— Panie Barker — odezwał się Hawks. — Jestem…
— Wiem, jest pan szczęśliwy, że wszystko się udało. — Rozejrzał się. — Ja też. Czy ktoś tutaj ma papierosa?
— Jeszcze nie — powiedział ostrym tonem Holiday. — Dajmy pańskim naczyniom trochę czasu.
— Wszyscy są tacy twardzi, wszyscy wiedzą lepiej. — Barker rozejrzał się po pracownikach laboratorium tłoczących się wokół stołu. — Czy moglibyście się tak nie gapić? — Cofnęli się z ociąganiem, po chwili jednak wrócili do swoich zajęć.
— Panie Barker — spytał Hawks łagodnie. — Jak się pan czuje?
Barker spojrzał na niego bez wyrazu.
— Wyszedłem tam z odbiornika i chciałem się rozejrzeć koło bazy. Wtedy kilku sztywnych facetów w skafandrach z oznakami marynarki potraktowało mnie jak natrętnego upiora. Rozmawiali ze mną tak, jakby za każde słowo musieli płacić z własnej kieszeni. Wskazali mi zamaskowane przejście, które zbudowali z kopuły bazy i prawie mnie tam wepchnęli. Jeden z nich odprowadził mnie do formacji i ani razu nie spojrzał mi prosto w oczy.
— Oni też mają swoje problemy — powiedział Hawks.
— Na pewno tak. W każdym razie wszedłem do tego czegoś i posuwałem się zgodnie z planem… To jest… — Jego twarz nie wyrażała już oburzenia, tylko dobrze zapamiętane zakłopotanie. — To jest… trochę jak sen. Nie koszmar… wie pan, jakieś krzyki, twarze, nic takiego… Ma to swoje prawa i swoją pokrętną logikę. Taka Alicja w Krainie Czarów z zębami. — Zrobił gest, jakby ścierał wypowiedziane słowa z tablicy. — Będę musiał znaleźć jakiś sposób, żeby to ująć w słowa. To nie jest niemożliwe, dajcie mi tylko ochłonąć.
Hawks kiwnął głową.
— Spokojnie. Mamy teraz dość czasu.
Barker nagle rozjaśnił się szelmowskim uśmiechem.
— Wie pan, przeszedłem spory kawałek za ciało Rogana. To, co mnie w końcu załatwiło, to było… to było…
Wargi mu zaczęły drżeć, twarz spurpurowiała, oczy omal nie wyskoczyły z orbit.
— Nie mogę! — krzyknął. — Nie mogę, Hawks! — Próbował uwolnić się z objęć Hawksa i Westona, którzy przytrzymywali go za ramiona, potem zacisnął dłonie kurczowo na skraju stołu. — Hawks! — krzyknął jakby zza grubej szklanej ściany. — Hawks, to nie zwracało na mnie uwagi! Byłem dla tego czegoś niczym! — Siedział przez chwilę z uchylonymi ustami. — Niczym. — Jego wzrok szukał rozpaczliwie odpowiedzi w twarzy Hawksa, oddychał tak, jakby już do końca życia miało mu brakować powietrza.
Weston aż postękiwał z wysiłku usiłując zmusić Barkera do położenia się na stole. Holiday klnąc precyzyjnie wciągał do strzykawki płyn z ampułki, którą błyskawicznie wyjął ze swojej torby.
Hawks przyciskał do ud ręce z zaciśniętymi pięściami.
— Barker! — powiedział. — Jaką okładkę miał pański elementarz?
Barker rozluźnił nieco ramiona, napięcie w karku też zelżało. Potrząsnął głową i ze zmarszczonym czołem wbił wzrok w podłogę.
— Nie pamiętam, doktorze — wyjąkał. — Zieloną… nie, chyba pomarańczową z niebieskimi napisami. Była tam historia o trzech złotych rybkach, które wypełzły z akwarium na półkę z książkami i wskoczyły z powrotem. Pamiętam stronicę z obrazkiem: trzy rybki w powietrzu jedna za drugą, a pod nimi akwarium. Tekst był złożony w trzech wierszach: „Plusk!”, niżej „Plusk!” i pod spodem „Plusk!”. Tak jak rybki.
— No widzi pan — powiedział Hawks łagodnie. — Pamięta pan całe swoje życie. Jest pan kimś, kto widział i zapamiętywał.
Weston zajrzał mu przez ramię.
— Na litość boską, Hawks! Niech się pan nie wtrąca!
Holiday przyglądał się Barkerowi uważnie ze strzykawką w ręku.
Hawks zrobił głęboki wydech i zwrócił się do Westona.
— Teraz przynajmniej ma pewność, że żyje — powiedział.
Z Barkera jakby uszło powietrze. Zgięty w pół kołysał się na skraju stołu, jego twarz stopniowo odzyskiwała normalną barwę.
— Dziękuję, doktorze Hawks — wyszeptał z uczuciem. — Dziękuję za wszystko, doktorze — dodał z goryczą. Nagle zesztywniał i przez ściśnięte gardło wymamrotał: — Niech mi tu ktoś poda wiadro.
Gersten i Hawks stali obok odbiornika patrząc, jak Barker na uginających się nogach ubrany już w koszulę i spodnie wraca z łazienki.
— Jak sądzisz, Ed? — spytał Gersten. — Co on teraz zrobi? Odejdzie od nas?
— Nie wiem — odpowiedział w zamyśleniu Hawks nie spuszczając oczu z Barkera. — Myślałem, że się otrząśnie, ale kto to może wiedzieć? Musimy po prostu poczekać. I zastanowić się, co robić dalej.
— Znaleźć innego?
Hawks potrząsnął głową.
— Nie ma szans. Mamy za mało informacji nawet na jego temat. Muszę mieć czas na zastanowienie się. Dlaczego czas ucieka, kiedy człowiek myśli?
Zbliżył się Barker. Głęboko zapadniętymi oczami spojrzał przenikliwie na Hawksa.
— Holiday mówi, że wszystko jest w zasadzie w porządku — powiedział zmienionym głosem — ale ktoś musi mnie odwieźć do domu. Podjąłby się pan tej roboty, doktorze?
— Zgoda. — Hawks zdjął kitel, złożył i rzucił na szafkę. — Możesz przygotować następny przerzut na jutro — powiedział do Gerstena.
— Na mnie nie liczcie! — rzucił Barker.
— Zawsze można zrezygnować. Zadzwonię jutro rano i powiem ci — zwrócił się do Gerstena.
Barker ruszył chwiejnie przed siebie. Hawks szedł obok niego. Ramię w ramię przemierzyli laboratorium i wyszli na schody.
W holu na górze czekał na nich Connington, siedząc w jasnopomarańczowym plastikowym fotelu. Nogi wyciągnął przed siebie, w ręce trzymał zapalone cygaro i wydymając wargi wydmuchiwał dym długim przezroczystym stożkiem. Przebiegł wzrokiem z Barkera na Hawksa i z powrotem.
— Jakieś kłopoty? — spytał, kiedy się zbliżyli. — Słyszałem, że mieliście jakieś problemy w laboratorium — powtórzył z błyskiem w oku. — Ciężka sprawa, co Al?
— Jak znajdę tego, który wynosi informacje z laboratorium, wyleję go na zbitą twarz — powiedział Hawks.
Connington przysunął sobie stojącą obok popielniczkę, pierścień brzęknął o metalową nogę.
— Spuszcza pan z tonu, Hawks. Jeszcze kilka dni temu nie zniżałby się pan do pogróżek. — Podniósł się ze stęknięciem. — Moja osoba byłaby niezauważalna. — Zakołysał się na piętach z rękami w kieszeniach. — Czy to ważne, o jakich szczegółach się dowiem, a o jakich nie? Czy myśli pan, że mi to potrzebne? Znam was dwóch. To wystarczy.
— Niech cię diabli, Connington… — zaczął Barker z histeryczną nutą w głosie.
Spojrzenie Conningtona uciszyło go.
— Miałem więc rację? — Uśmiechnął się. — Jedziecie teraz do Claire? We dwójkę? — spytał wypuszczając dym.
— Coś takiego — odpowiedział Hawks.
Connington potarł klapę marynarki.
— Chyba pojadę z wami i popatrzę sobie. — Uśmiechnął się czule do Barkera przechylając głowę na bok. — Dlaczego nie, Al? Możesz przecież spędzić wieczór w towarzystwie wszystkich ludzi, którzy usiłują cię zabić.
Hawks spojrzał na Barkera. Jego dłonie pracowały, jakby walczyły z czymś niewidocznym na wysokości żołądka. Patrzył jakby na wylot przez Conningtona, który na chwilę zmrużył oczy.