Выбрать главу

— Nawet gdyby pan stał i nic nie robił — zgodził się Hawks — formacja zabiłaby pana po stu trzydziestu dwóch sekundach. To nie pozwoli człowiekowi żyć w swoim wnętrzu dłużej niż on wymusi. Granica będzie się przesuwać w miarę pańskiego postępu. Dlaczego to coś ustępuje pod naciskiem woli człowieka, nie wiemy. Bardzo możliwe, że to tylko efekt uboczny prawdziwego celu formacji, jeżeli ona ma jakiś cel.

Możliwe też, że jest to pozaziemski odpowiednik wyrzuconej puszki od konserw. Czy żuk wie, dlaczego może wejść tylko z jednego końca do puszki leżącej w poprzek jego drogi? Czy rozumie, dlaczego wewnątrz puszki trudniej jest iść w lewo i w prawo niż prosto? Czy żuk jest głupi, jeżeli uzna, że ludzie zostawili puszkę, żeby się nad nim znęcać, albo czy jest maniakiem, jeżeli uważa, że puszka została stworzona, żeby go poddać próbie? Najlepsze dla żuka byłoby zbadanie puszki w kategoriach logiki samej puszki do granic zdolności intelektualnych żuka. W ten sposób żuk może przynajmniej zachować się inteligentnie. Może nawet wyrobić sobie jakieś pojęcie na temat twórcy puszki. Każde inne podejście jest albo głupotą albo szaleństwem.

Barker spojrzał na Hawksa niecierpliwie.

— Pieprzenie. Czy żuk jest szczęśliwszy? Czy coś z tego ma? Czy unika jakiegoś niebezpieczeństwa? Czy inne żuki rozumieją, co on robi i prowadzą zbiórkę na jego rzecz? Mądry żuk obchodzi pańską puszkę szerokim łukiem, doktorze, i żyje sobie zadowolony.

— Jasne — powiedział Hawks. — Proszę bardzo. Może się pan wycofać.

— Nie mówiłem o sobie. Mówiłem o panu. — Barker rozejrzał się po laboratorium. — Dużo tu ludzi. Wszyscy do pańskiej dyspozycji. To musi dawać poczucie zadowolenia. — Wsunął teczkę pod pachę i stojąc z rękami w kieszeniach, z głową przechyloną na jedną stronę rzucał słowa Hawksowi prosto w twarz. — Ludzie, pieniądze, energia… wszystko dla wybitnego doktora Hawksa, dla zaspokojenia jego fantazji. Wygląda, że inne żuki jednak zrobiły zrzutkę.

— Takie spojrzenie ma tę zaletę — powiedział Hawks beznamiętnie — że upraszcza sprawę. A także wyjaśnia, dlaczego posyłam coraz to nowych ludzi do tej formacji. Sprawia mi przyjemność, kiedy ludzie umierają na mój rozkaz. Teraz przyszła pańska kolej. Dalejże, Lancelocie, zbroja czeka. Czy nie słyszy pan głosu trąb? Co to jest? — Hawks dotknął śladu szminki wokół siniaka na szyi Barkera. — Pamiątka od wybranki? Czyje serce będzie złamane, jeżeli dziś zostanie pan wysadzony z siodła?

— Serce żuka — powiedział Barker odtrącając rękę Hawksa. Przez jego napiętą twarz przebiegł uśmiech przypomnienia. — Zimne serce żuka.

* * *

Barker leżał w swoim skafandrze z rękami rozrzuconymi na boki. Hawks poprosił ludzi z marynarki wojennej, żeby odeszli od stołu i wtedy powiedział cichym głosem:

— Pan umrze, Barker. Niech pan porzuci wszelką nadzieję. Nie ma żadnej nadziei.

— Wiem, doktorze.

— Mówiłem, że będzie pan umierał wiele razy. Tak będzie. Dzisiaj to tylko pierwszy raz. Jeżeli nie postrada pan zmysłów, wszystko będzie w porządku… tyle że zachowa pan pamięć umierania i świadomość, że jutro umrze pan znów.

— W jakiś inny nieprawdopodobny sposób. Już to słyszałem. — Barker westchnął. — No, dobrze, doktorze, jak pan to zrobi? Jaką magiczną sztuczkę pan zastosuje? — Był na pozór całkiem spokojny. W ten sam sposób rozmawiał z Samem Latourette. Wyraz twarzy miał prawie apatyczny. Tylko jego ciemne oczy z rozszerzonymi źrenicami zdradzały życie.

— Będzie was dwóch — powiedział Hawks. — Kiedy już pana zapiszą, opisujący sygnał zostanie wysłany nie tylko do odbiornika na Księżycu, ale także do tego w laboratorium. Sygnał do odbiornika laboratoryjnego będzie zatrzymany na taśmie do czasu, aż drugi sygnał dotrze na Księżyc. Wówczas zostanie pan zrekonstruowany z obu sygnałów jednocześnie. Wprowadziliśmy ten system, jak tylko przekonaliśmy się, że ochotnik na Księżycu nie ma szans. Oznacza to, że z ziemskiego punktu widzenia ochotnik nie ginie. Jak dotychczas działało to bezbłędnie.

Barker słuchał cierpliwie. Hawks mozolnie ciągnął dalej.

— Zostało to pomyślane jako sposób na ratowanie życia — powiedział z trudem opanowując drżenie górnej wargi — i uratuje panu życie. Barker księżycowy zginie, ale Barker laboratoryjny zostanie uwolniony ze skafandra i jeżeli zachowa zdolność logicznego myślenia i pamięć, będzie mógł wieczorem wrócić do domu, jakby to był kolejny dzień w jego życiu. I tylko pan — powiedział koncentrując wzrok gdzieś w głębi czaszki Barkera — stojąc na Księżycu i wspominając naszą rozmowę będzie wiedział, że jest tym przegranym Barkerem księżycowym i że ktoś inny zajął pańskie miejsce na świecie.

Spojrzenie Hawksa wróciło do Barkera leżącego w skafandrze.

— Ktoś inny będzie dziś w nocy trzymał w ramionach Claire. Ktoś inny będzie prowadził pański samochód i pił pańską whisky. Pan już nie jest tym Barkerem, którego poznałem w pańskim domu. Tamtego człowieka już nie ma. Ale żaden Barker nie zaznał jeszcze śmierci, żaden Barker nie musiał pójść tam, skąd nie ma powrotu. Może pan w tym momencie wyjść ze skafandra i odjechać do domu. Ja bym tak zrobił. — Hawks przyglądał się Barkerowi z napięciem.

Po chwili wargi Barkera rozchyliły się w trupim uśmiechu.

— Niech pan da spokój, doktorze. Nie teraz, kiedy już słyszę głos trąb.

Hawks schował swoje dłonie za plecami.

— W porządku. Została zatem jeszcze jedna, ostatnia sprawa. Kiedy zaczęliśmy stosować tę technikę, stwierdziliśmy, że ochotnik L wykazuje oznaki chwilowej dezorientacji. Chociaż jest bezpieczny w laboratorium, zachowuje się, jakby był ochotnikiem K na Księżycu. Ten okres zakłócenia świadomości trwa tylko chwilę i zaraz następuje powrót do normalności. Nie zwracaliśmy uwagi na to zjawisko traktując je jako jeden z wielu problemów, które musimy odłożyć na później, kiedy zostaną rozwiązane te najbardziej palące. Odłożyliśmy w ten sposób wiele spraw. Otrzymaliśmy jednak raporty od załogi na Księżycu, że ochotnik K z niewyjaśnionych przyczyn traci czas, że również przez kilka sekund po wyjściu z odbiornika jest wyraźnie zdezorientowany. Może przyczyną było uszkodzenie mózgu, a może co innego, wówczas tego nie wiedzieliśmy, ale było to coś nowego, co powodowało stratę czasu.

Stało się to więc problemem palącym. Rozwiązaliśmy go, kiedy uwzględniliśmy fakt, że po raz pierwszy w znanym nam wszechświecie istniały jednocześnie dwa identyczne mózgi. Stało się jasne (chociaż niektórzy bronili się przed przyjęciem tego wniosku), że dzieląca je odległość znaczy nie więcej niż dla idącego człowieka kreska narysowana na drodze. Może pan to sobie nazwać, jak chce, choćby telepatią, jeżeli nie ma pan oporów wobec tego nienaukowego terminu. — Przez jego twarz przebiegł wyraz zdegustowania. — Rzecz jasna, nie dawało to szans na prawdziwy kontakt. Prawie natychmiast dwa mózgi przestawały być identyczne, gdyż dwaj ochotnicy odbierali zasadniczo różne wrażenia zmysłowe i zapisywali je w komórkach swoich mózgów. Po paru sekundach różniły się już znacznie i osłabiona nić ulegała zerwaniu. M i L nie byli już tym samym człowiekiem. Co więcej nigdy, nawet w pierwszym momencie nie mogli ze sobą „rozmawiać” w sensie przesyłania telepatycznych komunikatów. Nie sądzę też, że ten rodzaj obiektywnego, wolnego od emocji porozumiewania się będzie kiedykolwiek możliwy. Móc czytać czyjś umysł, to znaczy móc być tym człowiekiem, być tam, gdzie on, żyć jego życiem. Nawet w naszym szczególnym przypadku dwaj ludzie mogli być jednomyślni tylko przez jedną, ulotną chwilę.