— Co to za ludzi złapano? — zapytała swoim chrapliwym, bezbarwnym głosem, spoglądając to na Lark, to na Tenar. Tenar zatrzymała kołowrotek. Przemówiła powoli.
— Jednym był Handy. Jednym był mężczyzna imieniem Shag. Ten, który był ranny, nazywa się Hake. — Nie spuszczała wzroku z twarzy Therru. Ujrzała ogień, czerwieniejącą bliznę. — Zdaje się, że kobieta, którą zabili, nazywała się Senny.
— Senini — szepnęło dziecko. Tenar skinęła głową.
— Zabili ją na śmierć? Ponownie skinęła głową.
— Tadpole mówi, że byli tutaj. Jeszcze raz skinęła głową.
Dziewczynka rozejrzała się po izbie, tak jak uczyniły to kobiety; lecz jej spojrzenie było zupełnie niewidzące, nie dostrzegała ścian.
— Zabijecie ich?
— Mogą być powieszeni.
— Na śmierć?
— Tak.
Therru kiwnęła głową, niemal obojętnie. Znowu wyszła z izby, dołączając do dzieci Lark przy obudowie studni.
Dwie kobiety nic nie mówiły. Przędły i cerowały, w milczeniu, przy ogniu w domu Flinta.
Po długim czasie Lark zapytała:
— Co się stało z twoim gościem, pasterzem, który przyszedł tu za nimi? Mówiłaś, że nazywa się Sokół?
— Śpi tam — odrzekła Tenar wskazując głową na tył domu.
— Aha — mruknęła Lark. Kołowrotek warkotał.
— Znałam go wcześniej.
— Aha.w Re Albi, tak?
Tenar skinęła głową. Kołowrotek warkotał.
— Żeby śledzić tych trzech i zmierzyć się z nimi w ciemności z widłami, to wymagało trochę odwagi. Nie jest młodzieńcem, prawda?
— Nie. — Po chwili ciągnęła dalej: — Był chory i potrzebował pracy. Posłałam go, więc za górę, z wiadomością dla Clearbrooka, żeby go tu zatrudnił. Ale Clearbrook myśli, że może jeszcze robić wszystko sam, więc wysłał go nad Źródła do letniego wypasu. Wracał stamtąd.
— Wobec tego pewnie go tu zatrzymasz?
— Jeżeli będzie chciał — odrzekła Tenar.
Jeszcze jedna grupa przybyła z wioski na Dębową Farmę, by wysłuchać opowieści Gohy i opowiedzieć jej o swoim udziale w pojmaniu morderców, obejrzeć widły, porównać ich cztery długie zęby z trzema krwawymi plamami na bandażach człowieka imieniem Hake i przedyskutować to wszystko raz jeszcze. Tenar cieszyła się z nadejścia wieczoru, zawołała Therru do domu i zamknęła drzwi.
Podniosła rękę, by zamknąć je na zasuwę. Opuściła dłoń i zmusiła się, żeby odwrócić się od nich i pozostawić je nie zabezpieczone.
— W twoim pokoju jest Krogulec — poinformowała ją Therru, przynosząc do kuchni jajka z chłodni.
— Zamierzałam ci powiedzieć, że jest tutaj. Przepraszam.
— Znam go — odparła Therru myjąc w spiżarni twarz i dłonie. I kiedy wszedł Ged, z ciężkimi powiekami i rozczochrany, podeszła prosto do niego i uniosła ramiona.
— Therru — powiedział, podniósł ją i objął. Przylgnęła do niego na krótko, po czym wyrwała się na wolność.
— Znam początkową część Stworzenia — zwróciła się do niego.
— Zaśpiewasz mi ją? — Ponownie pytając Tenar wzrokiem o pozwolenie, usiadł na swym miejscu przy kominku.
— Mogę ją tylko powiedzieć.
Skinął głową i czekał, z dość surowym wyrazem twarzy. Dziecko wyrecytowało:
Głos dziecka przypominał dźwięk, jaki daje metal przeciągnięty po szkle, szelest suchych liści, syk płonącego ognia. Doszła do końca pierwszej strofy:
Wówczas z piany wynurzyła się jasna Za.
Ged skinął głową na znak zwięzłej, stanowczej aprobaty.
— Dobrze — pochwalił.
— Wczoraj wieczorem — powiedziała Tenar. — Nauczyła się jej wczoraj wieczorem. Wydaje się, jakby to było rok temu.
— Mogę nauczyć się więcej — rzekła Therru.
— Nauczysz się — odpowiedział jej Ged.
— Teraz proszę skończyć sprzątanie — wtrąciła Tenar i dziecko usłuchało.
— Co mam robić? — zapytał Ged. Tenar zawahała się, spoglądając na niego.
— Trzeba napełnić i podgrzać kociołek. Skinął głową i zaniósł kociołek do pompy. Przygotowali i zjedli kolację, a potem uprzątnęli ze stołu.
— Powiedz jeszcze raz Tworzenie tak daleko, jak umiesz — powiedział Ged do Therru, siedząc przy kominku — i będziemy kontynuować od tego miejsca.
Wyrecytowała drugą strofę raz z nim, raz z Tenar, a raz sama.
— Do łóżka — przynagliła Tenar.
— Nie opowiedziałaś Krogulcowi o królu.
— Ty mu opowiedz — rzekła Tenar, rozbawiona tym pretekstem do zwłoki.
Therru zwróciła się do Geda. Jej twarz, pokryta bliznami i nienaruszona, widząca i ślepa, była przejęta, gorejąca.
— Król przybył statkiem. Miał miecz. Dał mi kościanego delfina. Jego okręt frunął, aleja byłam chora, bo dotknął mnie Handy. Lecz król dotknął mnie tam i znak odszedł. — Pokazała swoje krągłe, szczupłe ramię. Tenar wytrzeszczyła oczy. Zapomniała o znaku.
— Któregoś dnia chcę polecieć tam, gdzie mieszka — powiedziała Therru Gedowi. Skinął głową. — Zrobię to — dodała. — Znasz go?
— Tak. Znam go. Odbyłem z nim długą podróż.
— Dokąd?
— Tam, gdzie nie wschodzi słońce i nie zachodzą gwiazdy. I z powrotem z tego miejsca.
— Leciałeś? Potrząsnął głową.
— Potrafię tylko chodzić — odrzekł.
Dziewczynka zadumała się, a potem, jak gdyby zadowolona, powiedziała „Dobranoc” i oddaliła się do swego pokoju. Tenar poszła za nią, ale Therru nie chciała, żeby śpiewano jej do snu.
— Mogę powiedzieć w ciemności Tworzenie — oświadczyła. — Obie strofy.
Tenar powróciła do kuchni i ponownie usiadła przy kominku naprzeciw Geda.
— Jak ona się zmienia! — westchnęła. — Nie mogę za nią nadążyć. Jestem za stara, żeby wychowywać dziecko. A ona… Jest mi posłuszna, ale tylko, dlatego, że tak chce.
— To jedyne usprawiedliwienie dla posłuszeństwa — zauważył Ged.
— Ale kiedy wpadnie na pomysł, żeby mi się sprzeciwić, co mam zrobić? Jest w niej dzikość. Czasami jest moją Therru, czasami jest czymś innym, nieosiągalnym. Pytałam Ivy, czy pomyślałaby o jej przyuczeniu. Beech podsunął mi tę myśl. Ivy odmówiła. „Czemu nie?” — zapytałam. „Boję się jej” — odparła… Lecz ty się jej nie lękasz. Ani ona ciebie. Ty i Lebannen jesteście jedynymi mężczyznami, którym pozwoliła się dotknąć. Ja pozwoliłam temu… temu Handy'emu… Nie mogę o tym mówić. Och, jestem zmęczona! Nic nie rozumiem…
Ged włożył wiązkę do ognia, aby płonął mały i powolny, i oboje przyglądali się skokom i migotaniu płomieni.
— Chciałabym, żebyś tu został, Ged — rzekła. — Jeśli zechcesz. — Nie odpowiedział od razu. Dodała: — Może wybierasz się do Havnoru…
— Nie, nie. Nie mam, dokąd iść. Szukałem pracy.
— Cóż, jest tu mnóstwo do zrobienia. Clearbrook nie chce się do tego przyznać, ale jego artretyzm czyni go niemal niezdatnym do czegokolwiek poza ogrodnictwem. Odkąd wróciłam, potrzebuję pomocy. Mogłam powiedzieć staremu durniowi, co o nim myślę, za to, że wysłał cię na górę, ale to nie ma sensu. Nie chciałby słuchać.
— To było dla mnie dobre — powiedział Ged — To był czas, którego potrzebowałem.