Ged szedł naprzód wielkimi krokami, swym swobodnym chodem wędrowca, a Therru mozolnie stąpała tuż obok niego, ta sama Therru, którą nie dalej niż przed rokiem wyczerpała ta długa wspinaczka i którą trzeba było nieść. Lecz tamto zdarzyło się po dłuższym dniu marszu, a dziewczynka wracała jeszcze do zdrowia po karze, jaką jej wymierzono.
Tenar starzała się. Stawała się zbyt stara, aby odbywać tak długą drogę tak szybko. Trudno było iść pod górę. Stara kobieta powinna siedzieć w domu, przy kominku. Kościany delfin, kościany delfin. Kościany, związany, zaklęcie związujące. Kościany człowiek i kościane zwierzę. Szli na przedzie. Czekali na nią. Była powolna. Była zmęczona. Z trudem pokonała ostatni odcinek wzgórza i zbliżyła się do nich, kiedy droga wyszła na poziom Overfell. Na lewo były dachy Re Albi, nachylone w kierunku krawędzi urwiska. Na prawo — droga wznosiła się do dworu.
— Tędy — powiedziała Tenar.
— Nie — zaprotestowało dziecko, wskazując w lewo, na miasteczko.
— Tędy — powtórzyła Tenar i skręciła w prawo. Ged poszedł za nią.
Szli pośród orzechowych sadów i porosłych trawą pól. Było ciepłe, późne popołudnie wczesnego lata. Ptaki śpiewały w drzewach sadu w pobliżu i w oddali. Droga z wielkiego domu wyszedł im na spotkanie ten, którego imienia nie mogła sobie przypomnieć.
— Witam! — rzekł i przystanął, uśmiechając się do nich. Zatrzymali się.
— Cóż za wielkie osobistości przybyły, by zaszczycić dom Władcy Re Albi — powiedział. Tuaho to nie było jego imię. Kościany delfin, kościane zwierzę, kościane dziecko.
— Jaśnie Pan Arcymag! — Pochylił się i Ged złożył mu ukłon.
— I Jaśnie Pani Tenar z Atuanu! — Skłonił się jej nawet niżej, a ona uklękła na drodze. Głowa jej opadła, aż położyła dłonie na ziemi i schylała się, dopóki jej usta również nie znalazły się w pyle drogi.
— Teraz czołgaj się — rozkazał i kobieta zaczęła pełznąć w jego kierunku.
— Stój — powiedział, a ona zatrzymała się.
— Możecie mówić? — zapytał. Milczała, gdyż żadne słowa nie przychodziły jej do głowy, lecz Ged odpowiedział swym normalnym, spokojnym głosem:
— Tak.
— Gdzie jest potwór?
— Nie wiem.
— Myślałem, że wiedźma przyprowadzi ze sobą swoją krewną. Lecz zamiast niej przywiodła ciebie. Lord Arcymag Krogulec. Cóż za znakomity zastępca! Wszystko, co mogę zrobić z wiedźmami i potworami, to oczyścić z nich świat, Ale z tobą, który byłeś niegdyś człowiekiem, mogę rozmawiać; ty jesteś przynajmniej zdolny do rozsądnej rozmowy. I zdolny pojąć karę. Myślałeś, jak mniemam, że jesteś bezpieczny, skoro osadziłeś na tronie swego króla i zniszczyłeś mego pana, naszego pana. Sądziłeś, że postąpiłeś według swojej woli i zniweczyłeś obietnicę wiecznego życia, nieprawdaż?
— Nie — odrzekł głos Geda.
Nie widziała ich. Mogła dostrzec jedynie pył drogi i czuć jego smak w ustach. Usłyszała, jak przemówił Ged. Powiedział:
— W umieraniu jest życie.
— Kwacz, kwacz, cytuj Pieśni, Mistrzu z Roke. Nauczycielu! Jakiż to zabawny widok, wielki arcymag wystrojony jak pastuch, a w nim ani krzty magii, ani słowa mocy. Czy możesz rzucić czar, arcymagu? Choćby mały czar — choćby maleńkie zaklęcie iluzji? Nie? Ani słowa? Mój pan cię pokonał. Czy teraz to wiesz? Nie zwyciężyłeś go. Jego moc żyje! Mógłbym utrzymać cię tu przy życiu przez jakiś czas, abyś ujrzał tę moc, moją moc. Abyś ujrzał starca, którego chronię przed śmiercią. I mógłbym wykorzystać do tego twoje życie, gdybym go potrzebował — i abyś ujrzał, jak twój wścibski król robi z siebie głupca, ze swoimi mizdrzącymi się lordami i głupimi czarodziejami szukającymi kobiety! Kobieta ma nami władać! Lecz panowanie jest tutaj, władza jest tutaj, tu, w tym domu. Przez cały ten rok gromadziłem wokół siebie ludzi, którzy znają prawdziwą moc. Sprowadzałem ich też z Roke sprzed nosów nauczycieli. A także z Havnoru, sprzed nosa tak zwanego Syna Morreda, co chce, żeby rządziła nim kobieta, twego króla, który uważa, iż jest tak bezpieczny, że może być znany pod swym prawdziwym imieniem. Czy znasz moje imię, arcymagu? Czy pamiętasz mnie, sprzed czterech lat, kiedy byłeś wielkim Mistrzem Mistrzów, a ja skromnym uczniem na Roke?
— Nazywałeś się Aspen — odpowiedział cierpliwy głos.
— A moje prawdziwe imię?
— Nie znam twego prawdziwego imienia.
— Co? Ty go nie znasz? Nie umiesz go odkryć? Czyż magowie nie znają wszystkich imion?
— Nie jestem magiem.
— O, powtórz to.
— Nie jestem magiem.
— Lubię słuchać, jak to mówisz. Powtórz to.
— Nie jestem magiem.
— Ale ja jestem!
— Tak.
— Powiedz to!
— Jesteś magiem.
— Ach! To lepsze niż myślałem! Chciałem złowić węgorza, a złapałem wieloryby. Chodźcie, zatem, chodźcie poznać moich przyjaciół. Ty możesz iść. Ona może się czołgać.
Poszli, więc drogą do dworu Władcy Re Albi i weszli do środka, Tenar — na rękach i kolanach po trakcie i po marmurowych stopniach, wiodących aż do drzwi, i po marmurowych posadzkach sal i komnat.
Wewnątrz domu było ciemno. Wraz z ciemnością mrok wkradł się w umysł Tenar tak, że coraz mniej rozumiała z tego, co mówiono. Niektóre tylko słowa i głosy docierały do niej wyraźnie. Rozumiała to, co mówił Ged, i kiedy przemawiał, pomyślała o jego imieniu i przylgnęła do niego w duchu. Odzywał się jednak bardzo rzadko i tylko, aby odpowiedzieć temu, którego imię nie brzmiało Tuaho. Ten przemawiał teraz do niej, nazywając ją Suką.
— To moje nowe zwierzątko — powiedział do innych mężczyzn, kilku z tych, którzy znajdowali się w ciemności, gdzie świece rzucały cienie. — Widzicie, jak dobrze jest wytresowana? Fikaj kozły, Suko! — Przekoziołkowała, a mężczyźni zaśmiali się.
— Miała szczenię — rzekł — którego ukarania zamierzałem dokończyć, jako że pozostawiono je na wpół spalone. Lecz zamiast tego przyprowadziła mi ptaszka, którego złapała — krogulca. Jutro nauczymy go latać.
Inne głosy wypowiadały jakieś słowa, lecz nie rozumiała już więcej słów.
Zaciśnięto jej coś wokół szyi i zmuszono do wczołgania się po dalszych schodach do izby przesiąkniętej wonią moczu, gnijącego mięsa i słodkich kwiatów. Głosy przemówiły. Dłoń zimna niczym kamień uderzyła ją lekko w głowę, podczas gdy coś śmiało się: „Eh, eh, eh”, jak stare skrzypiące drzwi, otwierane i zamykane. Później kopnięto ją i kazano czołgać się po salach. Nie potrafiła pełzać dość szybko, więc kopano ją w piersi i usta. Potem drzwi, które zamknęły się z hukiem, i cisza, i ciemność. Usłyszała czyjś płacz i pomyślała, że to dziecko, jej dziecko. Nie chciała, aby dziecko płakało. W końcu przestało.
14. TEHANU
Dziewczynka skręciła w lewo i zanim się obejrzała, skryła się w cieniu kwitnącego żywopłotu.
Człowiek zwany Aspenem, którego imię brzmiało Erisen, a którego widziała jako rozwidloną i pokręconą ciemność, związał jej matkę i ojca, rzemieniem przez jej język i rzemieniem przez jego serce, i poprowadził ich w kierunku miejsca, w którym się ukrył. Woń tego miejsca przyprawiała ją o mdłości, ale dziewczynka ruszyła za nimi, aby sprawdzić, co się stanie. Człowiek wprowadził ich i zamknął za nimi drzwi. Nie mogła tam wejść. Wiedziała, że musi lecieć, ale nie potrafiła latać; nie była jedną ze skrzydlatych.