— Therru, biegnij do miasta i poproś kogokolwiek, żeby przyszedł… Kogoś silnego… Na urwisku jest ranny człowiek.
Therru nie ruszała się z miejsca. Nigdy nie chodziła sama do miasteczka. Stała unieruchomiona między posłuszeństwem a lękiem. Tenar zauważyła to i rzekła:
— Czy jest tutaj Cioteczka Moss? A Heather? W trójkę możemy go przenieść. Tylko prędko, prędko, Therru! — Czuła, że jeśli pozwoli Gedowi leżeć tam bez ochrony, on z całą pewnością umrze. Będzie stracony, spadnie, zabiorą go smoki. Wszystko mogło się zdarzyć. Musi się śpieszyć, zanim to się stanie. Flint zmarł od udaru na swoich polach i jej nie było przy nim. Umarł sam. Pasterz znalazł go leżącego przy bramie. Ogion umarł, a ona nie umiała uchronić go przed śmiercią. Ged wrócił do domu, żeby umrzeć i był to koniec wszystkiego. Nic nie można było zrobić, a jednak nie mogła zrezygnować. — Szybko, Therru! Przyprowadź kogoś!
Na drżących nogach ruszyła sama w kierunku miasteczka, lecz ujrzała Moss, która spieszyła przez pastwisko, stąpając sztywno i podpierając się swoim grubym głogowym kijem.
— Wzywałaś mnie, kochanie?
Obecność Moss przyniosła jej natychmiastową ulgę. Znowu mogła trzeźwo myśleć. Moss nie traciła czasu na pytania, lecz usłyszawszy, że trzeba przenieść rannego mężczyznę, wzięła ciężką, płócienną narzutę siennika, którą wietrzyła Tenar, i ruszyła na kraniec Oerfell. Obie z Tenar zawinęły w nią Geda i właśnie mozolnie wlokły swój ciężar ku domowi, kiedy przybiegła Heather, a tuż za nią Therru i Sippy. Heather była młoda i silna, więc z jej pomocą mogły podnieść płótno jak nosze i zanieść mężczyznę do domu. Tenar i Therru sypiały na posłaniu przy zachodniej ścianie długiej, mrocznej izby. W odległym jej krańcu stało tylko łóżko Ogiona, przykryte teraz ciężkim, lnianym prześcieradłem. Położyły tam mężczyznę. Tenar przykryła go kocem, podczas gdy Moss mamrotała zaklęcia, a Heather i Therru stały nie odrywając od nich oczu.
— Zostawcie go teraz — rzekła Tenar, prowadząc je wszystkie do przedniej części domu.
— Kim on jest? — zapytała Heather.
— Co robił na Overfell? — dodała Moss.
— Znasz go, Moss. Był kiedyś uczniem Ogiona-Aihala. Czarownica potrząsnęła głową.
— To był chłopiec z Dziesięciu Olch — odrzekła. — Ten, który jest teraz Arcymagiem na Roke. Tenar skinęła głową.
— Nie, kochanie — powiedziała Moss. — Ten tutaj jest do niego podobny, ale nim nie jest. Ten człowiek nie jest magiem. Nawet nie czarownikiem.
Heather ubawiona spoglądała to na jedną, to na drugą. Nie rozumiała większości z tego, co mówili ludzie, lecz lubiła ich słuchać.
— Ależ ja go znam, Moss. To Krogulec. — Wypowiedzenie tego imienia, imienia powszedniego Geda, wyzwoliło w Tenar uczucie czułości i po raz pierwszy pomyślała i poczuła, że to rzeczywiście był on i że wszystkie lata, jakie minęły, odkąd ujrzała go po raz pierwszy, połączyły ich nierozerwalną więzią. Przypomniała sobie światło, które kiedyś ujrzała w ciemności, pod ziemią, dawno temu, i twarz mężczyzny w blasku tego światła. — Znam go, Moss. — Uśmiechnęła się. — Był pierwszym mężczyzną, jakiego w życiu widziałam — dodała.
Moss zamamrotała i przesunęła się. Nie lubiła zaprzeczać „Pani Gosze”, ale nie przekonało jej to, co usłyszała.
— Istnieją sztuczki, przebrania, przeobrażenia, przemiany — odezwała się. — Lepiej bądź ostrożna, kochanie. W jaki sposób dostał się tam, gdzie go znalazłaś? Czy ktokolwiek widział, jak przechodził przez miasteczko?
— Żadna z was… nie zauważyła…?
Wpatrywały się w nią. Próbowała powiedzieć „smoka”, ale nie mogła. Jej wargi i język nie chciały wyartykułować tego słowa. Ale inne słowo ukształtowało się w nich samo.
— Kalessin — powiedziała.
Therru utkwiła w niej wzrok. Fala ciepła zdawała się wypływać z dziewczynki, jak gdyby miała gorączkę. Nie odezwała się ani słowem, lecz poruszała wargami, jakby powtarzając to imię, a z jej postaci emanował żar.
— Sztuczki! — krzyknęła Moss. — Teraz, kiedy odszedł nasz mag, będą się tu kręcić wszelkiego rodzaju oszuści.
— Przybyłam z Atuanu do Havnoru, a z Havnoru na Gont z Krogulcem, w otwartej łodzi — odpowiedziała Tenar oschle. — Widziałaś go, kiedy mnie tu przywiózł, Moss. Nie był wtedy arcymagiem. Lecz był tym samym człowiekiem. Czy istnieją inne blizny podobne do tych?
Stara kobieta zamilkła, opanowując się. Spojrzała na Therru.
— Nie — odparła. — Ale…
— Czy myślisz, że nie poznałabym go? Moss wykrzywiła usta, zmarszczyła brwi i potarła jednym kciukiem o drugi, spoglądając na swoje ręce.
— Są na świecie złe rzeczy, pani — powiedziała. — Rzecz, która przybiera kształt i ciało człowieka, lecz jego dusza jest stracona… pożarta…
— Gebbeth?
Moss skuliła się na dźwięk tego słowa, tak otwarcie wypowiedzianego. Skinęła głową.
— Istotnie, ludzie mówią, że niegdyś przybył tutaj mag Krogulec, dawno temu, zanim ty z nim przypłynęłaś. I stwór ciemności przybył wraz z nim — ścigając go. Może wciąż to robi. Być może…
— Smok, który go tu przyniósł — przerwała Tenar — nazwał go jego prawdziwym imieniem. I ja znam to imię. — W jej głosie rozbrzmiewał gniew na uparte podejrzenia czarownicy. Moss stała oniemiała. Jej milczenie było lepszym argumentem niż słowa.
— Być może ten cień, za nim, jest jego śmiercią — powiedziała Tenar. — Może on umiera. Nie wiem. Gdyby Ogion…
Na myśl o Ogionie znowu się rozpłakała myśląc o tym, że Ged przybył za późno. Podała Therru kociołek do napełnienia i delikatnie dotknęła jej twarzy, kiedy do niej mówiła. Blizny były gorące w dotyku, lecz dziecko nie miało gorączki. Tenar uklękła, by rozniecić ogień. Ktoś w tej rodzinie, składającej się z wiedźmy, wdowy, kaleki i półgłówka, musiał zrobić to, co musi zostać zrobione. Nie mogła nawet płakać, płacz przeraziłby dziecko. Smok odleciał. Czy jednak nie miało już nigdy nadejść nic więcej oprócz śmierci?
5. POPRAWA
Leżał jak martwy, lecz nie był martwy. Gdzie był? Przez co przeszedł? Tej nocy, w świetle ognia płonącego w kominku, Tenar zdjęła z niego zniszczone, poplamione, cuchnące potem ubranie. Umyła go i pozwoliła mu leżeć nago pomiędzy lnianym prześcieradłem a ciężkim kocem z miękkiej koziej wełny. Kiedyś był krzepkim, pełnym wigoru mężczyzną, chociaż szczupłym i niewysokim. Teraz był chudy, jak gdyby odarty z ciała, wątły i wycieńczony. Nawet srebrzyste blizny, które pokrywały pręgami jego ramię i lewą stronę twarzy od skroni po szczękę, wydawały się mniejsze. Jego włosy też posiwiały.
„Mam dosyć żałoby — pomyślała Tenar. — Dość żałoby, dość smutku. Nie będę się smucić z jego powodu! Czyż nie przybył do mnie dosiadłszy smoka? Kiedyś zamierzałam go zabić. Teraz ożywię go, jeśli zdołam.” — Spojrzała na niego z wyzwaniem w oczach.