— Cała Ziemia? A Rosja?
— Oczywiście, że cała. Co pan ma na myśli mówiąc „A Rosja”?
— Nieważne — rzekł Keith. — Proszę mówić dalej.
— Produkowali fałszywe pieniądze, których nie można było odróżnić od prawdziwych. Nawet specjaliści tego nie potrafili. To spowodowało inflację, która o mało co nie wykończyła całej światowej gospodarki. Tak więc wojenna rada państw zaapelowała do świata nauki i grupa uczonych wymyśliła banknoty, których Arkturianie nie byli w stanie podrobić. Nie znam tajemnicy tych pieniędzy; nikt jej nie zna oprócz kilku ludzi w grawerniach różnych krajów.
— Dlaczego nie można ich podrobić? — spytał Keith.
— Chodzi o papier. Jakiś tajny proces technologiczny — nie składnik, który Arkturianie mogliby wykryć — nadaje banknotom specyficzną, żółtawą poświatę widoczną w mroku. Teraz każdy może wykryć fałszywy banknot; wystarczy obejrzeć go w ciemnym miejscu. I żaden fałszerz, nawet Arkturianin, nie jest w stanie wyprodukować takiego papieru.
Keith pokiwał głową.
— I właśnie dlatego zastąpiono dolary kredytkami?
— Tak, kiedy wynaleziono ten papier, zrobiono to we wszystkich krajach jednocześnie. Każde państwo wydaje własne banknoty, ale jednostką monetarną jest kredytka i przez utrzymanie parytetu wymiany są one walutą ogólnoświatową.
— A stare pieniądze wycofano i zakazano ich posiadania?
— Tak. Za posiadanie grozi bardzo wysoka grzywna — a w niektórych krajach nawet kara więzienia. Jednak są zbieracze monet, którzy chętnie zaryzykują. I ze względu na to, że monety można kupić tylko na czarnym rynku, ich ceny są bardzo wysokie. Zbieranie monet jest nielegalne i niebezpieczne, ale większość ludzi nie uważa tego za prawdziwe przestępstwo.
— Coś jak picie w okresie prohibicji?
Betty wyglądała na zdziwioną.
— Jak co?
— Nieważne — powiedział Keith.
Wyjął z kieszeni zwitek banknotów, skrywających monety. Rozwinął go i obejrzał najpierw pieniądze papierowe, a potem metalowe. Powiedział:
— Mam tu pięć monet i dwa banknoty, które zostały wypuszczone przed tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym. Ma pani jakieś wyobrażenie, ile mogą być warte?
Podał je Betty, która obejrzała je z bliska przy blasku świec.
— Nie znam cen — powiedziała — wiem, że zależą od dat i stanu monet. Jednak w dużym przybliżeniu oceniam, że są warte dziesięć tysięcy kredytek — tysiąc dolarów po starych cenach.
— Tylko tyle? — spytał Keith. — Drogista w Greenville dał mi dwa tysiące kredytek za jedną i powiedział, że jest warta nawet więcej.
Betty zwróciła mu pieniądze.
— Musiała mieć rzadką datę. Oczywiście jedna z tych też może być rzadkim okazem. Podałam przybliżoną cenę zakładając, że są to średnio cenne egzemplarze. Możliwe, że któraś z nich sama jest warta dziesięć tysięcy kredytek — jeżeli została wypuszczona w odpowiednim roku. Co to za pieniądze, które oddzielił pan od pozostałych?
— To te, które mogą mnie wpędzić w tarapaty. Wydane po tysiąc dziewięćset trzydziestym piątym.
— Zatem muszą być fałszywe, podrobione przez Arkturian. Lepiej niech się pan ich pozbędzie, żeby ich przy panu nie znaleziono.
— Tego właśnie nie rozumiem — powiedział Keith. — Te akurat nie zostały zrobione przez Arkturian, ale dlaczego mieliby oni wypuszczać monety datowane na okres, kiedy rządy Ziemi przestały w ogóle wydawać monety?
— Oni postępują głupio równie często jak genialnie. Kiedy wymiana pieniędzy uniemożliwiła im fałszowanie pieniędzy w normalny sposób, kazali swoim szpiegom zdobywać potrzebne fundusze, sprzedając monety zbieraczom. Tyle że wygłupili się produkując monety i banknoty z późniejszymi datami emisji. Blisko dwudziestu arkturiańskich szpiegów złapano przez to, że próbowali sprzedać zbieraczom pieniądze z niewłaściwymi datami. Na przykład w ostatnią niedzielę, gdzieś pod Nowym Jorkiem, arkturiański szpieg próbował…
Urwała nagle i szeroko otworzyła oczy.
— Och! To był pan, prawda?
— To byłem ja — powiedział Keith. — Tyle że nie jestem arkturiańskim szpiegiem i moneta nie była sfałszowana — ani przez Arkturian, ani kogokolwiek innego.
— Skoro nie była fałszywa, to jak mogła mieć późniejszą datę emisji?
Keith westchnął.
— Gdybym to wiedział, znałbym odpowiedź na wiele innych pytań. W każdym razie kiedy stąd wyjdę, wrzucę te niesprzedawalne monety do pierwszego ścieku. Jeszcze jedno — co do arkturiańskich szpiegów. Czy Arkturianie to ludzkie istoty? Czy są do nas tak podobni, że mogą udawać ludzi?
Dziewczyna zadrżała.
— Są zupełnie odmienni. To potwory. Z wyglądu bardziej przypominają insekty, tyle że są więksi i równie inteligentni, jak my. Ale są źli. Kiedyś, w pierwszych dniach wojny, schwytali kilku ludzi żywcem. A mogą opanowywać ludzkie ciała i posługiwać się nimi jako narzędziami szpiegostwa i sabotażu. Teraz nie jest ich wielu. Większość została zabita. Wcześniej czy później zdradzają się z czymś, ponieważ ich umysły są tak odmienne, że nie są w stanie zrozumieć naszej cywilizacji. Popełniają jakiś błąd, który ich demaskuje.
— Łatwo mi to sobie wyobrazić — rzekł Keith.
— W każdym razie to niebezpieczeństwo wciąż maleje. Nasza obrona jest tak dobra, że już od lat nie udało im się nikogo schwytać. Czasem uda się im przedrzeć i zabić pewną liczbę ludzi, ale nigdy nie wezmą nikogo do niewoli. A z tych, których złapali na początku wojny, niewielu już zostało.
— Nawet jeśli tak — powiedział Keith — to dlaczego rozkazuje się strzelać bez ostrzeżenia? Dlaczego nie próbuje się ich aresztować? Jeśli ich umysły są naprawdę odmienne, psychiatrzy powinni bez trudu orzec, czy mają do czynienia z Arkturianinem, czy nie. Czyż nie zabija się przez pomyłkę niewinnych ludzi?
— Oczywiście. Ginie blisko stu ludzi na każdego prawdziwego szpiega. Jednak… no, oni są tak niebezpieczni, zdolni do spowodowania śmierci milionów ludzi, że lepiej, naprawdę lepiej nie podejmować nawet najmniejszego ryzyka. Nawet gdyby na każdego zabitego szpiega ginęło tysiąc niewinnych osób, opłacałoby się to. Widzi pan, gdyby wykradli nam choć kilka tajemnic naukowych, to w połączeniu z ich wiedzą mogłoby to przeważyć szalę wojny na ich korzyść, zakłócić ten nietrwały stan równowagi, jaki mamy teraz. Przynajmniej myślałam, że mamy, dopóki Mekky nie powiedział mi tego samego co panu: że sytuacja jest krytyczna. Może już zdobyli nad nami przewagę. A przegrana w tej wojnie oznaczałaby zagładę ludzkiej rasy. Oni nie chcą nas podbić; chcą nas zniszczyć i zagarnąć dla siebie Układ Słoneczny.
— To paskudne z ich strony — rzekł Keith.
W jej oczach pojawił się gniewny błysk.
— Niech pan z tego nie żartuje! Uważa pan, że kres ludzkiej rasy to dobry temat do żartów?
— Przepraszam — powiedział pojednawczo Keith. — Po prostu nie mogę jakoś… Dajmy temu spokój. Chyba rozumiem, co ma pani na myśli mówiąc, jak niebezpieczny może być taki szpieg. Jednak nadal nie widzę, co można stracić próbując się upewnić, zanim się kogoś zastrzeli. Przecież nie może uciec, jeśli się go trzyma na muszce.
— Och, ależ może — w większości wypadków. Z początku próbowano ich aresztować, ale zbyt wielu uciekło w drodze do więzienia, a nawet zza krat. Mają specjalne zdolności, fizyczne i psychiczne. Nie wystarcza wycelować w takiego broń.
Keith uśmiechnął się krzywo.
— Taki szpieg potrafił nawet odebrać broń agentowi W.B.I., który trzymał go na muszce. No, cóż… W moim wypadku, jeśli mieli jeszcze jakieś wątpliwości, to pozbyli się ich dziś po południu.