— Ale ja nie chcę znienawidzieć siebie! Całego swojego życia! Co wy sobie wszyscy myślicie, że jestem ślepa, głucha i głupia? Ja wiem, jak się zachowują przyzwoici ludzie. Byłam kiedyś dzieckiem, chodziłam do szkoły, uczono mnie etyki, moralności i zrozumienia dla innych. Nie jestem jakąś istotą z Marsa — czy wy wszyscy myślicie, że jestem taka, jaka jestem, bo inaczej nie umiem?
— Wszyscy umiemy być lepsi, jak sądzę — powiedział Hawks z wahaniem. — Tyle że czasem o tym zapominamy. A niektórzy sądzą, że w imię czegoś muszą zapomnieć. — Twarz Hawksa wyrażała mieszane uczucia. — Przykro mi, jeżeli wyrażam się niejasno. Naprawdę nie wiem, co ci mam powiedzieć, Claire.
Nie puszczając jego ręki zerwała się na nogi i stanęła pochylona nad nim trzymając jego palce w obu dłoniach.
— Mógłbyś mi powiedzieć, że mnie lubisz — szepnęła. — Ty jeden jesteś w stanie dostrzec we mnie istotę ludzką i mnie polubić!
Wstał, podczas gdy ona nadal ciągnęła go za rękę.
— Claire… — zaczął.
— Nie, nie, nie, Ed — przerwała mu obejmując go ramionami. — Nie chcę rozmów. Chcę po prostu być. Chcę, żeby ktoś mnie objął nie myśląc o tym, że jestem kobietą. Chcę choć raz w życiu poczuć obok siebie ciepło drugiego człowieka! — Jej dłonie przesunęły się po plecach Hawksa, aż objęły jego szyję i tył głowy. — Proszę, Ed — szeptała przysuwając twarz tak blisko, że w pewnym momencie poczuł jej mokry policzek. — Daj mi to, jeżeli możesz…
— Nie wiem, Claire — powiedział niepewnie. — Nie jestem pewien, czy…
Zaczęła całować jego oczy i policzki, paznokciami gładziła tył jego głowy.
— Ed — prawie łkała — Ed, czuję się taka zagubiona… Zapomnij o wszystkim — szepnęła całując go w usta. — Myśl tylko o mnie.
Nagle odsunęła się od niego zasłaniając dłonią wargi. Jej ramiona i biodra straciły napięcie, wzdychała głęboko.
— Nie, nie. Z tobą tak nie wytrzymam. Za dużo dla mnie znaczysz, Ed. — Znów zbliżyła się do niego. — Zapomnij o tym lubieniu mnie — powiedziała gardłowym głosem wyciągając ramiona. — Weź mnie. Zawsze mogę znaleźć kogoś innego, kto mnie będzie tylko lubił.
Hawks nie ruszał się. Patrzyła na niego z otwartymi ramionami, z pożądaniem w twarzy. Po chwili opuściła powoli ręce.
— Nie mam do ciebie pretensji — powiedziała cicho. — To było silniejsze ode mnie, ale nie mam do ciebie żalu o to, co sobie o mnie myślisz. Podejrzewasz, że jestem jakąś nimfomanką rzucającą się na każdego spotkanego mężczyznę. Przypuszczasz, że skoro tak dzieje się ze mną teraz, to dzieje się tak ze mną zawsze. Myślisz, że skoro ty mógłbyś zrobić ze mną wszystko, co zechcesz, to rzeczy, które mówiłam o sobie, są nieprawdą…
— Nie — powiedział Hawks. — Ale nie sądzę, żebyś ty sama w nie wierzyła. Myślisz, że możesz tak mówić, bo to brzmi prawdopodobnie. To prawda. I za każdym razem, kiedy się obawiasz, że jakiś mężczyzna mógłby to odkryć, usiłujesz odwrócić jego uwagę za pomocą jedynej rzeczy, która, według ciebie, może go w tobie zainteresować. Sądzę, że lękasz się życia w świecie pełnym istot zwanych mężczyznami. Niezależnie od tego, co mówisz na tem temat, zawsze musisz sprowadzać mężczyzn do swojego poziomu. — Wyjął chustkę z kieszonki marynarki i niezręcznym ruchem otarł usta. — Przykro mi — powiedział — ale ja tak to widzę. Connington wychodzi z założenia, że każdy ma jakąś słabość, którą on może wykorzystać. Nie wiem, czy ma rację, czy nie, ale twoja polega na tym, że oddajesz się tylko tym mężczyznom, którzy, jak sądzisz, potrafią cię przejrzeć. Ciekawe, czy zdajesz sobie z tego sprawę?
Wbiła palce w materiał sukni na napiętych udach.
— Boisz się. Boisz się kobiet jak większość mężczyzn.
— Masz mi to za złe? Boję się wielu rzeczy. W tym ludzi, którzy nie chcą być ludźmi.
— Czy musisz tyle gadać, Hawks? Czy ty tylko chodzisz po świecie i wygłaszasz przemówienia? Wiesz, kim ty jesteś, Hawks? Jesteś zerem. Nudziarzem i zerem. Nudziarzem pierwszej klasy. Nie chcę, żebyś tu więcej przychodził. Nie chcę cię więcej widzieć na oczy.
— Żałuję, że nie chcesz się zmienić. Powiedz mi coś, Claire. Chwilę temu prawie ci się udało. Nie mogę temu zaprzeczyć. Czy gdybym zrobił to, co chciałaś ze mną zrobić, to też byłbym zerem? I kim wtedy byłabyś ty, ulegając mężczyźnie, którym gardzisz?
— Och, wynoś się stąd, Hawks!
— Fakt, że jestem zerem, nie oznacza, że jestem ślepy.
— Kiedy wreszcie przestaniesz próbować? Nie chcę od ciebie twojej parszywej pomocy!
— Wcale nie myślałem, że chcesz. Tak powiedziałem. Właściwie to wszystko, co powiedziałem. — Odwrócił się w stronę domu. — Zobaczę, czy Al pozwoli mi skorzystać z telefonu. Muszę tu ściągnąć samochód. Robię się za stary na takie marsze.
— Niech cię diabli porwą, Hawks! — krzyknęła. Szła za nim w odległości dwóch metrów.
Hawks przyśpieszył kroku.
— Słyszałeś mnie? Wynoś się stąd! Żeby cię tu nie było!
Hawks podszedł do drzwi kuchennych i otworzył je. Connington półleżał na barze, jego plażowa koszula i kąpielówki były zachlapane krwią i śliną. Jedynie lewa ręka Barkera wczepiona w jego włosy powstrzymywała ciało od osunięcia się z wysokiego stołka. Przygotowana do ciosu prawa pięść Barkera była zakrwawiona, a na kostkach widniały głębokie rozcięcia od zębów.
— Ja tylko usnąłem — mamrotał Connington rozpaczliwie. — Usnąłem w jej łóżku i to wszystko, jej tam wcale nie było.
Przedramię Barkera wyskoczyło do przodu i jego pięść znów wylądowała na twarzy Conningtona.
— Dostajesz tylko za dobre chęci, Connie! — powiedział podnieconym głosem. — Nie będziesz się walał w łóżku mojej kobiety. To wszystko. Coś takiego nie może ci ujść na sucho!
Connington apatycznie szukał ręką czegoś, czego mógłby się przytrzymać. Nie próbował się bronić.
— Jedyna możliwość, żebyś mnie znalazł w jej łóżku. — Płakał nie zdając sobie z tego sprawy. — Myślałem, że na koniec wszystko mi się zgadza. Myślałem, że dzisiaj będzie ten dzień. Nigdy nic u niej nie osiągnąłem. Na każdego potrafię znaleźć jakiś sposób. Każdy ma swój słaby punkt. Każdy kiedyś pęka i zdradza się przede mną. Nikt nie jest doskonały. To jest wielka tajemnica świata. A ona nic. Musiała się kiedyś odsłonić, ale ja tego nie zauważyłem. Ja, wielki specjalista od ludzi.
— Zostaw go! — krzyknęła Claire zza pleców Hawksa.
Odepchnęła go z przejścia i rzuciła się na Barkera, który odskoczył chwytając się za ramię ze śladami jej paznokci. — Odejdź od niego! — krzyknęła w twarz Barkerowi, sprężona jak do skoku z uniesionymi rękami. Chwyciła ręcznik, zmoczyła róg nad zlewem i podeszła do Conningtona, który siedział bezwładnie oparty o bar i patrzył na nią załzawionymi oczami.
Pochyliła się i zaczęła pośpiesznie wycierać jego twarz.
— Już dobrze, kochanie — mruczała. — Już dobrze. — Connington słabo uniósł jedną rękę, którą ona ujęła i przyłożyła sobie do szyi, gorączkowo ocierając jego rozbite wargi. — Zaraz cię opatrzę, kochanie, nie martw się…
Connington pokręcił głową pojękując, kiedy ręcznik przejeżdżał po rozcięciach.
— Spokojnie, kochanie — strofowała go. — Nie ruszaj się, kochanie. Nie martw się, ja cię potrzebuję. — Zaczęła ocierać jego pierś zsuwając mu koszulę w dół jak policjant unieruchamiający awanturnika.