— W porządku, podejdźcie do tej barierki. Ty, Winton, przesuń pod nią ręce. Później skujecie się razem. Ale najpierw rzuć mi klucze, Slade.
Obserwował każdy ich ruch, dopóki nie usłyszał szczęku zamykanych kajdanków.
Później cofnął się do drzwi i wepchnął broń do kieszeni marynarki, trzymając dłoń na kolbie, ale zasunąwszy kciukiem bezpiecznik. Otwierając drzwi spojrzał jeszcze raz na uwięzionych zamierzając im powiedzieć, żeby nie wrzeszczeli, ale zrezygnował. I tak będą.
Zaczęli niemal w tej samej chwili, gdy wyszedł. Idąc korytarzem słyszał odgłosy otwieranych drzwi. Szedł szybko, ale nie biegł. Sądził, że na razie nikt nie będzie próbował go zatrzymać, chociaż niewątpliwie w niejednym mieszkaniu dzwoniono już na policję.
Nikt go nie zatrzymywał. Wyszedł na ulicę i ruszył dalej żwawym krokiem. Był już dwie przecznice dalej, gdy usłyszał wycie syren. Zamiast przyspieszyć zwolnił kroku, ale na najbliższym rogu skręcił w boczną ulicę.
Minął go wóz patrolowy zmierzający w kierunku mieszkania Wintona, ale Keith wiedział, że na razie nie ma się o co martwić; za pięć lub dziesięć minut będą mieli jego rysopis i wtedy to co innego. Jednak do tej pory powinien już być na Piątej Alei, na północ od Washington Square, i nie będą w stanie wyłowić go z tłumu, nawet gdyby pojechali w tę stronę. A gdyby zdołał złapać taksówkę…
Jedna właśnie nadjechała, wolna, i Keith chciał ją przywołać, lecz szybko opuścił rękę i cofnął się na chodnik, zanim kierowca go zauważył. Przeklął się w duchu przypomniawszy sobie, że w pośpiechu zapomniał odebrać portfel Wintonowi.
Przeklął się jeszcze raz, gdy uświadomił sobie, że mógł przecież wykorzystać sytuację i zasilić swoją kasę. Dlaczego nie zabrał portfeli Wintonowi i Slade’owi? Zwykłe normy moralne rzadko znajdują zastosowanie, gdy kogoś ścigają z rozkazem strzelania bez uprzedzenia!
Połączona zawartość wszystkich trzech portfeli postawiłby go na nogi. Chociaż nawet wtedy znajdowałby się w rozpaczliwej sytuacji. Nie mógł nawet wrócić do hotelu po swój mizerny dobytek i ubrania.
Szedł dalej na północ i zanim dotarł do Czternastej Ulicy, poczuł się już stosunkowo bezpieczny. Być może poszukujące go wozy patrolowe nawet przejeżdżały obok; celowo nie zwracał uwagi na pojazdy jadące Piątą Aleją.
Chodniki były wciąż zatłoczone — może trochę bardziej niż przedtem, gdy rozpoczął wędrówkę. Pewnie dlatego, że znalazł się bliżej centrum, chociaż Keith podejrzewał, że to z innego powodu.
Zauważył też pewną zmianę w sposobie, w jaki ludzie chodzili ulicami. Nikt się nie przechadzał; wszyscy szli szybko, jakby się gdzieś spieszyli. Podświadomie dostosował rytm marszu do ich kroków, aby nie wyróżniać się jako jedyny spacerowicz. Wszystkich ogarnął dziwny pośpiech.
Nagle Keith zrozumiał przyczynę. Zapadał zmrok i wszyscy ludzie spieszyli się, by dotrzeć do domów przed nocą.
Przed zamgleniem.
ROZDZIAŁ XII
Dziewczyna Kosmosu
Wszyscy ludzie pospiesznie zmykali do domów, aby zamknąwszy drzwi i okna swych mieszkań zostawić ulice ciemnościom i mordercom.
Po raz pierwszy od chwili ucieczki z apartamentu Wintona Keith poważnie zastanowił się, dokąd zmierza; dokąd może iść.
Gdyby tylko miał na tyle rozsądku, by nie podawać swojego adresu na pozostawionych w redakcji maszynopisach, nie czekaliby na niego w hotelu. A w dodatku zapłacił za tydzień z góry!
Wyglądało na to, że będzie musiał spieniężyć monety, które wciąż miał w kieszeni. Gdyby nie późna pora, mógłby pójść do biblioteki i poczytawszy trochę dowiedzieć się czegoś o nich. Dlaczego nie zrobił tego, kiedy był w bibliotece? Dlaczego, skoro już o tym mowa, nie zrobił mnóstwa rzeczy, których nie zrobił?
Oprócz uzyskania funduszy przez spieniężenie monet przychodził mu do głowy tylko jeden pomysł. Gdyby tylko mógł skontaktować się z Mekkym! Mekky czytał w myślach. Mekky mógłby za niego poręczyć, mógłby przekonać stróżów prawa i porządku, że Keith — obojętnie kim jest — nie jest arkturiańskim szpiegiem.
Z pewnością gdyby tylko mógł przesłać Mekky’emu wiadomość, ten nie odmówiłby mu natychmiastowej pomocy.
Wciąż maszerował na północ, kiedy zrozumiał, dokąd powinien pójść. Przyspieszył kroku.
Kiedy dotarł do budynku przy Ulicy Trzydziestej Siódmej, zapadał już zmrok; nieliczni pozostali na ulicach przechodnie niemal biegli, aby zdążyć przed zamgleniem.
Dozorca właśnie sięgał ręką do zamka wewnętrznych drzwi, gdy Keith pchnął je i wszedł do środka. Tamten szybko sięgnął ręką do tylnej kieszeni spodni, lecz nie wydobył broni. Spytał podejrzliwie:
— Z kim chce się pan widzieć?
— Z panną Hadley — odparł Keith. — Będę tylko minutkę.
— W porządku. — Dozorca odsunął się przepuszczając Keitha. Ten ruszył do drzwi wyglądających na wejście do windy, ale zatrzymał go głos dozorcy:
— Będzie pan musiał iść pieszo. Już wyłączyli. I proszę się pospieszyć, jeśli chce pan, żebym zaryzykował i wypuścił pana na zewnątrz.
Keith kiwnął głową i wszedł na schody. Biegł na górę tak szybko, że na podeście czwartego piętra musiał się zatrzymać, by złapać oddech — inaczej nie byłby w stanie wykrztusić słowa.
Po chwili nacisnął przycisk dzwonka. Za drzwiami usłyszał kroki i głos Betty Hadley.
— Kto tam?
— Karl Winston, panno Hadley. Przepraszam, że niepokoję, ale to bardzo ważne. To… sprawa życia i śmierci.
Drzwi uchyliły się na szerokość łańcucha i w dziesię — ciocentymetrowej szparze ukazała się twarz Betty. Oczy zdradzały lekki przestrach.
— Panno Hadley, wiem, że jest strasznie późno — powiedział Keith — ale muszę natychmiast skontaktować się z Mekkym. To ogromnie ważne; czy można to jakoś zrobić?
Drzwi zaczęły się zamykać i przez moment myślał, że zamierza zatrzasnąć mu je przed nosem bez słowa; później usłyszał szczęk i pojął, że przymknęła je tylko, by odsunąć łańcuch.
Zgrzytnął zamek i drzwi się otworzyły.
— Niech pan wejdzie, panie Winton — powiedziała Betty.
Z początku nie zwrócił uwagi na to, że nazwała go prawdziwym nazwiskiem. Wciąż miała na sobie strój, który nosiła rano w biurze. Tak, zielone szorty stanowiły komplet z zielonym stanikiem. To były bardzo krótkie szorty i dobrze dopasowane. Buty z zielonej skóry sięgające do połowy kształtnych łydek. Między butami a szortami złocista opalenizna ciała; smukłe uda i kolana z rozkosznymi dołeczkami.
Cofnęła się i Keith wszedł do pokoju, ledwie ośmielając się oddychać. Zamknął drzwi za sobą i stał opierając się o nie, patrząc na Betty i nie dowierzając własnym oczom.
Zasłony już zaciągnięto i w pokoju panował półmrok. Jedynym źródłem światła była para świec palących się na lichtarzu stojącym za plecami Betty. Jej twarz kryła się w cieniu, lecz łagodny blask świec zmienił jej włosy w złocistą aureolę i podkreślał kontury gibkiego, pięknego ciała. Artysta nie upozowałby jej lepiej. Powiedziała:
— Ma pan kłopoty, panie Winton? Dowiedzieli się… o panu?
Zaskoczyło go lekko chrapliwe brzmienie jej głosu.
— Skąd… skąd zna pani moje nazwisko?
— Mekky mi powiedział.
— Och. Co właściwie pani powiedział? Zamiast odpowiedzi spytała:
— Nie wspominał pan nikomu o Mekkym? Nikt nie domyśli się, że pan tu przyszedł?