Na jego miejscu leżały przypalone strzępy materiału i skóry i inne rzeczy.
— Chodźmy stąd — powiedział Ged.
Ale kobieta i dziecko stały i przyglądały się tym rzeczom.
— To kościani ludzie — rzekła Therru. Po czym odwróciła się i wyruszyła w drogę. Szła wąską ścieżką przed mężczyzną i kobietą.
— Jej mowa ojczysta — powiedział Ged — Język jej matki.
— Tehanu — odrzekła Tenar. — Ma na imię Tehanu.
— Chodźcie! — zawołało dziecko, oglądając się na nich. — Cioteczka Moss jest chora.
Zdołali wynieść Moss na światło i powietrze, obmyć jej rany i spalić cuchnące prześcieradła z jej łóżka, podczas gdy Therru przyniosła czystą pościel z domu Ogiona. Przyprowadziła także ze sobą Heather, dziewczynę od kóz. Z pomocą Heather ułożyli starą kobietę wygodnie w jej łóżku, z jej kurczętami; i Heather obiecała wrócić do nich z czymś do jedzenia.
— Ktoś musi zejść do Portu Gont — powiedział Ged — po tamtejszego czarodzieja. Żeby zaopiekować się Moss; można ją uzdrowić. Ktoś musi również pójść do dwom. Teraz starzec umrze. Wnuk mógłby żyć, jeżeli oczyści się dom… — Siedział na progu chaty Moss. Oparł głowę o framugę drzwi, w blasku słońca, i zamknął oczy. — Dlaczego robimy to, co robimy? — zapytał.
Tenar myła twarz, dłonie i ręce w miednicy czystej wody, której nabrała z pompy. Skończywszy toaletę, obejrzała się za siebie. Krańcowo wyczerpany Ged zapadł w sen z twarzą lekko podniesioną do światła poranka. Usiadła obok niego na progu i położyła głowę na jego ramieniu. „Zostaliśmy oszczędzeni? — pomyślała — Jak to się stało, że zostaliśmy oszczędzeni?”
Opuściła wzrok na dłoń Geda, rozluźnioną i otwartą na glinianym stopniu. Pomyślała o oście poruszającym się na wietrze i szponiastych stopach smoka o czerwonych i złotych łuskach. Była na wpół pogrążona we śnie, kiedy usiadło obok niej dziecko.
— Tehanu — mruknęła.
— Małe drzewko uschło — rzekło dziecko. Po chwili znużony, senny umysł Tenar zrozumiał i przebudził się wystarczająco, by dać odpowiedź.
— Czy na starym drzewie są brzoskwinie?
Mówiły szeptem, żeby nie obudzić śpiącego mężczyzny.
— Tylko małe, zielone.
— Dojrzeją po Długim Tańcu. Już niedługo.
— Czy możemy jakąś zasadzić?
— Niejedną, jeśli chcesz. Czy dom jest w porządku?
— Jest pusty.
— Czy mamy tam zamieszkać? — Rozbudziła się jeszcze bardziej i otoczyła dziecko ramieniem. — Mam pieniądze — rzekła. — Dość, by kupić stado kóz i zimowe pastwisko Turby'ego, jeżeli jest jeszcze do sprzedania. Ged wie, dokąd zabrać stado na górę, latem… Ciekawe, czy wełna, którą gręplowałyśmy, jeszcze tam jest… — Mówiąc te słowa, pomyślała: ” Zostawiliśmy księgi, księgi Ogiona! Na kominku na Dębowej Farmie — dla Sparka, biedny chłopiec, nie umie odczytać z nich ani słowa”!
Nie wydawało się to jednak ważne. Bez wątpienia trzeba było nauczyć się nowych rzeczy. Mogła wysłać kogoś po księgi, gdyby Ged ich potrzebował. I po swój kołowrotek. Mogła też pójść sama, jesienią, odwiedzić syna, pogawędzić z Lark i zostać jakiś czas z Apple. Musiały na nowo obsiać ogródek Ogiona, jeśli chciały mieć tego lata jakiekolwiek własne warzywa. Pomyślała o rzędach fasoli i zapachu jej kwiatów. Pomyślała o małym oknie wychodzącym na zachód.
— Sądzę, że możemy tu zamieszkać — powiedziała.