— Wesz, matko, nigdy nie znaczyło to dla mnie wiele — powiedziała przy drzwiach sypialni Tenar. — To wszystko: Run Pokoju i ty, przynosząca Pierścień do Havnoru. To było zupełnie jak jedna z pieśni. Tysiąc lat temu! Ale to naprawdę byłaś ty — prawda?
— To była dziewczyna z Atuanu — odrzekła Tenar. — Tysiąc lat temu. Wydaje mi się, że mogłabym spać przez tysiąc lat Właśnie teraz.
— No to idź do łóżka. — Apple odwróciła się, po czym zawróciła z lampą w ręku. — Królewska całuśnico.
— Co ty opowiadasz? — burknęła Tenar.
Apple i jej mąż chcieli zatrzymać Tenar przez parę dni, lecz zdecydowała ona udać się na farmę. Apple i Therru poszły z nią wzdłuż spokojnej, srebrzystej Kahedy. Lato przeradzało się w jesień. Słońce wciąż było upalne, lecz wiał chłodny wiatr. Zakurzone listowie drzew wyglądało jak zmęczone. Pola były skoszone lub trwały na nich żniwa.
Apple mówiła o tym, o ile silniejsza jest Therru i z jakim wigorem teraz kroczy.
— Szkoda, że nie widziałaś jej w Re Albi — rzekła Tenar. — Zanim… — i przerwała. Postanowiła nie martwić tym wszystkim swojej córki.
— Co się stało? — zapytała Apple, tak wyraźnie zdecydowana wiedzieć, że Tenar poddała się i odrzekła niskim głosem: — Jeden z nich.
Therru była kilka jardów przed nimi — długonoga, w sukience, z której wyrosła. Idąc wypatrywała jeżyn w żywopłotach.
— Jej ojciec? — spytała Apple, a myśl ta wywołała w niej obrzydzenie.
— Lark mówiła, że ten, który wydaje się być ojcem, nazywa się Hake. Ten jest młodszy. To ten, który przyszedł, do Lark, żeby jej powiedzieć. Nazywa się Handy. On… włóczył się po Re Albi. A później pechowo wpadłyśmy na niego w Porcie Gont. Ale król go odprawił. I teraz ja jestem tutaj, a on tam i wszystko skończone.
— Ale Therru się bała — rzekła surowo Apple. Tenar skinęła głową.
— Dlaczego poszłaś do Portu Gont?
— Och, otóż ten Handy pracował dla człowieka… czarodzieja w domu władcy Re Albi, który poczuł do mnie niechęć… — Próbowała przypomnieć sobie imię użytkowe czarodzieja i nie potrafiła; wszystkim, co przychodziło jej na myśl, było Tuaho, kargijskie słowo oznaczające pewne drzewo, ale nie pamiętała, jakie dokładnie.
— Więc?
— No cóż, wyglądało na to, że lepiej będzie po prostu wrócić do domu.
— Ale za co ten czarodziej cię nie lubił?
— Głównie za to, że jestem kobietą.
— Pni. Skórka starego sera.
— Skórka młodego sera, w tym przypadku.
— Jeszcze gorzej. Nikt, kogo znam lu w pobliżu, nie widział jej rodziców, jeśli to jest właściwe słowo na ich określenie. Jeżeli jednak wciąż się tu kręcą, to nie chcę, żebyś była sama w domu na farmie.
Przyjemnie jest być otaczaną matczyną opieką przez córkę i przyjmować tę opiekę jak dziecko. Tenar jednak odparła niecierpliwie:
— Nic mi się nie stanie!
— Mogłabyś przynajmniej postarać się o psa.
— Myślałam o tym. Może ktoś w wiosce ma szczeniaka. Zapytamy Lark, kiedy do niej wstąpimy.
— Nie szczeniaka, matko. Psa.
— Ale młodego. Takiego, z którym mogłaby się bawić Therru — broniła się.
— Miłego szczeniaka, który będzie się łasił do włamywaczy — odparła Apple. Kroczyła dalej, hoża i szarooka, śmiejąc się ze swej matki.
Dotarły do wioski około południa. Lark powitała Tenar i Therru obfitością uścisków, pocałunków, pytań i jedzenia. Łagodny mąż Lark i inni wieśniacy wstępowali, by przywitać się z Tenar. Czuła szczęście powrotu do domu.
Lark i dwoje najmłodszych spośród jej siedmiorga dzieci towarzyszyli im w drodze na farmę. Dzieci znały oczywiście Therru od czasu, kiedy Lark po raz pierwszy przyniosła ją do domu i były do niej przyzwyczajone. Jednak dwumiesięczna rozłąka sprawiła, że z początku byty nieśmiałe. Wobec nich, a nawet wobec Lark, Therru pozostała zamknięta w sobie, bierna, jak za dawnych, złych czasów.
— Jest wyczerpana, zdezorientowana tymi wszystkimi podróżami. Przezwycięży to. Nadzwyczaj szybko wraca do zdrowia — powiedziała Tenar do Lark, lecz Apple nie miała zamiaru pozwolić jej poprzestać na tym.
— Jeden z nich zjawił się i nastraszył ją i matkę — rzekła. I po trochu, wspólnymi siłami, córka i przyjaciółka wydobyły od Tenar relację ze wszystkich przeżyć. A kiedy otworzyły wyziębiony, duszny, wypełniony kurzem dom, przewietrzyły pościel, pokiwały głowami nad kiełkującą cebulą, włożyły odrobinę żywności do spiżarni i wstawiły wielki kocioł zupy na wieczerzę, Tenar trudno było opowiadać. Teraz jakoś nie mogła im powiedzieć, co uczynił czarodziej. „Zaklęcie — rzekła wymijająco — a być może to on wysłał za nią Handy'ego”. Kiedy jednak zaczęła mówić o królu, słowa popłynęły nieprzerwanym strumieniem.
— A tam był on — król! Niczym ostrze szpady. I Handy cofnął się i kurczył przed nim. A ja myślałam, że to Spark! Myślałam, naprawdę myślałam przez moment, byłam taka… taka zdenerwowana…
— No — rzekła Apple. — To wszystko w porządku, bo Shinny myślała, że jesteś jego matką. Kiedy na przystani przyglądałyśmy się, jak przybywasz w chwale. Pocałowała go, wiesz, Ciociu Lark. Pocałowała króla — ot tak. Myślałam, że ucałuje też tego maga. Ale nie zrobiła tego.
— Do głowy mi by nie przyszło, coś takiego. Jakiego maga? — odezwała się Lark z głową w kredensie. — Gdzie jest twój worek z mąką, Goha?
— Trzymasz na nim rękę. Rokijski mag, przybył poszukując nowego arcymaga.
— Tutaj?
— Czemu nie? — odparła Apple. — Ostatni był z Gontu, nieprawdaż? Niewiele jednak czasu spędzili na szukaniu. Pożeglowali z powrotem prosto do Havnoru, jak tylko pozbyli się matki.
— Co ty powiesz?
— Mówił, że szuka kobiety — mówiła dalej Tenar. — „Kobiety na Goncie”. Lecz nie wydawał się być zbytnio uradowany swoim zadaniem.
— Czarnoksiężnik szukający kobiety? O, to coś nowego — zdziwiła się Lark. — Myślałam, że do tego czasu stoczą ją wołki, ale jest zupełnie dobra. Upiekę parę bochenków chleba, dobrze? Gdzie jest olej?
— Będę musiała spuścić trochę z garnka w chłodni. O, Shandy! A więc jesteś! Jak się masz? Jak się ma Clearbrook? Co słychać? Sprzedałaś jagnięta?
Zasiedli w dziewiątkę do wieczerzy. W łagodnym, żółtym blasku wieczora, w kuchni o kamiennej podłodze, przy długim, gospodarskim stole Therru zaczęła unosić nieco głowę i odezwała się kilka razy do innych dzieci. Wciąż jednak kuliła się i kiedy zapadł zmierzch, usiadła tak, by jej widzące oko mogło obserwować okno.
Dopiero, kiedy Lark wraz ze swymi dziećmi poszła do domu, a Apple śpiewała Therru do snu, Tenar — zmywając naczynia z Shandy — zapytała o Geda. Jakoś nie chciała tego robić, kiedy słuchały Lark i Apple. Musiałaby wiele wyjaśniać. Zupełnie zapomniała wspomnieć o jego pobycie w Re Albi. I nie chciała już więcej rozmawiać o Re Albi. Jej umysł zdawał się mrocznieć, kiedy próbowała o tym myśleć.
— Czy w zeszłym miesiącu przyszedł tu ode mnie mężczyzna… żeby pomóc przy pracy?
— Och, zupełnie zapomniałam! — zawołała Shandy. — Masz na myśli Sokoła — tego z bliznami na twarzy?
— Tak — odrzekła Tenar. — Sokoła.
— O, tak, cóż, przypuszczam, że będzie na Górze Gorących Źródeł, nad Lissu, z owcami Serry'ego. Przyszedł tu i mówił, jak to go przysłałaś, a tutaj nie było dla niego ani odrobiny pracy, wiesz, skoro Clearbrook i jak doglądamy owiec, ja zajmuję się mleczarnią, a stary Tiff i Sis pomagają mi, kiedy trzeba, więc łamałam sobie głowę, ale Clearbrook mówi tak: „Idź spytać człowieka Ser-ry'ego, nadzorcę Rolnika Serry'ego nad Kahedanan, czy na wysokich pastwiskach nie potrzebują pasterzy” — powiedział mu Clearbrook i to właśnie zrobił. I z miejsca przyjęli go do pracy. Więc niewątpliwie jesienią wróci na dół ze stadami. Tam na górze, na Długich Turniach nad Lissu, na wysokich pastwiskach. Myślę, że może to do kóz go chcieli. Miły gość. Owce albo kozy, nie pamiętam, które. Mam nadzieję, że to dla ciebie dobrze, że nie zatrzymaliśmy go tutaj, Goha, ale naprawdę nie było dla niego ani odrobiny pracy, skoro jestem ja, Clearbrook i stary Tiff. I Sis zebrała len. A on powiedział, że był pasterzem tam, skąd pochodzi, za górą, gdzieś nad Armouth, chociaż mówił, że nigdy nie pasał owiec. Może to przy kozach go zatrudnili.