— Załatw to z Conningtonem.
— Nie wiem, czy on dziś jest. Zresztą to i tak przekracza jego kompetencje. Chcę, żeby Ted Gersten został moim pierwszym zastępcą. Ma wszelkie kwalifikacje i może zmienić Sama Latourette’a. Potrzebna mi jest twoja zgoda, żeby to zrobić jutro. Jesteśmy przygotowani do nowej próby, a warunki astronomiczne już zaczynają się pogarszać. Chcę dokonać w tym miesiącu jak najwięcej prób i chcę, żeby Sam był już od tego zwolniony. — Prawa ręka Hawksa zaczęła miętosić koniec krawata.
Cobey odchylił się w fotelu i złożył dłonie. Na kostkach wystąpiły mu czerwone plamy.
— Pół roku temu — powiedział cichym głosem — kiedy chciałem odesłać Sama Latourette’a do domu, wyciągnąłeś ten fałszywy pretekst, że jest ci niezbędny do ustawienia wzmacniaczy czy czegoś tam.
Hawks wziął głęboki oddech.
— Firma Hughes Aircraft potrzebuje inżyniera projektanta na krótki kontrakt dla armii. Frank Waxted chce, żeby to był koniecznie Sam.
Cobey pochylił się.
— Waxted nie dzwoniłby do ciebie w sprawie Sama, gdyby nie wiedział, że on jest do wzięcia. Posłuchaj, Hawks, jestem gotów znieść od ciebie wiele, więcej nawet niż muszę znosić od marynarki wojennej. Gdyby nie szacunek dla twoich niezwykłych zdolności, już dawno bym się ciebie stąd pozbył. Ja będę pracować w tej firmie i ta firma będzie istnieć długo po tym, jak ta księżycowa historia pójdzie w niepamięć.
Ale nie próbuj sztuczek za moimi plecami! Nie opowiadaj mi o telefonach od Waxteda, bo stawiam dolary przeciwko centom, że Waxted o niczym jeszcze nie wie!
— Przyszedłem tutaj — powiedział Hawks — żeby załatwić sprawę. Wszystko przygotowałem w taki sposób, żebyś mógł podjąć decyzję na tak lub nie.
— Wiem, że zawsze wszystko robisz porządnie. Ale o co tu chodzi, Hawks? Dlaczego chcesz się nagle pozbyć Latourette’a? — Cobey zmrużył oczy. — Odkąd tu nastałeś, Latourette był twoim cieniem. Kiedy chcę usłyszeć dziesięciominutowy wykład na temat postępów światowej elektroniki, pytam Latourette’a jak się czujesz. Wytłumacz mi w czym rzecz, Hawks. Pokłóciliście się?
Hawks jeszcze ani razu nie spojrzał Cobeyowi w oczy.
— Stosunki międzyludzkie to skomplikowana sprawa. — Hawks mówił powoli i wyraźnie, jakby słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. — Ludzie tracą kontrolę nad swoimi emocjami. Im są inteligentniejsi, tym bardziej niepostrzeżenie się to odbywa, bo ludzie inteligentni chlubią się swoim opanowaniem. Zadają więc sobie wiele trudu, żeby zamaskować swoje popędy — nie przed światem, nie są przecież hipokrytami — ale przed sobą. Wynajdują racjonalne uzasadnienia dla nieracjonalnych działań i przedstawiają logiczne wytłumaczenia klęsk. Taki człowiek może zapoczątkować całą serię błędów i doprowadzić do srkaju przepaści, nie zdając sobie z tego ani przez chwilę sprawy.
— Chcesz powiedzieć, że miałeś jakieś starcie z Samem i on chce czegoś innego niż ty.
— Ludzie pod wpływem emocji zawsze uciekają się do gwałtu. Gwałt to nie zawsze strzał z rewolweru, może to być pociągnięcie ołówka na wykresie lub drobna decyzja, która rozwali cały program. Żaden kierownik nie może bez przerwy pilnować swoich pomocników. Gdyby mógł, to nie byliby mu potrzebni. Dopóki Latourette tu pracuje, nie będę miał poczucia pełnej kontroli nad całością.
— A musisz to mieć? Pełną kontrolę?
— Muszę to mieć.
— Zatem Latourette musi odejść. Pół roku temu musiał zostać, czy tak?
— Jest na tym stanowisku najlepszy. Znam go lepiej niż Gerstena. I dlatego wolę teraz Gerstena. Nie jest moim przyjacielem od dziesięciu lat jak Sam.
Cobey przygryzł dolną wargę i powoli uwalniał ją spomiędzy zębów. Potem pochylił się i końcem pióra postukał po notatniku.
— Wiesz co, Hawks? — powiedział. — Tak dalej być nie może. To się zaczęło jako zwykły kontrakt dla marynarki wojennej. My byliśmy tylko dostawcami sprzętu. Potem rząd znalazł to coś na Księżycu i zaczęły się te wszystkie kłopoty i nagle okazuje się, że nie prowadzimy badań nad przesyłaniem ludzi, ale faktycznie ich przesyłamy, bawimy się w telepatię, ludzie nam umierają albo wariują, a ty siedzisz w tym wszystkim po uszy.
Wszedłem tu któregoś dnia rano i znalazłem na biurku list informujący, że jesteś komandorem i że podlega ci działanie i utrzymanie urządzenia. Co znaczy, że jako oficer marynarki możesz żądać od nas każdego sprzętu, który — jako jeden z naszych pracowników — uznasz za potrzebny. Rada Nadzorcza nie informuje mnie, na jakiej podstawie przyznaje fundusze. Marynarka nie informuje mnie o niczym. Jesteś podobno naszym pracownikiem, a ja nie wiem, jak daleko sięgają twoje kompetencje, wiem tylko, że pieniądze ConEl są wydawane w nadziei, że któregoś dnia marynarka je zwróci, jeżeli, oczywiście, Kongres nie obetnie w budżecie wydatków na obronę, bo wtedy nie muszą zwracać zgodnie z jakimś mętnym paragrafem w ustawie o obronie narodowej. I wiem, że jeżeli wpędzę Continental w takie długi, że nigdy z nich nie wybrnie, to wyleją mnie stąd na pysk, żeby dać satysfakcję akcjonariuszom.
Hawks milczał.
— Nie ty wymyśliłeś system, w którym muszę pracować — kontynuował Cobey — ale trzeba przyznać, że wykorzystałeś go do maksimum. Nie ośmielam się wydać ci polecenia. Jestem pewien, że gdybym chciał cię zwolnić, to okazałoby się, że nie mogę. Ale moja praca polega na kierowaniu tą firmą. Jeżeli uznam, że z twojego powodu nie mogę nią skutecznie kierować i że nie mogę cię zwolnić, to użyję każdej brudnej sztuczki, żeby się od ciebie uwolnić. Może nawet wygłoszę małe przemówienie na temat okrucieństwa emocjonalnego. — Odwrócił się gwałtownie do Hawksa. — Spójrz na mnie, do cholery! To ty robisz tu bałagan, nie ja!
Hawks wstał i odwrócił się do drzwi.
— Mogę, czy nie mogę zwolnić Sama i awansować Gerstena?
Cobey kilkoma skrobnięciami pióra napisał w leżącym przed nim notatniku „Tak!”
Hawks opuścił ramiona.
— To dobrze — powiedział i zamknął za sobą drzwi.
4.
Kiedy wrócił do laboratorium, kończono ubieranie Barkera w pierwszy z jego kombinezonów. Barker siedział na skraju stołu przygładzając na sobie jedwabną tkaninę; na szyi i przy przegubach widać było białe smugi talku, sam kombinezon był jaskrawopomarańczowy.
— Wyglądam jak cyrkowiec — powiedział Barker do Hawksa, kiedy ten podszedł.
Hawks spojrzał na zegarek.
— Za dwadzieścia minut będziemy gotowi do odczytu. Pan powinien być w zespole testującym przekaźnik za pięć minut. Proszę słuchać uważnie tego, co teraz powiem.
— Czy jest pan przeciwnikiem lunchu?
— Skoncentrujmy się lepiej na pracy. Chcę, żeby pan wiedział, co się będzie z panem działo. Przed samym startem wrócę, żeby spytać, czy pan się na to godzi.
— To bardzo uprzejmie z pana strony.
— To konieczne. A teraz proszę słuchać: przekaźnik materii analizuje strukturę tego, co przedstawiamy jego czytnikom. Potem transponuje to na sygnał, który jest dokładnym opisem struktury atomowej analizowanego przedmiotu. Ten sygnał zostaje przekazany do odbiornika, gdzie identyczna struktura atomowa zostaje odtworzona z miejscowego zapasu atomów — pół tony skały wystarczy aż nadto. Innymi słowy przekaźnik materii pana rozłoży, a potem prześle do odbiornika informację, jak pana odbudować.
Proces jest bezbolesny i z pańskiego punktu widzenia natychmiastowy. Zachodzi z prędkością światła, podczas gdy ani impulsy elektrochemiczne, które przekazują informacje w pańskim układzie nerwowym, ani poszczególne atomy pańskiego ciała nie poruszają się z taką prędkością.