Выбрать главу

Wcale by się nie zdziwił, gdyby takiego nie było.

Może to jakiś film lub książka, w której akcję uwikłała się jego niby — świadomość? Dlaczego nie? Dopelle, myślał Keith, był zbyt doskonały, zbyt nieprawdopodobny, aby mógł być prawdziwy. Mógł zakasować nawet bohaterów opowieści przygodowych. Żaden mający dobrze w głowie redaktor nie przyjąłby do druku kawałka z kimś takim w głównej roli. Z pewnością żaden redaktor wydający coś na poziomie choć trochę wyższym od komiksu nie zaakceptowałby Dopelle’a jako bohatera.

A skoro ten Wszechświat, w którym znalazł się Keith, był zbyt pieprznięty nawet jak na fikcję literacką, to jak mógł go uznać za rzeczywisty?

Czyż jednak ten sztuczny mózg, Mekky, w czasie przelotnego kontaktu, nie przewidział tej właśnie myśli?

„… nie popełnij tego fatalnego błędu. To rzeczywistość, a nie wytwór twojej wyobraźni. Ten świat jest rzeczywisty i niebezpieczeństwo, jakie ci grozi, też jest rzeczywiste”.

Mekky — jakkolwiek trudno było w to uwierzyć — przewidział aktualny tok myśli Keitha. I miał rację. Ten Wszechświat i sytuacja, w której Keith się znalazł, były naprawdę realne. Gdyby Keith w to wątpił, to najlepszym dowodem był dręczący go właśnie głód.

Ubrał się i wyszedł.

O wpół do siódmej rano na ulicach Nowego Jorku był taki ruch jak w świecie, z którego przybył Keith, o dziesiątej lub jedenastej. Krótki dzień spowodowany zamgleniem zmuszał do wczesnego wstawania.

Keith kupił gazetę i przeczytał ją przy śniadaniu.

Wiadomością dnia była, rzecz jasna, wizyta Mekky’ego w Nowym Jorku i sposób, w jaki go powitano. Ćwierć pierwszej strony zajmowało zdjęcie ukazujące kulę wiszącą w powietrzu przed otwartym oknem i Betty Hadley przechyloną przez parapet, kłaniającą się tłumom na dole.

Pod zdjęciem, ujęte w ramkę i wypisane wytłuszczonym drukiem widniały słowa, które Mekky telepatycznie przekazał tłumom i które Keith także słyszał:

Przyjaciele, zostawiam was teraz, by przekazać wiadomość do mego pana i twórcy, Dopelle’a, dla…”

Tak, słowo w słowo. I najwidoczniej było to jedyne publiczne oświadczenie złożone przez sztuczny mózg. Godzinę później wrócił „gdzieś w Kosmos”, jak głosił komunikat.

Keith przejrzał pobieżnie resztę wiadomości. Nie było żadnych informacji o wojnie, żadnych wzmianek o kryzysowej sytuacji, w jakiej według słów Mekky’ego (skierowanych wyłącznie do Keitha) znalazła się ludzka rasa.

Jeśli sprawy źle się układały, najwidoczniej ukrywano to przed opinią publiczną. Skoro Mekky zdradził mu tajemnicę wojskową, jaką niewątpliwie musiała stanowić ta informacja, to zrobił to dlatego, że w czasie przelotnego kontaktu myślowego, zanim przemówił do Keitha (Interesująca sytuacja, Keith Wintonie), stwierdził, że nie jest on w stanie rozgłosić tego, nawet gdyby chciał.

Wzmianka na drugiej stronie o człowieku ukaranym grzywną pięciu tysięcy kredytek plus koszta sądowe za posiadanie monety zainteresowała Keitha. Przeczytał ją uważnie, lecz nie dowiedział się, dlaczego posiadanie monet jest nielegalne. Zanotował w myślach, by przy pierwszej okazji sprawdzić to w bibliotece publicznej.

Jednak nie dziś. Dziś i tak miał już zbyt wiele do zrobienia.

Po pierwsze musiał pożyczyć maszynę do pisania.

Zanim opuścił restaurację, wyszukał w ogłoszeniach adres najbliższej firmy zajmującej się wypożyczaniem maszyn do pisania.

Zaryzykowawszy i posłużywszy się nazwiskiem „Keith Winton”, na które wciąż miał dokumenty, dostał maszynę bez pozostawiania kaucji.

Zabrał ją do pokoju w hotelu i rozpoczął najbardziej pracowity dzień w swoim życiu.

Kiedy skończył — o siódmej wieczór Był już śmiertelnie zmęczony i musiał przerwać pracę — miał za sobą siedem tysięcy słów. Jedno opowiadanie na cztery i jedno na trzy tysiące.

To prawda, że oba stanowiły powtórki tego, co już kiedyś napisał, ale tym razem wyszły mu lepiej. Jedno było zwykłą historią przygodową osadzoną w realiach wojny secesyjnej. Drugie lekkim romansem dziejącym się w pionierskich czasach osadnictwa w Kansas.

Keith padł na łóżko zbyt zmęczony, aby zadzwonić do recepcji i zamówić budzenie na rano. Wiedział, że nie będzie spał dłużej jak dwanaście godzin, a siódma rano to wystarczająco wczesna pora.

Jednak zbudził się wcześniej, tuż po piątej; w samą porę, by ujrzeć z okna, jak światło słoneczne rozprasza ciemność zamglenia. Patrzył zafascynowany, ubierając się i goląc.

O szóstej zjadł śniadanie i wróciwszy do pokoju przeczytał oba opowiadania. Był z nich bardzo zadowolony. Były dobre. Mankamentem poprzednich wersji, przyczyną, dla której ich nie sprzedał, nie była intryga.

Akcja stanowiła zawsze jego mocną stronę. Zawinił sposób pisania. A pięć lat pracy na stanowisku redaktora naprawdę czegoś go nauczyło.

Teraz miał już pewność, że może zarobić na życie pisaniem. Nie żeby dał radę dalej tłuc po dwa opowiadania dziennie, kiedy skończy mu się zapas starych. Później dwa krótkie i jedno długie na tydzień powinny odpędzić od progu widmo głodu — nawet jeśli tak jak przedtem procentowy stosunek sprzedanych do nie sprzedanych wyniesie class="underline" l. A teraz stosunek ten powinien wyglądać korzystniej, ponieważ opowiadania były lepsze, zdecydowanie lepsze.

Jeszcze jedno, postanowił, i spróbuje je wypchnąć. Zacznie, oczywiście, od Wydawnictw Bordena. Nie tylko dlatego, że tu lepiej orientował się w wymaganiach, ale ponieważ dobrze i szybko płacili za zamieszczony materiał. Często zdarzało się, że Keith wysyłał czek pocztą w ciągu dwudziestu czterech godzin od chwili przyjęcia materiału do druku, jeżeli autor gwałtownie potrzebował pieniędzy.

Jako trzecie do przerobienia wybrał opowiadanie sf składające się z około dwóch tysięcy słów. Dobrze pamiętał treść i wiedział, że zdąży je wystukać w dwie godziny. A Marion Blake powiedziała, że Borden szuka opowiadań sf do magazynu, tak więc widoki na sprzedanie tekstów były znakomite.

To opowiadanie nie wymagało większych zmian. Było o podróży w czasie i człowieku, który cofnął się do ery prehistorycznej — opowiedziane z punktu widzenia jaskiniowca, który spotkał podróżnika. Pozbawione współczesnych realiów, nie groziło wpadką.

Keith znów zaczął bębnić w maszynę. Skończył o dziesiątej mimo tego, że teraz opowiadanie było nieco dłuższe od pierwotnej wersji; zamieścił więcej opisów i poprawił nastrój, czyniąc je żywszym i bardziej interesującym. Był cholernie dumny z siebie.

Pół godziny później uśmiechał się do Marion Blake siedzącej za mahoniową barierką w sekretariacie Wydawnictw Bordena.

Marion odpowiedziała mu uśmiechem.

— I co, Karl?

— Przyniosłem trzy opowiadania — oznajmił dumnie. — Jedno chciałbym zostawić pannie Hadley do jej magazynu romansów. I jedno… kto robi ten nowy magazyn sf, o którym mi mówiłaś?

— Keith Winton. Przynajmniej na razie. Kiedy już znajdzie się w sprzedaży, może dadzą ten magazyn komuś innemu.

— Dobrze. Zostawię mu jedno. A kto zajmuje się Romantic Adventure Stories?

— Także pan Winton. To i Surprising Stories to jego działka. Myślę, że teraz powinien być wolny; zobaczę, czy może z tobą porozmawiać. Panna Hadley jest teraz zajęta, ale może będzie wolna, zanim skończysz rozmowę z panem Wintonem. Och, skoro o tym mowa, to czy wybrałeś już sobie jakiś pseudonim?

Keith ze złością pstryknął palcami.

— Zapomniałem. Na razie podpisałem je jako Karl Winston. No, zobaczymy, co na to powie pan Winton. Wspomnę mu o tym i powiem, że nie podpisywałem swoim nazwiskiem niczego prócz artykułów, więc nie mam nic przeciwko temu, jeśli zechce, bym używał teraz pseudonimu.