Hawks założył i zapiął marynarkę.
— Dobrze. — Cień pionowej zmarszczki pojawił się między jego brwiami i pozostał tam. — Dziękuję pani.
— Jedźmy zatem — powiedziała dziewczyna. Wsiedli do samochodu i ruszyli, włączając się w ruch.
Przez dłuższą chwilę siedzieli sztywno, podczas gdy samochód mknął po szosie, rytmicznie wydając głuche odgłosy na złączach betonowych płyt.
— Nie wyglądam na kogoś, kogo się podrywa — powiedziała dziewczyna.
Hawks spojrzał na nią, nadal nieco zmarszczony.
— Jest pani bardzo ładna.
— Ale nie jestem łatwa! Zaproponowałam panu podwiezienie. Dlatego, że pan tego potrzebował, jak sądzę.
— Wiem — powiedział cicho Hawks. — I nie sądzę, żeby robiła to pani z wdzięczności. Z tym jegomościem mogła sobie pani doskonale poradzić sama. Ja tylko zaoszczędziłem pani nieco trudu. Nie jestem pani wybawicielem i nie zdobyłem pani ręki w walce na śmierć i życie.
— No cóż — powiedziała.
— Znów zastawiamy na siebie pułapki. Żadne z nas nie bardzo wie, jak się zachować. Mówimy nie to, co chcemy. Gdyby tamten gość nie wyszedł, do tej pory siedzielibyśmy w tym sklepie, wykonując rytualny taniec wokół siebie.
Dziewczyna niecierpliwie tupnęła lewą stopą.
— Dokładnie tak. A teraz robimy to samo, tylko w samochodzie! Czy może pan coś na to poradzić?
Hawks wziął głęboki oddech.
— Nazywam się Edward Hawks. Czterdzieści dwa lata, kawaler, wyższe studia. Pracuję dla Continental Electronics.
— Ja nazywam się Elizabeth Cummings. Początkująca projektantka mody. Panna. Mam dwadzieścia pięć lat. — Spojrzała przez chwilę na niego. — Dlaczego pan szedł pieszo?
— Jako chłopak dużo chodziłem. Miałem dużo do przemyślenia. Nie mogłem zrozumieć świata, a chciałem odkryć tajemnicę udanego życia w tym świecie. Kiedy siedziałem i myślałem w domu, rodzice się martwili. Raz myśleli, że to lenistwo, a kiedy indziej, że ze mną coś nie w porządku. Ja sam nie wiedziałem, co to jest. Gdybym poszedł gdzie indziej, musiałbym się liczyć z innymi ludźmi. Chodziłem więc, żeby być sam na sam ze sobą. Chodziłem tak i chodziłem, ale nadal nie potrafiłem odkryć tajemnicy świata ani swojej. Czułem jednak, że jestem coraz bliżej. Potem, wraz z upływem czasu, stopniowo zrozumiałem, jak powinienem zachowywać się w świecie takim, jakim go widziałem. — Uśmiechnął się. — I dlatego szedłem dzisiaj.
— A dokąd zmierza pan teraz?
— Z powrotem do pracy. Muszę poczynić przygotowania do eksperymentu, który jutro uruchamiamy. A pani dokąd jedzie?
— Mam studio w śródmieściu. Ja też muszę dziś popracować do późna.
— Czy da mi pani swój adres i telefon, żebym mógł do pani zadzwonić?
— Tak. Jutro wieczorem?
— Jeżeli mogę.
— Niech mnie pan nie pyta, jeżeli pan zna odpowiedź. Nie mówmy o rzeczach nieważnych tylko dla zabicia czasu.
— W takim razie będę miał pani dużo więcej do powiedzenia.
Zatrzymała samochód przed główną bramą Continental Electronics.
— Pan jest tym Edwardem Hawksem — powiedziała.
— A pani jest tą Elizabeth Cummings.
— Wie pan, co mam na myśli — zrobiła gest w stronę kompleksu białych budynków.
Hawks spojrzał na nią z powagą.
— Jestem tym Edwardem Hawksem, który jest ważny dla drugiej istoty ludzkiej. A pani jest tą Elizabeth Cummings.
Kiedy otwierał drzwiczki samochodu, dotknęła rękawa jego marynarki.
— To jest za ciepłe na taki dzień, jak dzisiaj.
Zatrzymał się przy wozie, rozpiął marynarkę, zdjął ją i przewiesił sobie przez ramię. Potem uśmiechnął się, uniósł dłoń na pożegnanie, odwrócił się i przeszedł przez bramę, którą wartownik trzymał już jakiś czas otwartą.
Rozdział III
1.
Rano, za piętnaście dziewiąta, w laboratorium zadzwonił telefon. Sam Latourette przejął słuchawkę od technika, który go odebrał.
— Jeżeli jest taki, jak mówisz, to nie wdawaj się z nim w żadne dyskusje, Tom. Powiedz mu, żeby zaczekał, a ja zawiadomię Hawksa — powiedział i odłożył słuchawkę. Potem poczłapał w swoich starych butach do miejsca, gdzie Hawks z zespołem specjalistów z marynarki przygotowywał wyposażenie dla Barkera.
Otwarty skafander leżał na długim stole jak rozkrojony homar. Z jego boków zwisały przewody powietrzne, harmonijkowe stawy nabrzmiewały artretycznie elektrycznymi silniczkami i hydraulicznymi tłokami, które miały nimi poruszać. Hawks podłączył przewody aparatury do stawów i teraz skafander prężył się i podrygiwał, jego nogi przesuwały się po plastykowej powierzchni stołu, wieloczynnościowe końcówki rąk zaciskały się i otwierały. Jeden z wojskowych techników przywiózł na wózku butlę ze sprężonym powietrzem i podłączył do niej przewody skafandra. Na znak Hawksa hełm, wzmocniony stalowymi grzebieniami, z szybą przesłoniętą krzyżującymi się, stalowymi prętami, zaczął ze świstem wciągać powietrze.
— Zostaw to, Ed — powiedział Sam Latourette. — Ci ludzie poradzą sobie sami.
— Wiem o tym, Sam — Hawks spojrzał przepraszająco na techników, którzy z kolei zwrócili wzrok na Latourette’a.
— Nie ty w tym będziesz chodzić, zostaw to w spokoju! — wybuchnął Sam. — Sprzęt jeszcze nigdy nie zawiódł!
— Ale ja chcę to robić — wyjaśnił cierpliwie Hawks. — Ci chłopcy pozwalają mi bawić się ich klockami.
— Na wartowni czeka ten twój Barker. Daj mi jego przepustkę, to go przyprowadzę. Podobno wygląda obiecująco.
— Nie, sam to zrobię. — Hawks odszedł od stołu i kiwnął głową technikom. — Działa bez zarzutu. Dziękuję wam — powiedział i z wyrazem zafrasowania wyszedł z laboratorium.
Wyszedłszy z budynku ruszył czarną od wilgoci, asfaltową alejką w stronę bramy, początkowo ledwo widocznej w gryzącej mgle. Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się sam do siebie.
Barker zostawił samochód na zewnętrznym parkingu i stał za furtką dla pieszych, patrząc nieprzyjaźnie na wartownika, który go ostentacyjnie ignorował. Policzki Barkera były zaczerwienione, a popelinową wiatrówkę przerzucił przez lewe przedramię, jakby szykował się do walki na noże.
— Dzień dobry panu — odezwał sie wartownik, kiedy Hawks podszedł bliżej. — Ten człowiek chciał, żebym go wpuścił bez przepustki. Próbował mnie też wypytywać, co pan robi.
— To mnie specjalnie nie dziwi — powiedział Hawks i sięgnąwszy pod kitlem do kieszeni marynarki podał wartownikowi przepustkę zakładów i karteluszek z FBI. Wartownik zabrał je do budki, żeby wpisać numery do swojej księgi.
Barker spojrzał wyzywająco na Hawksa.
— Co to za miejsce? Jakieś bomby atomowe, czy co?
— Nie musi się pan wypytywać. Zwłaszcza ludzi, którzy nic nie wiedzą — powiedział Hawks spokojnie. — Szkoda pańskiego wysiłku. Zachował się pan tutaj tak, jak niestety przewidywałem. — Dziękuję, Tom — zwrócił się do wartownika, kiedy ten wyszedł i otworzył furtkę. Potem znów skierował wzrok na Barkera. — Zawsze otrzyma pan wszystkie niezbędne informacje.
— Czasem okazuje się, że lepiej, kiedy sam mogę zdecydować, co dla mnie niezbędne — powiedział Barker. — Ale — skłonił się w pas, wyprostował i spojrzał w górę, na stalowe obramowanie furtki. — No, cóż, morituri te salutant, doktorze — powiedział z krzywym uśmiechem i wszedł do środka.
Twarz Hawksa drgnęła.
— Proszę założyć identyfikator i iść za mną — powiedział.