Выбрать главу

— Niech cię diabli, chyba masz rację. Gdyby nie to, bym cię załatwił. Wystarczyłoby, żebym dał znak, kiedy rozmawiałeś z Rossem. Nie zrobiłem tego, bo oddałeś mi gnata. Nawet tu, kolego, gdybym chciał się ciebie pozbyć, nie pożyłbyś dłużej jak…

Urwał, gdy Spec podszedł do stolika niosąc dwie literatki lekko mlecznego płynu. Wziął sto kredytek Joego i wydał resztę papierowymi drobnymi. Joe podniósł szklankę.

— Śmierć Arkturianom — powiedział i pociągnął łyk.

— I to nagła — rzekł Keith.

Uważnie przyglądał się Joemu; zobaczył, że tamten wypił tylko łyczek mlecznego płynu i zrobił to samo. Była to uzasadniona przezorność; ten jeden łyk palił gardło jak pół kubka dżinu, co najmniej. Był piekący jak chili i jednocześnie chłodny. Był gęsty jak syrop, ale nie słodki; kiedy już Keith odzyskał smak, czuł w ustach słaby smak mięty.

— Dobra klasa — powiedział Joe. — Prosto z frachtowca. Macie dużo tego u siebie?

— Trochę — odparł ostrożnie Keith. — Jednak rzadko trafia się dobra klasa.

— A jak tam u was jest w ogóle?

— Nieźle — powiedział Keith.

Bardzo chciał porozmawiać, ale na razie bezpieczniej było odpowiadać monosylabami. Spoglądał na swoją szklaneczkę księżycówki i zastanawiał się, co to takiego i jaki wywołuje efekt. Po tym jednym łyku, jak na razie, nic nie czuł.

— Gdzie się zatrzymałeś?

— Jeszcze nigdzie — odparł Keith. — Dopiero co mnie tu przywiało. Nie znając terenu powinienem się gdzieś zadekować przed zamgleniem, ale nie miałem na tyle rozumu. Siadłem do gry i straciłem wszystko, co miałem. Dlatego musiałem puścić te monety; oprócz nich nie zostało mi ani grosza. Chciałem zaczekać ze sprzedażą, aż trafi się jakiś zbieracz, i uzyskać dobrą cenę.

To powinno tłumaczyć, pomyślał Keith, dlaczego byłem na zewnątrz i tak gwałtownie chciałem sprzedać monety.

Najwidoczniej tłumaczyło. Joe kiwnął głową i powiedział:

— No, jeśli później będziesz potrzebował meliny, to mogę ci tu coś załatwić. Pokój z lub bez.

Keith nie pytał z czym lub bez czego.

— Może później — powiedział. — Na razie młoda godzina.

Ze zdziwieniem stwierdził, że rzeczywiście tak było; od chwili, gdy zapadł zmrok, nie mogło minąć więcej jak półtorej godziny.

Joe zaśmiał się serdecznie. Powiedział:

— Młoda godzina. To dobre. Nigdy jeszcze nie słyszałem tego określenia, ale jest dobre. Wiesz co, stary, lubię cię. No, jesteś gotów?

Na co, zastanawiał się Keith. Powiedział:

— Jasne.

Joe podniósł szklaneczkę.

— To ruszamy. Zobaczymy się po powrocie. Keith podniósł swoją i rzekł:

— Za szczęśliwe lądowanie. Joe parsknął śmiechem.

— To też dobre. Szczęśliwe lądowanie. Zgrywny facet z ciebie; naprawdę zgrywny. No, aby nam się.

Wychylił szklankę do dna i zamarł w bezruchu nie odrywając jej od ust. Oczy miał szkliste, chociaż szeroko otwarte. Keith przytknął szklankę do warg, ale jeszcze nie wypił. Teraz nie miał zamiaru. Zafascynowany, patrzył na Joego. Ten go nie widział, nie widział niczego na tym świecie.

Keith rozejrzał się szybko i zobaczył, że ani barman, ani żadna z trzech kobiet nie patrzą w jego kierunku.

Opuścił rękę pod stół i wylał resztę księżycówki na podłogę, po czym przyłożył szklaneczkę do ust.

W samą porę. Joe zamrugał oczami i jego dziwne odrętwienie minęło równie gwałtownie, jak się zaczęło. Odstawił szklankę i odetchnął głęboko. Powiedział:

— Rany, znów byłem na Wenus. Na jednym z tych grząskich bagnisk, ale podobało mi się. Była tam Kosmiczna Dziewczyna…

Potrząsnął głową.

Keith przyglądał mu się ze zdziwieniem. Wyglądało na to, że napój nie daje żadnych ubocznych efektów. Joe był sparaliżowany przez dziesięć lub dwadzieścia sekund; teraz zachowywał się całkiem normalnie, tak samo jak przedtem.

Wyjął z kieszeni papierosy i poczęstował Keitha. Powiedział:

— Jeszcze po jednej, co? A potem możemy pogadać o interesach.

— W porządku, ale na mój rachunek — odparł Keith.

Odwrócił się w kierunku baru i tym razem napotkał spojrzenie barmana. Podniósł w górę dwa palce i barman kiwnął głową. Widocznie był to znak, który nigdzie nie mógł być źle zrozumiany. Nawet tu.

Keith położył banknot na stole. Uświadomił sobie narastające w nim podniecenie wywołane faktem, że tym razem postanowił wypić mleczny płyn tak samo jak Joe; miał zamiar dowiedzieć się, co przydarzyło się tamtemu w ciągu tych dziesięciu czy dwudziestu sekund. Joe wyszedł z tego bez szwanku, a jeśli Joe może, to on też. Ostrożność ma swoje granice.

Przyniesiono księżycówkę i Keith otrzymał siedemdziesiąt kredytek reszty.

Joe podniósł szklaneczkę i Keith zrobił to samo, ale tamten upił tylko łyk i oblizał wargi, więc poszedł za jego przykładem. Widocznie pierwszy łyk i następująca po nim chwila rozmowy należały do rytuału. Zapewne byłoby niegrzecznie wypić wszystko od razu.

Drugi łyk smakował lepiej niż pierwszy; nie piekł tak bardzo i Keith stwierdził, że smak, jaki pozostawał w ustach, nie był jednak smakiem mięty; nie potrafił tego określić.

Skoro i tak trzeba zrobić krótką przerwę, pomyślał, nie zawadzi stopniowo nakierować rozmowę na sprawę, którą chciał załatwić. Nachylił się nad stołem do Joego.

— Joe — powiedział — może przypadkiem wiesz, gdzie mógłbym znaleźć byłego kosmopilota, który chciałby trochę zarobić na boku?

Joe zaczął się śmiać, lecz zaraz przestał i spojrzał na niego zwężonymi oczyma.

— Żartujesz?

To oznaczało, że Keith zadał niewłaściwe pytanie, chociaż nie wiedział dlaczego. W każdym razie musiał brnąć dalej; nie miał pojęcia, jak mógłby się z tego wycofać.

Nieznacznie opuścił rękę blisko kieszeni, w której miał pistolet. Zastanawiał się, jakie ma szansę na wydostanie się z tego miejsca — i czy są tu jakieś inne drzwi, niż te pilnowane przez Rello. Doszedł do wniosku, że szansę ma niewielkie, jeśli Joe da znak. Jednak — gdyby sprawy naprawdę źle się potoczyły — może zdążyć położyć Joego, zanim tamten da znak.

Spojrzał zimno na Joego. Palcami dotykał już kolby pistoletu.

— Dlaczego miałbym żartować? — spytał.

ROZDZIAŁ XIV

W Kosmos!

Ku jego bezbrzeżnej uldze, Joe się uśmiechnął. Kciukiem wskazał na klapę swojego płaszcza. Keith zobaczył wpięty w nią emblemat przypominający cierpiącą na przepuklinę kaczkę, jaki sam przez jakiś czas nosił.

— Chyba jesteś ślepy — powiedział Joe.

Keith wyciągnął rękę z kieszeni; mimo wszystko nie popełnił poważniejszego błędu. Powiedział:

— Nie zauważyłem go, Joe. Chyba rzeczywiście jestem ślepy. Jednak przez większość czasu byliśmy w ciemnościach, a i tutaj niezbyt dobrze widać. Jak długo tam byłeś?

— Pięć lat. Przez większość czasu stacjonowałem na Marsie, w Kapi. Cieszę się, że nie było mnie tam kilka dni temu.

Potrząsnął głową.

— Nic nie zostało z Kapi.

— Odpłacimy im za to — powiedział Keith.

— Może.

— Mówisz jak pesymista, Joe.

Joe przypalił następnego papierosa od poprzedniego i zaciągnął się głęboko. Powiedział:

— Coś się szykuje, stary. Coś dużego. Och, ja naprawdę nic nie wiem, inaczej bym o tym nie mówił. W każdym razie wiem tylko to, co czytam między wierszami. Jednak kiedy człowiek trochę pobawi się w chowanego z Arkturianami, to zaczyna wyczuwać pewne rzeczy. Można się spodziewać zmasowanego ataku. Myślę, że tym razem im się uda. Myślę, że stan równowagi się skończył i wojna też się niebawem skończy — tak czy inaczej. Boję się tylko, że…