Выбрать главу

Barker niecierpliwie odtrącił Sampsona i poprawił cisnącą go szelkę uprzęży.

— Zatem nie zawiedź, mój płatnerzu — szepnął. — Proszę cię, nie zawiedź.

Hawks przez chwilę patrzył na Barkera w milczeniu. Potem poślinił palec i nakreślił w powietrzu krzyżyk.

— Punkt dla pełnego człowieka — powiedział. Kiedy to mówił, jego twarz przebiegł skurcz bólu.

3.

Fidanzato odszedł z protezą Barkera. Do Hawksa zbliżył się jeden z techników.

— Dzwoni pańska sekretarka. Mówi, że to pilne — powiedział.

Hawks pokręcił głową.

— Dziękuję — powiedział. Poszedł do boksu z telefonem po przeciwnej stronie laboratorium i podniósł słuchawkę.

— Vivian? Tu Hawks. O co chodzi, czy to od Toma Phillipsa? Nie, w porządku, czekałem na wiadomość od niego. Przyjmę tutaj. — Czekał z twarzą bez wyrazu, aż przełączą zamiejscową do laboratorium. Potem dzwonek rozległ się ponownie. — Tak, Tom. U mnie wszystko w porządku. Tak. W Waszyngtonie upał? U nas nie. Tylko smog. — Przez chwilę słuchał wpatrując się w gładką ścianę przed sobą.

— Tak — powiedział wolno. — Raczej spodziewałem się, że raport na temat Rogana będzie miał ten skutek. Nie, posłuchaj, znaleźliśmy nowe podejście. Znaleźliśmy nowego człowieka. Myślę, że on to może zrobić. Nie, nie, nowy rodzaj człowieka, sądzę, że mamy z nim duże szanse. Nie, słuchaj, zapoznaj się z jego historią. Al Barker. Tak. Barker. W archiwum Biura Służb Strategicznych numer 201. I zaświaczenie z FBI. Chodzi o to, że jest zupełnie odmiennym okazem człowieka niż przyzwoity i sympatyczny chłopak jak Rogan. Tak, z dokumentów powinno to wynikać. Może osobista rozmowa przekonałaby komisję? Wiem, że są poruszeni sprawą Rogana i pozostałych, ale może gdybyś…

Wolną lewą ręką szarpał bezwiednie guzik kitla.

— Nie, Tom. Pomyśl tylko. Gdyby to był kolejny ochotnik, ale on jest inny. Posłuchaj… No, dobrze. Jak nie ma czasu, to nie ma czasu. Kiedy mają następne posiedzenie? A mnie się wydaje, że do pojutrza jest masa czasu. Mógłbyś tu przyjechać i sam…

Potrząsnął głową i płaską dłonią oparł się o ścianę.

— No, dobrze. Wiem, że jesteś bardzo zajęty. Jeżeli jesteś po mojej stronie i nie musisz tu lecieć, bo masz do mnie zaufanie, to dlaczego nie masz do mnie zaufania? Jeżeli myślę, że następnym razem uda się, to dlaczego mi nie wierzysz?

Słuchał przez chwilę w milczeniu.

— Do diabła — powiedział z gniewem. — Jeżeli komisja podejmie oficjalną decyzję dopiero pojutrze, to dlaczego nie mogę kontynuować doświadczeń do tego czasu? Moglibyśmy się wykazać pozytywnym wynikiem… Posłuchaj, czy myślisz, że marnowałbym swój czas, gdyby nie pewność, że temu człowiekowi się uda?

Westchnął i mówił dalej przez ściśnięte gardło:

— Posłuchaj, gdybym mógł zagwarantować wynik, nie potrzebowałbym eksperymentów! Próbujmy działać krok po kroku, jeżeli w ogóle mamy coś robić! — Hawks przejechał dłonią po twarzy. — W porządku, wracamy do początku, po co się kłócić? Dajesz mi pieniądze, stanowisko, wyposażenie i wszystko inne ze względu na moje nazwisko, ale kiedy pierwszy raz trzeba zawierzyć mojemu słowu, nikt tam nie potrafi na chwilę opanować swojej paniki ignoranta i zastanowić się, z czym mamy do czynienia. Czy myślisz, że ja tu działam na oślep?

Oblizał wargi i słuchał z uwagą. Po chwili rozluźnił się.

— Zgoda — powiedział z lodowatym uśmiechem. — Zadzwonię do ciebie pojutrze przed południem i zawiadomię cię o wynikach. Tak, uwzględnię różnicę czasu! W porządku. I… nie martw się. Zrobię wszystko, co możliwe. Dobrze. Ty też. Do zobaczenia.

Odłożył słuchawkę i odwrócił się od aparatu ze ściągniętą twarzą. Spojrzał na swoje ręce i schował je do kieszeni kitla.

Sam Latourette czekał na niego i teraz podszedł zaniepokojony.

— Kłopoty, Ed?

— Pewne. Jutrzejsza próba musi się udać.

— Bo jak nie, to koniec? — Spytał Sam z niedowierzaniem. — Lata pracy i miliony dolarów psu pod ogon? Czy oni poszaleli?

— Nie, są po prostu ludźmi, Sam. Dla nich wygląda to na pakowanie forsy w beznadziejną sprawę. Poza tym giną ludzie. Czego od nich oczekujesz? Żeby czuli się współwinni bezsensownego zabójstwa? Poza tym koniec z przerzutami na Księżyc nie musi oznaczać końca prac nad przekaźnikiem.

Latourette’owi krew napłynęła do twarzy.

— A, daj spokój, Ed! Wystarczy jedno niepowodzenie i nawet firma daje za wygraną. Wezmą się za to znów, ale nie zaraz i nie z tobą. Sam wiesz. Zwolnią cię i odczekają, aż się trochę uspokoi.

— Wiem — powiedział Hawks. — Za mną się ciągnie odór śmierci. Ale nie zrobią tego, jeżeli jutro Barker dla nas wygra. Sukces oślepia wszystkich. Chauser. — Uśmiechnął się krzywo. — Poziom kultury bardzo się tu ostatnio podniósł. — Wzruszył ramionami i bardzo cicho powiedział: — Sam, jak skomplikowaną i okropną rzeczą jest umysł człowieka! — I z opuszczoną głową ruszył przed siebie.

Latourette zrobił ruch, jakby go chciał zatrzymać.

— Nie możesz wysłać Barkera! Nie wolno ci uzależniać się od kogoś tak szalonego i nieobliczalnego! Ed, to się nie uda!

Hawks zatrzymał się z rękami w kieszeniach, z zamkniętymi oczami.

— Myślisz, że on sobie nie poradzi?

— Słuchaj, jeśli trzeba będzie z nim wytrzymywać dzień po dniu, to będzie coraz gorzej.

— Więc myślisz, że on sobie da radę. — Hawks odwrócił się i spojrzał na Latourette’a. — Ty się boisz, że on sobie da radę.

— Ed, on jest za głupi, żeby nie wiercić ci palcem w każdej ranie, jaką znajdzie. A ty nie potrafisz go ignorować. Będzie między wami coraz gorzej, a ty…

— Już to mówiłeś, Sam — powiedział Hawks łagodnie. Po chwili odesłał Latourette’a do przekaźnika.

Wrócił do Barkera i patrzył, jak mu przypinają protezę. W kilku miejscach na plastyku w kolorze ciała widać było błyszczące nowością aluminiowe guzy.

— Barker — powiedział wreszcie, przenosząc wzrok na twarz leżącego.

— Słucham, doktorze.

— Musimy się śpieszyć. Byłbym wdzięczny, gdyby pan teraz poszedł na badanie lekarskie, a wszyscy inni, którzy nie są tutaj niezbędni, niech idą teraz na lunch.

— Dobrze pan wie, że w zeszłym tygodniu przeszedłem badanie do ubezpieczenia.

— W zeszłym tygodniu — powiedział Hawks patrząc w podłogę — to nie to samo co dzisiaj. I proszę przekazać doktorowi Holidayowi moją prośbę, żeby się możliwie pośpieszył, nie tracąc nic z dokładności. Zaraz po badaniu proszę tu wrócić. Ja będę za pół godziny.

* * *

Przez dwadzieścia minut Hawks czekał samotnie w sekretariacie Bentona Cobeya, cierpliwie wpatrując się w czubki własnych butów. Wreszcie sekretarka powiedziała mu, że może wejść.

Prezes Continentalu siedział za czarnym jak antracyt, tłusto połyskującym tekowym stołem. Sam Cobey był niskim, agresywnym mężczyzną z cofniętą szczęką i wąską, łysą jak kolano głową. Jego mocna opalenizna zalatywała lampą kwarcową, a wargi zdradzały początki sinicy.

— O co chodzi, Ed? — spytał bez wstępów.

Hawks odsunął jeden z foteli dalej od biurka i usiadł poprawiając kanty spodni.

— Znowu jakieś kłopoty w laboratorium? — dopytywał się Cobey.

— To sprawa personalna — powiedział Hawks nie patrząc na prezesa. — A o pierwszej muszę być z powrotem w laboratorium.