Выбрать главу

Mistrz Wiatrów spojrzał na nią, jak gdyby zobaczył bardzo odległą chmurę burzową na najdalszym horyzoncie. Podniósł nawet prawą rękę w ulotnym geście, pierwszym szkicu zaklęcia związującego wiatr, po czym ponownie ją opuścił.

— Nie obawiaj się, pani — powiedział. — Roke i Sztuka Magiczna przetrwa. Nasz skarb jest dobrze strzeżony!

— Powiedz to Kalessinowi — odparła nagle nie mogąc ścierpieć całkowitej nieświadomości jego braku szacunku. Sprawiło to, rzecz jasna, że otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Usłyszał imię smoka. Lecz to nie zmusiło go, aby usłyszał Tenar.

W jakiż sposób on, który nigdy nie słuchał kobiety, odkąd jego matka śpiewała mu ostatnią kołysankę, mógłby ją usłyszeć?

— To prawda — zabrał głos Lebannen. — Kalessin przybył na wyspę Roke, o której mówią, że jest całkowicie bezpieczna od smoków. I to nie dzięki jakiemuś zaklęciu mojego pana, gdyż nie posiadał on już wówczas mocy… Nie sądzę jednak, Mistrzu Wiatrów, żeby pani Tenar obawiała się o siebie.

Mag uczynił żarliwą próbę naprawienia swego występku.

— Przepraszam, pani — rzekł. — Mówiłem jak do zwyczajnej kobiety. O mało się nie roześmiała. Mogła nim wstrząsnąć. Powiedziała tylko obojętnym tonem:

— Moje obawy są zwyczajnymi obawami. — Bez sensu; nie słyszał jej.

Lecz młody król milczał i słuchał.

Chłopiec okrętowy wysoko, w przyprawiającym o zawrót głowy, kołyszącym się świecie masztów, żagli i takielunku, zawołał czysto i słodko:

— Miasto za przylądkiem! — I po chwili ci, którzy byli na dole, na pokładzie, ujrzeli natłok ciemnoszarych dachów, iglice błękitnego dymu, kilka szklanych okien, łowiących blask zachodzącego słońca, oraz doki i mola zatoki Yalmouth na tle atłasowo błękitnej wody.

— Czy mam wprowadzić stadek do portu, czy ty to zrobisz panie? — zapytał kapitan okrętu, a Mistrz Wiatrów odrzekł: — Wprowadź go, mistrzu. Nie chcę mieć do czynienia z tą kupą wraków! — machając ręką wskazał na tuziny statków rybackich zaśmiecających zatokę.

Więc królewski okręt, niczym łabędź wśród kaczątek, wpłynął do portu halsując wolno, pozdrawiany przez każdą łódź, jaką mijał.

Tenar przeglądała doki, lecz nie było tam żadnego innego statku żeglugi morskiej.

— Mam syna żeglarza — zwróciła się do Lebannena. — Myślałam, że jego statek będzie w porcie.

— Jaki to statek?

— Był trzecim matem na „Mewie z Eskel”, ale to było ponad dwa lata temu. Mógł zmienić statek. Jest niespokojnym człowiekiem. — Uśmiechnęła się. — Kiedy ujrzałam cię po raz pierwszy, myślałam, że jesteś moim synem. W niczym go nie przypominasz, jedynie w tym, że jesteś wysoki, szczupły i młody. A ja byłam zdezorientowana, przerażona… Zwyczajne obawy.

Mag wspiął się na stanowisko kapitańskie na dziobie statku. Tenar i Lebannen zostali sami.

— Zbyt dużo jest zwyczajnego strachu — rzekł młodzieniec. Była to jej jedyna szansa porozmawiania z nim na osobności. Wypowiadała pośpieszne i niepewne słowa:

— Chciałam powiedzieć… ale to nie ma sensu… lecz czy nie mogłoby tak być, że na Goncie jest kobieta, nie wiem kto, nie mam pojęcia, ale możliwe, że jest albo będzie, albo może być, kobieta i że oni szukają — że potrzebują — jej. Czy to niemożliwe?

Słuchał. On nie był głuchy. Zmarszczył brwi, skupiony, jak gdyby starał się zrozumieć obcy język. I odrzekł tylko, półszeptem: — Być może.

Rybaczka wrzasnęła w swej maleńkiej łódce: — Skąd? — a chłopak w takielunku odkrzyknął niczym piejący kogut: — Z Królewskiego Miasta!

— Jak się nazywa ten statek — zapytała Tenar. — Mój syn zapyta, jakim statkiem płynęłam.

— „Delfin” — odpowiedział Lebannen uśmiechając się do niej. „Mój synu, mój królu, mój drogi chłopcze — pomyślała. — Jakże chciałabym mieć cię blisko siebie.”

— Muszę iść po moją małą — rzekła.

— W jaki sposób dostaniesz się do domu?

— Piechotą. To tylko kilka mil w górę kotliny. — Wskazała za miasto, w głąb lądu, gdzie pomiędzy dwoma ramionami góry, niczym w podołku, leżała rozległa i skąpana w słońcu Dolina Środkowa. — Wioska jest nad rzeką, a moja farma — pół mili od wioski. To piękny zakątek twojego królestwa.

— Ale czy będziesz bezpieczna?

— O tak. Dzisiejszą noc spędzę z moją córką, tu, w Yalmouth. A w wiosce na wszystkich można polegać. Nie będę sama.

Ich oczy spotkały się na chwilę, lecz żadne nie wymówiło imienia, o którym oboje myśleli.

— Czy oni przybędą znowu z Roke? — zapytała. — Poszukując „kobiety na Goncie” albo jego?

— Nie jego. Tego, jeśli ponownie to zaproponują, ja im zabronię — odrzekł Lebannen nie uświadamiając sobie, jak wiele powiedział jej w tych trzech słowach. — Lecz co się tyczy ich poszukiwań nowego arcymaga lub kobiety z wizji Mistrza Wzorów, to tak, one mogą przywieść ich tutaj. I być może do ciebie.

— Będą mile widziani w Dolinie Środkowej — rzekła. — Choć nie tak mile widziani, jak byłbyś ty.

— Przyjadę, kiedy będę mógł — powiedział trochę surowo, a trochę tęsknie. — Jeżeli będę mógł.

11. DOM

Kiedy mieszkańcy Yalmouth dowiedzieli się, że przypłynął okręt z Havnoru, większość z nich zeszła do portu, aby zobaczyć młodego króla, opiewanego w pieśniach. Nie znali jeszcze tych pieśni, lecz znali dawne, a stary Relli przyszedł ze swoją harfą i zaśpiewał fragment Czynów Morreda, gdyż król Ziemiomorza na pewno był spadkobiercą Morreda. Niebawem sam władca wyszedł na pokład — najmłodszy, najwyższy i najprzystojniejszy, jaki mógł być. Obok niego stał mag z Roke oraz kobieta i mała dziewczynka w starych płaszczach, niewiele lepszych od żebraczych łachów. Król traktował je, jakby były królową i księżniczką, więc może nimi były.

— Może to jego matka? — zaciekawiła się Shinny, a Apple odrzekła:

— Moja. A to jest Therru. — Jednak nie zaczęła przepychać się przez tłum, nawet, kiedy oficer ze statku zszedł na ląd, zapraszając starego Relliego na pokład, aby zagrał dla króla.

Czekała wraz z innymi. Widziała, jak król przyjmuje dostojników z Yalmouth i słyszała, jak śpiewa dlań Relli. Patrzyła, jak żegna swych gości, gdyż — jak mówili ludzie — okręt zamierzał jeszcze przed zmrokiem wypłynąć ponownie na pełne morze i udać się w drogę do domu, do Havnoru. Ostatnimi, które przeszły przez trap, były Themi i Tenar. Król oficjalnie uścisnął obie, przykładając policzek do policzka i klękając, by objąć Themi. „Ach!” — westchnął tłum na nabrzeżu. Słońce zachodziło w złotej mgle, kładąc przez zatokę wielki złoty szlak, kiedy ta dwójka schodziła na ląd. Tenar taszczyła ciężki tobołek i torbę. Therru schyliła głowę i ukryła twarz we włosach. Wciągnięto trap, żeglarze skoczyli do takielun-ku i okręt „Delfin”, rozbrzmiewający komendami oficerów, odwrócił się i wyruszył w drogę. Wówczas Apple nareszcie utorowała sobie drogę przez tłum.

— Witaj, matko — rzekła, a Tenar odpowiedziała: — Witaj córko. Ucałowały się, Apple podniosła Therru i zawołała:

— Jak ty urosłaś? Jesteś dwa razy większa, niż byłaś. Chodźcie, chodźcie ze mną do domu.

A jednak Apple była nieco onieśmielona w obecności swojej matki, tego wieczora, w miłym domu swego męża, kupca. Spojrzała na nią kilka razy zadumanym, niemal ostrożnym wzrokiem.