Выбрать главу

Tuzin opowiadań na początek, kiedy tylko postara się o maszynę do pisania. Jeśli zdoła sprzedać szybko jedno czy dwa, będzie dobrze. Oczywiście nie może w nieskończoność przerabiać starych opowiadań; wcześniej czy później musi zacząć pisać nowe. Jednak przy swoim doświadczeniu redaktora uważał, że i to potrafi, jeśli tylko zapewni sobie jaki taki start. A mając zapas kilkunastu opowiadań na początek, powinien wystartować naprawdę dobrze.

Jeżeli nie uda mu się sprzedać żadnego opowiadania, zanim skończą mu się pieniądze… no, wtedy będzie musiał spróbować wymienić monety, które ma w kieszeni. Za ćwierć dolarówkę dostał w Greenville dwa tysiące kredytek — ale też wpadł jak śliwka w kompot. Nie miał zamiaru jeszcze raz ryzykować — chyba że będzie musiał. A i wtedy najpierw dowie się wszystkiego o monetach, żeby uniknąć ewentualnych pułapek.

Około północy był zbyt śpiący, aby przypomnieć sobie więcej nie publikowanych opowiadań. Jednak nie zrobił jeszcze wszystkiego, co zamierzał. Wziął Opowieść o Dopelle pióra Paula Gallico i zaczął czytać.

Trzeba się dowiedzieć wszystkiego o konkurencji.

W ciągu następnej godziny przekonał się, że współzawodnictwo było więcej niż trudne. Było niemożliwe.

Dopelle (zdawało się, że w ogóle nie miał imienia) był postacią po prostu niewiarygodną. Wydawało się, że miał wszystkie zalety i żadnych wad — Napoleona, Einsteina, Aleksandra Wielkiego, Edisona, Don Juana i Sir Lancelota. Miał dwadzieścia siedem lat!

Dzieje jego pierwszych siedemnastu lat życia były krótkie. Doskonały uczeń, przeskoczył kilka klas i ukończył z wyróżnieniem Harvard w wieku siedemnastu lat jako starosta roku i mimo stosunkowo młodego wieku najbardziej popularny z wychowanków.

Prymusi zazwyczaj nie cieszą się popularnością, ale Dopelle okazał się wyjątkiem. Nie był kujonem. Swoje wysokie noty zawdzięczał zdolności zapamiętywania wszystkiego, co usłyszał lub przeczytał, co oszczędzało mu konieczności ślęczenia nad podręcznikami.

Mimo znacznego obciążenia nauką (wysłuchał wszystkich możliwych wykładów) znalazł czas, by być kapitanem niepokonanej drużyny futbolowej. Sam zarabiał na studia i w trakcie ich stał się niezależny finansowo dzięki sześciu powieściom przygodowym, które napisał w wolnym czasie, a które od razu stały się bestsellerami i były nimi aż do chwili obecnej.

Zyski z tych książek (które, rzecz jasna, co do jednej zostały sfilmowane) umożliwiły mu nabycie krążownika kosmicznego i wyposażenie laboratorium, w którym podczas dwóch ostatnich lat studiów dokonał kilka ważnych wynalazków w dziedzinie techniki podróży i wojen kosmicznych.

Oto Dopelle w wieku siedemnastu lat — wtedy jeszcze stosunkowo młody. Jego kariera dopiero się rozpoczynała.

Po ukończeniu Harvardu poszedł do Szkoły Pilotażu Kosmicznego, wyszedł z niej jako porucznik i przez rok czy dwa szybko awansował. W wieku dwudziestu jeden lat był szefem kontrwywiadu i jedynym człowiekiem, któremu udało się dostać z misją szpiegowską do Układu Arktura i wrócić. Większość informacji, jakie Ziemianie mieli o Arkturianach, pochodziła od niego.

Był niewiarygodnie dobrym kosmopilotem i żołnierzem. Raz po raz jego eskadra odpierała ataki Arkturian — przy czym Dopelle nie tylko dowodził walką, ale i brał w niej czynny udział. Ze względu na jego nieocenioną wiedzę naukową dowództwo prosiło go, by nie angażował się w walce. Jednak on najwidoczniej nie musiał już słuchać rozkazów i walczył przy każdej nadarzającej się okazji. Wydawało się, że szczęście mu wyjątkowo sprzyja. Jego jaskrawoczerwony statek kosmiczny Mściciel nigdy nie został trafiony.

W wieku dwudziestu trzech lat był generałem wszystkich sił Układu Słonecznego, ale dowodzenie wydawało się najmniej ważną dziedziną jego działalności. Z wyjątkiem sytuacji kryzysowych przekazywał dowództwo w inne ręce i spędzał czas szukając rozrywki w podniecających eskapadach szpiegowskich lub pracując w swym tajnym laboratorium na Księżycu. To jego praca umożliwiła Ziemi uzyskanie technologicznej równowagi, a nawet lekkiej przewagi nad Arkturianami.

Lista odkryć, jakich dokonał w tym laboratorium, była niewiarygodnie długa.

Chyba największym z nich było stworzenie sztucznego mózgu — Mekky. Dopelle wyposażył go w zdolności umysłowe przekraczające ludzkie możliwości. Mekky nie był człowiekiem (Gallico twierdził, że choć Mekky jest naprawdę rodzaju nijakiego, zawsze mówiono o nim w rodzaju męskim), lecz pod pewnymi względami go przewyższał. Potrafił czytać w myślach i przemawiać do ludzi, zarówno pojedynczych, jak i całych tłumów, telepatycznie. Potrafił nawet — z bliska — czytać w myślach Arkturian. Kilku ludzi telepatów też tego próbowało, ale wszyscy zwariowali, nim zdążyli zdać sprawę ze swoich odkryć.

Mekky potrafił też rozwiązać — niczym elektroniczna maszyna licząca — każdy problem, obojętnie jak trudny, jeśli tylko podano mu wszystkie dane.

Posiadał też zdolność teleportacji — natychmiastowego przenoszenia się w przestrzeni bez konieczności podróżowania statkiem kosmicznym. To czyniło go nieocenionym emisariuszem, umożliwiając Dopelle’owi, gdziekolwiek był, utrzymywanie kontaktu ze swoją flotą kosmiczną i rządami Ziemi.

Pod koniec Gallico opisał krótko i wzruszająco romans między Dopelle’em a Betty Hadley. Wyglądało na to, że byli zaręczeni i bardzo w sobie zakochani, ale postanowili zaczekać ze ślubem do końca wojny.

Tymczasem Betty Hadley nadal pracowała jako redaktor najpopularniejszego magazynu romansów, robiąc to samo co wtedy, gdy poznali się z Dopelle’em i pokochali — podczas jednej z jego tajnych misji, gdy incognito przebywał w Nowym Jorku. Teraz cały świat podziwiał tę parę zakochanych, niecierpliwie oczekując końca wojny i dnia ich ślubu.

Keith Winton zaklął odkładając książkę. Czy było coś bardziej beznadziejnego niż jego miłość do Betty Hadley?

Jednak właśnie ta beznadziejność sytuacji kazała mu żywić nadzieję. Szansę po prostu nie mogły być aż t a k nikłe. Musiał być jakiś punkt zaczepienia.

Było już po pierwszej, kiedy rozebrał się do snu, ale zadzwonił do recepcji i kazał się obudzić o szóstej. Czekał go pracowity dzień. Musiał być pracowity, jeżeli chciał mieć co jeść.

Zasnął i śnił — biedny frajer — o Betty. O Betty ubranej (mniej więcej) tak jak widział ją w oknie jej mieszkania przy Trzydziestej Siódmej Ulicy, ściganej po powierzchni jakiejś dziwnej, niesamowitej planety przez dwunastometrowego, osiemnastonogiego potwora wymachującego zielonymi mackami metrowej grubości.

Tyle że, w jakiś sposób, jak to zazwyczaj bywa w snach, to on, Keith, był tym zielonym BEM — em goniącym Betty i kiedy prawie ją już miał, został odepchnięty przez wysokiego, przystojnego młodzieńca o mięśniach ze stali, który musiał być Dopelle’em, chociaż zupełnie przypominał Errola Flynna.

Dopelle pochwycił zielonego potwora, którym był Keith Winton, i rzekł: „Wracaj na Arktura, szpiegu!” po czym cisnął go w Kosmos. Keith nakrył się nogami (wszystkimi osiemnastoma na raz) i runął w otchłań międzyplanetarną, a później międzygwiezdną. Leciał tak szybko, że dzwoniło mu w uszach. Dźwięk narastał i narastał, aż Keith przestał być Arkturianinem i uświadomił sobie, że to dzwoni telefon.

Podniósł słuchawkę i usłyszał:

— Już szósta, proszę pana.

Nie odważył się położyć wiedząc, że znów by zasnął, więc przez chwilę siedział na łóżku rozmyślając, przypominając sobie sen — który mimo wszystko nie był wcale głupszy niż to wszystko, co mu się przydarzyło.

Jak naprawdę wyglądał Dopelle? Czy — jak we śnie — przypominał Errola Flynna? Czemu nie? Może Dopelle był Errolem Flynnem. Jeśli Keith nie zapomni, to sprawdzi i przekona się, czy jest tu jakiś Errol Flynn.