Выбрать главу

W duchu przeklinał się za to, że o tym nie pomyślał.

Cisza trwała już zbyt długo. Zwilżył wargi językiem. Musiał coś powiedzieć, inaczej jego milczenie zostanie odebrane jako przyznanie się do winy.

ROZDZIAŁ XI

Ucieczka

Keith Winton po raz drugi zwilżył językiem wargi.

— Wiele opowiadań ma podobną treść — rzekł niepewnie. — Były już takie przypadki…

Winton przerwał mu.

— Nie chodzi o podobieństwo głównego wątku. To mógłbym zrozumieć. Jednak mamy tu do czynienia ze zbyt wielką zbieżnością szczegółów. W jednym z tych dwóch opowiadań nawet nazwiska obu głównych bohaterów są takie same. Jeden z tych dwu tekstów nosi ten sam tytuł co moje opowiadanie. I w obu zbyt wiele szczegółów jest identycznych. To nie może być przypadek, Winston; przypadek może tłumaczyć podobieństwo — nawet dość duże podobieństwo — treści, ale nie identyczność tak wielu nazw i szczegółów. Nie, te opowiadania są plagiatem i mam tu kopie oryginalnych, żeby to udowodnić. — Wskazał gestem biblioteczkę.

Marszcząc brwi patrzył na Keitha.

— Podejrzewałem coś, jeszcze zanim skończyłem czytać pierwszą stronę. Kiedy przeczytałem oba opowiadania do końca, byłem już pewien — ale to mnie jeszcze bardziej zdziwiło. Dlaczego ktoś, kto popełnił plagiat, miałby tak nieprawdopodobny tupet, by sprzedawać skradzione opowiadania człowiekowi, który je napisał? Skądkolwiek pan je wziął — i to mnie też dziwi — musiał pan wiedzieć, że je poznam. I jeszcze jedno… Czy Winston to pańskie prawdziwe nazwisko?

— Oczywiście.

— To też jest zabawne. Człowiek nazywający się Karl Winston oferujący opowiadania napisane przez człowieka nazywającego się Keith Winton. Nie mogę tylko zrozumieć dlaczego — jeśli to fałszywe nazwisko — nie wybrał pan sobie innego, nie tak zbliżonego; te same inicjały, a nazwisko różniące się zaledwie jedną literą.

Keith też się nad tym zastanawiał. Jego jedynym wytłumaczeniem był fakt, że musiał wymyślić je błyskawicznie w trakcie pierwszej rozmowy z Marion Blake. Mimo to powinien był przygotować sobie lepsze, choćby na wszelki wypadek.

Człowiek z pistoletem spytał:

— Ma pan jakieś dokumenty?

Keith wolno pokręcił głową. Musiał grać na zwłokę, aż zdoła wymyślić jakieś wyjście z sytuacji — jeżeli jakieś w ogóle było. Powiedział:

— Nie przy sobie. Jednak mogę dowieść mojej tożsamości. Mieszkam w hotelu Watsonia. Wystarczy zadzwonić…

Slade przerwał mu oschle:

— Jeżeli tam zadzwonię, powiedzą mi, że mieszka tam Karl Winston. To już wiem, dzwoniłem tam. Podał pan ten adres jako zwrotny w maszynopisach opowiadań, które zostawił pan Wintonowi.

Odchrząknął.

— To nie dowodzi niczego poza tym, że posługiwał się pan nazwiskiem Winston przez ostatnie dwa dni — od chwili, gdy się pan tam zameldował.

Szczęknął bezpiecznikiem wielkiego pistoletu. Jego oczy były pozbawione wyrazu.

— Nie lubię z zimną krwią strzelać do ludzi, ale… Keith mimowolnie cofnął się o krok.

— Nie rozumiem — zaprotestował. — Od kiedy to plagiat, nawet gdybym go popełnił, jest czymś, za co strzela się do ludzi?

— Nie chodzi nam o plagiat — rzekł ponuro Slade — ale mamy rozkaz strzelać bez ostrzeżenia do każdego, kogo podejrzewamy o to, że jest szpiegiem arkturiańskim. Jeden z nich gdzieś tu się kręci; ostatnio widziano go w okolicach Greenville. Otrzymaliśmy przybliżony rysopis i choć nie jest wiele wart, może do pana pasować. A skoro nie jest pan w stanie dowieść swojej tożsamości…

— Zaczekajcie — rzucił pospiesznie Keith. — Na pewno jest jakieś proste wyjaśnienie tego wszystkiego. Musi być. Przecież gdybym był szpiegiem, to czy robiłbym takie głupstwa i kradłbym opowiadania, by później próbować je sprzedać autorowi?

— On ma rację, Slade — rzekł Winton. — To właśnie najbardziej mnie dziwi. I nie podoba mi się pomysł zastrzelenia go, zanim się upewnimy. Niech mi pan pozwoli zadać mu jeszcze jedno czy dwa pytania, zanim pan strzeli.

Odwrócił się do Keitha.

— Słuchaj, Winston, sam widzisz, że nie ma co zwlekać. Nic ci to nie da oprócz kuli. Jeśli jesteś Arkturia — ninem, to Bóg wie, po co przyniosłeś mi te opowiadania. Może miałem zareagować zupełnie inaczej — zrobić coś innego, a nie wezwać W.B.I. Jeżeli jednak nie jesteś Arkturianinem, to rzecz musi mieć jakieś wytłumaczenie. Jeśli tak, to lepiej szybko je podaj.

Keith znów oblizał wargi. Przez jedną straszliwie długą chwilę — mimo że już miał pewien pomysł — nie mógł sobie przypomnieć, gdzie posyłał swoje opowiadania, kiedy napisał je po raz pierwszy, pięć lat temu, Wreszcie sobie przypomniał.

— Wydaje mi się — powiedział — że jest tylko jedno wytłumaczenie. Czy wysyłał pan kiedyś te opowiadania do Wydawnictw Gebharta w Garden City?

— Hmm… na pewno jedno z nich. Może oba. Mam to zapisane.

— Około pięciu lat temu?

— Tak, coś koło tego.

Keith odetchnął głęboko. Powiedział:

— Pięć lat temu byłem redaktorem u Gebharta. Musiałem czytać pańskie opowiadania. Musiały mi się spodobać — i pewnie je zakwalifikowałem do druku — ale redaktor naczelny najwidoczniej je odrzucił. Jednak podświadomie pewnie je zapamiętałem — nawet te drobne szczegóły, które — jak pan mówi — są identyczne.

Potrząsnął głową z udanym zdumieniem.

— Jeśli to prawda, to lepiej dam sobie spokój z pisaniem. Przynajmniej z prozą. Kiedy napisałem niedawno te opowiadania, myślałem że są oryginalne. Skoro podświadomie pamiętałem opowiadania, które czytałem tak dawno…

Z ulgą zauważył, że Slade opuścił nieco lufę pistoletu. Rzekł do Keitha:

— Mógł pan robić notatki z zamiarem wykorzystania ich w przyszłości.

Keith potrząsnął głową.

— Gdybym celowo popełnił plagiat, to czy nie zmieniłbym przynajmniej nazwisk bohaterów?

— Dla mnie to brzmi logicznie, Slade — powiedział Winton. — Podświadomość może płatać dziwne figle. Jestem skłonny mu uwierzyć. Tak jak mówi: gdyby świadomie popełnił plagiat, przynajmniej zmieniłby nazwiska bohaterów. I nie dałby tego samego tytułu jednemu z opowiadań. Zmieniłby więcej szczegółów — nie mających żadnego znaczenia dla akcji.

Keith odetchnął z ulgą. Najgorsze minęło, teraz tylko trzeba ich upewnić. Rzekł:

— Lepiej niech pan podrze te opowiadania, panie Winton. Ja podrę kopie. Jeśli pamięć płata mi takie kawały, to lepiej będę się trzymał artykułów.

Gospodarz spojrzał na niego dziwnie. Powiedział:

— To zabawne, Winston, ale te opowiadania — takie jakie są teraz — są naprawdę dobre. A ponieważ pomysł jest mój, a wykonanie pańskie, mam cholerną ochotę kupić je i wydrukować. Innymi słowy proponuję panu spółkę. Będę musiał wyjaśnić to Bordenowi, ale…

— Jedną chwileczkę — przerwał mu Slade. — Zanim panowie przejdziecie do interesów, chcę powiedzieć, że ja nie jestem jeszcze przekonany. Lub też jestem przekonany tylko w dziewięćdziesięciu procentach — a to nie wystarczy. Przy dziesięciu procentach wątpliwości powinienem strzelać — i obaj o tym wiecie.

— Możemy to sprawdzić, Slade — powiedział Winton. — Przynajmniej częściowo.

— Właśnie o to mi chodzi. I nie schowam pistoletu, dopóki nie sprawdzimy go na wszystkie strony. Na początek może zechce pan zamówić rozmowę z Garden City i sprawdzić… nie, tam już od kilku godzin zamknięte; na tym obszarze mają nowojorskie godziny pracy, mimo że zamglenie ich nie obejmuje.