Выбрать главу

— Mogłabym zobaczyć moje drzewko brzoskwiniowe — powiedziała.

— Tak. I Heather, i Sippy, i Moss — biedna Moss! Och, tęskniłam, pragnęłam wrócić tam, na górę, ale nie wydawało mi się to słuszne. Trzeba było prowadzić farmę… i w ogóle…

Zdawało się jej, że istniała jakaś inna przyczyna, z powodu, której nie wróciła, nie pozwoliła sobie na myślenie o powrocie, aż do teraz nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że pragnęła powrotu; lecz jakikolwiek był to powód, wymykał się jak cień, zapomniane słowo.

— Ciekawa jestem, czy ktokolwiek opiekuje się Moss, czy ktokolwiek posłał po znachora. Jest jedyną znachorką na Overfell, lecz z pewnością na dole, w Porcie Gont są tacy ludzie, którzy mogliby jej pomóc. Ach, biedna Moss! Chcę iść… Jest zbyt późno, ale jutro, jutro wczesnym rankiem. A gospodarz sam może sobie zrobić śniadanie!

— Nauczy się — powiedział Ged.

— Nie, nie nauczy. Znajdzie jakąś idiotkę, która będzie to robić za niego. Ach! — Rozejrzała się po kuchni z bystrą i srogą miną. — Z przykrością zostawiam jej dwadzieścia lat, w ciągu, których szorowałam ten stół. Mam nadzieję, że to doceni.

Spark przyprowadził Townsenda na obiad, lecz sprzedawca nie chciał zostać na noc, choć oczywiście zaproponowano mu nocleg ze zwykłą gościnnością. Byłoby to jedno z ich łóżek i Tenar nie podobał się ten pomysł. Z przyjemnością obserwowała, jak odchodzi do swoich gospodarzy w wiosce, w błękitnym półmroku wiosennego wieczoru.

— Jutro z samego rana wyruszymy do Re Albi, synu — zwróciła się do Sparka. — Sokół, Therru i ja. Wyglądał na trochę przestraszonego.

— Ot, tak sobie, wyruszycie?

— Tak też i ty odszedłeś, tak też i wróciłeś — odrzekła matka. — Teraz spójrz tutaj, Spark: to jest skarbonka twojego ojca. Znajduje się w niej siedem kawałków kości słoniowej i żetony kredytowe od starego Bridgemana, ale on nigdy nie zapłaci, nie ma, czym zapłacić. Te cztery andradzkie kawałki zarobił Flint sprzedając owcze skóry okrętowemu dostawcy konfekcji w Yalmouth przez cztery lata z rzędu, kiedy byłeś małym chłopcem. Tymi trzema havnorskimi zapłacił nam Tholy za farmę High Creek. Kazałam twojemu ojcu kupić tę farmę i pomogłam mu ją uprzątnąć i sprzedać. Wezmę te trzy kawałki, bo je zarobiłam. Reszta i farma — są twoje. Jesteś gospodarzem.

Wysoki, szczupły młodzieniec stał nieruchomo, ze spojrzeniem utkwionym w skarbonce.

— Weź to wszystko. Nie chcę tego — powiedział niskim głosem.

— Nie potrzebuję tego. Ale dziękuję ci, mój synu. Zatrzymaj cztery kawałki. Kiedy się ożenisz, uważaj je za mój podarunek dla twojej żony.

Odłożyła pudełko na miejsce pod wielkim talerzem, na najwyższej półce kredensu, gdzie zawsze trzymał je Flint.

— Therru, spakuj teraz swoje rzeczy, bo wyruszymy bardzo wcześnie.

— Kiedy wracacie? — zapytał Spark, a brzmienie jego głosu przywiodło jej na myśl niespokojne, chorowite dziecko, jakim był kiedyś. Ale odrzekła tylko:

— Nie wiem, mój drogi. Jeśli będziesz mnie potrzebował, przyjdę. Zajęła się wyciąganiem ich podróżnego obuwia i tobołków.

— Spark — odezwała się. — Możesz coś dla mnie zrobić? Siedział na zydlu przy kominku, niepewny i przygnębiony.

— Co?

— Zejdź w najbliższym czasie do Yalmouth i odwiedź swoją siostrę. Powiedz jej, że wróciłam na Overfell. Powiedz jej, żeby wysłała wiadomość, kiedy będzie mnie potrzebować.

Skinął głową. Przyglądał się Gedowi, który spakował już swój niewielki dobytek ze zręcznością i szybkością kogoś, kto dużo podróżował, i ustawiał teraz naczynia, aby pozostawić kuchnię w należytym porządku. Zrobiwszy to, usiadł naprzeciwko Sparka i zaczaj przeciągać nowy sznurek przez oczka swojego tobołka, żeby go zawiązać.

— Używają do tego specjalnego węzła — odezwał się Spark. — Marynarskiego węzła.

Ged bez słowa wręczył mu paczkę i przypatrywał się, jak Spark w milczeniu demonstruje węzeł.

— Zobacz, przesuwa się — powiedział, a Ged kiwnął głową.

Opuścili farmę w mroku i chłodzie poranka. Światło słoneczne docierało późno na zachodnią stronę Góry Gont i tylko marsz pozwalał im zachować ciepło, dopóki wreszcie słońce nie wynurzyło się zza wielkiego masywu południowego szczytu i nie zaświeciło im w plecy.

Therru była dwakroć lepszym piechurem niż zeszłego lata, niemniej jednak była to dla nich dwudniowa wyprawa. Po południu Tenar zapytała:

— Czy będziemy próbowali dotrzeć dzisiaj do Oak Springs? Jest tam coś w rodzaju gospody. Wypiłyśmy tam kubek mleka, pamiętasz, Therru?

Ged wpatrywał się w górski stok z nieobecnym wyrazem twarzy.

— Znam takie miejsce…

— Świetnie — rzekła Tenar.

Na krótko zanim doszli do wysokiego zakrętu traktu, z którego można było ujrzeć Port Gont, Ged skręcił z drogi do lasu, który porastał strome zbocza wznoszące się ponad traktem. Zachodzące słonce wysyłało ukośne, czerwono-złote promienie w mrok panujący tam wśród pni i gałęzi. Wspinali się przez jakieś pół mili, ścieżką, której Tenar nie mogła dostrzec, aż wyszli na niewielki stopień czy też półkę górskiego stoku, łąkę osłoniętą przed wiatrem przez rozciągające się za nią urwiska i otaczające ją drzewa. Można było stamtąd zobaczyć wzniesienia góry na północy, a pomiędzy wierzchołkami olbrzymich jodeł roztaczał się widok na zachodnie morze. Całkowitą ciszę przerywał tylko wiatr szumiący w jodłach. Górski skowronek śpiewał długo i słodko, hen, w górze, w blasku słońca, po czym opadł do swego gniazdka w trawie nie tkniętej ludzką stopą.

Cała trójka jadła chleb z serem. Patrzyli, jak ciemność podnosi się z morza. Urządzili sobie posłanie z płaszczy i ułożyli się do snu, Therru obok Tenar, Tenar tuż przy Gedzie. Tenar obudziła się w środku nocy. W pobliżu pohukiwała sowa, dźwięczna, powtarzająca się nuta przywodziła na myśl dzwon, a w oddali, na szczycie góry, jej towarzysz odpowiadał niczym duch dzwonu. Tenar pomyślała: „Popatrzę, jak gwiazdy zachodzą za morze”, lecz natychmiast usnęła ze spokojnym sercem.

Zbudziwszy się szarym świtem ujrzała, że Ged siedzi wyprostowany obok niej, w płaszczu naciągniętym na ramiona, spoglądając ku zachodowi. Jego śniada twarz była nieruchoma, przepełniona ciszą, taką, jaką ujrzała kiedyś, dawno temu, na plaży Atuanu. Nie opuszczał wzroku, jak wtedy; wpatrywał się w bezkresny zachód. Podążając za jego wzrokiem zobaczyła nadchodzący dzień, rozlewający się po niebie różowo-żółtym blaskiem.

Odwrócił się do niej, a ona powiedziała:

— Kocham cię, odkąd po raz pierwszy cię ujrzałam.

— Dawczyni życia — rzekł i przechylił się do przodu, całując jej pierś i usta. Objęła go na moment. Wstali, obudzili Therru i wyruszyli w drogę; kiedy jednak weszli między drzewa, Tenar obejrzała się na małą łąkę, jak gdyby polecając jej dotrzymać danej sobie obietnicy szczęścia.

Pierwszego dnia podróży ich celem była wędrówka. Tego dnia mieli dotrzeć do Re Albi. Więcej uwagi poświęcała Tenar Cioteczce Moss, zastanawiając się, co jej się przytrafiło i czy rzeczywiście jest umierająca. W miarę jednak upływu czasu i drogi, jej umysł nie chciał skupić się na myśli o Moss czy też na jakiejkolwiek myśli. Była strudzona. Nie chciała jeszcze raz zamęczać się tą drogą do śmierci. Minęli Oak Springs, zeszli do wąwozu, po czym znowu podjęli wspinaczkę. Przez ostatni, długi, stromy odcinek drogi na Overfell, Tenar z trudem podnosiła nogi, a jej myśli były otępiałe i pogmatwane, przyczepiały się do jednego słowa lub wyobrażenia, dopóki nie utraciło ono sensu — do kredensu w domu Ogiona albo słów: kościany delfin, które przyszły jej do głowy na widok torebki z zabawkami Therru i powtarzały się bez końca.