągu kilku ostatnich lat w miastach i na prowincji Gontu zrobiło się niebezpiecznie. Młodzi mężczyźni nadużywali gościnności własnego ludu — kradli i sprzedawali to, co ukradli. Nędza stała się powszechna tam, gdzie wcześniej była rzadkością, a zrozpaczeni żebracy nierzadko uciekali się do przemocy. Kobiety bały się chodzić samotnie ulicami i gościńcami. Wiele dziewcząt uciekło, aby przyłączyć się do band złodziei i kłusowników. Po jakimś czasie wracały do domów — ponure, posiniaczone i brzemienne. Wśród wiejskich czarodziei i czarownic krążyły wieści, że i w ich fachu źle się dzieje: czary, które zawsze uzdrawiały, przestały leczyć; zaklęcia odnajdujące nie znajdowały niczego lub rzecz niewłaściwą; napoje miłosne doprowadzały mężczyzn do szału — nie wywoływały pożądania, lecz morderczą zazdrość. Pojawiło się wielu oszustów, którzy nie znając sztuki magii, nieświadomi jej praw i niebezpieczeństw wynikających z ich łamania, obiecywali ludziom cudowne bogactwa zdrowie, a nawet nieśmiertelność.
Ivy, czarownica z wioski, z której pochodziła Goha, wspominała o tajemniczym osłabieniu magii, a potwierdzał to Beech, czarodziej z Yalmouth. Był to przenikliwy i skromny mężczyzna, który pomógł Ivy złagodzić ból i wyleczyć oparzenia Therru. Powiedział wtedy do Gony:
— Myślę, że czas, w którym zdarzają się takie rzeczy jak te, musi być czasem upadku. Ileż stuleci minęło, odkąd w Havnorze był król? To nie może tak trwać. Musimy się zjednoczyć albo będziemy zgubieni, bo wystąpimy przeciwko sobie — wyspa przeciwko wyspie, człowiek przeciwko człowiekowi, ojciec przeciwko dziecku… — Popatrzył na nią nieco nieśmiało bystrym, przenikliwym wzrokiem. — Pierścień Erreth-Akbego został zwrócony Wieży Havnor — rzekł. — Wiem, kto go tam przywiózł… To był niewątpliwie znak nadejścia nowej ery! Lecz nie wykorzystaliśmy tego. Nie mamy króla. Nie jesteśmy razem. Musimy odnaleźć nasze serce, naszą siłę. Może Arcymag zacznie wreszcie działać… — I po chwili dodał tonem wyjaśnienia: — Ostatecznie, pochodzi z Gontu. Nie nadeszła jednak wieść o żadnym czynie Arcymaga ani o jakimkolwiek następcy Tronu w Havnorze, a sprawy szły coraz gorzej. Dlatego więc Goha odczuła strach, a zarazem wściekłość, gdy zobaczyła, jak czterej mężczyźni ustawiają się po obu stronach drogi. Z pochyloną głową, Therru szła blisko Gony, nie chwyciła jej jednak za rękę.