Kula będąca Mekkym unosiła się nad pracującymi; tuż nad ramieniem Dopelle’a i dobre dwadzieścia metrów od Keitha. Jednak mówiła do niego i jej głos rozlegał się w jego głowie. Widocznie odległość nie stanowiła dla Mekky’ego przeszkody.
Keith podejrzewał, że Mekky prowadzi więcej niż jedną taką rozmowę jednocześnie, bo nie ulegało wątpliwości, że rozmawiająca z nim kula nadzorowała pracę Dopelle’a i jego ludzi.
— Trudno ci to, oczywiście, zrozumieć — mówił głos Mekky’ego. — Faktycznie, trudno pojąć nieskończoność. A jednak jest nieskończona liczba Wszechświatów.
— Ale gdzie? — pytał w myśli Keith. — W równoległym wymiarze czy gdzie?
— Wymiar jest jedynie atrybutem Wszechświata — rzekł Mekky — i można go odnieść tylko do tego szczególnego Wszechświata. Skądinąd Wszechświat — sam w sobie będący nieskończoną przestrzenią — jest zaledwie punktem, bezwymiarowym punktem. Na łebku szpilki można znaleźć nieskończoną liczbę punktów. Zatem na łebku szpilki jest tyle samo punktów co w nieskończonym Wszechświecie — lub w nieskończonej liczbie nieskończonych Wszechświatów. A nieskończoność podniesiona do nieskończonej potęgi pozostaje tylko nieskończonością. Rozumiesz?
— Prawie.
— Istnieje więc nieskończona liczba współegzystujących Wszechświatów. Jest wśród nich, i ten, z którego ty przybyłeś. Są jednakowo rzeczywiste i równie prawdziwe. Czy rozumiesz, co oznacza ta nieskończona liczba Wszechświatów, Keith Wintonie?
— No… tak i nie.
— Oznacza, że w tej nieskończoności istnieją wszelkie wyobrażalne Wszechświaty. Jest na przykład taki, w którym ta scena powtarza się w każdym szczególe, tyle że ty — lub twój odpowiednik — nosisz czarne buty zamiast brązowych. Istnieje nieskończona liczba takich wariantów, jak taka, gdzie masz lekkie skaleczenie na lewym palcu wskazującym lub purpurowe rogi i…
— Ale każdy z nich jest mną?
— Nie — odparł Mekky — żaden z nich nie jest tobą; w każdym razie w nie większym stopniu, niż jest tobą Keith Winton w naszym Wszechświecie. Użyłem niewłaściwego zaimka. Każdy z nich jest odrębną jednostką, tak jak Keith Winton tutaj. W tym akurat wypadku istnieją znaczne różnice zewnętrzne… właściwie zupełny brak podobieństwa. Jednak zarówno ty, jak i twój odpowiednik tutaj, macie w przybliżeniu te same życiorysy. Stwierdziłeś na przykład, ku swemu zmartwieniu, że obaj napisaliście kiedyś te same opowiadania. Istnieje też podobieństwo między moim panem, Dopelle’em, tu a fanem science fiction nazwiskiem Doppelberg, w twoim Wszechświecie — ale nie są oni tą samą osobą.
— Jeżeli istnieje nieskończona liczba Wszechświatów — powiedział w zamyśleniu Keith — to muszą istnieć wszelkie możliwe kombinacje. Zatem wszystko musi być gdzieś prawdą. Chcę powiedzieć, że nie można napisać utworu sf, ponieważ — obojętnie jak nieprawdopodobne by to było — gdzieś coś takiego musi mieć miejsce. Czy to prawda?
— Oczywiście, że tak. Istnieje Wszechświat, w którym Huckleberry Finn jest realną postacią, robiącą rzeczy, które kazał mu w swych książkach robić Mark Twain. W rzeczy samej istnieje nieskończenie wiele Wszechświatów, w których Huckleberry Finn robi przeróżne rzeczy, które Mark Twain mógłby kazać mu robić. Obojętnie, jakie zmiany, mniejsze czy większe, mógłby wprowadzić do swoich książek Mark Twain, byłyby one prawdą.
Keith Winton poczuł się lekko oszołomiony. Powiedział:
— Zatem jest nieskończona liczba Wszechświatów, w których my — lub nasi odpowiednicy — montujemy urządzenie Burtona, by pobić atakujących Arkturian? I w niektórych zwyciężymy, a w niektórych zostaniemy zwyciężeni?
— To prawda. I jest nieskończona liczba Wszechświatów, oczywiście, w których wcale nie istniejemy — to znaczy nie istnieją istoty podobne do nas. Takie, w których nie istnieje człowiek. Jest, na przykład, nieskończona liczba Wszechświatów, w których dominującą formą życia są kwiaty — lub takich, w których żadna forma życia nie powstała i nie powstanie. I nieskończona liczba Wszechświatów, których postaci nie jesteśmy w stanie oddać słowem ani myślą.
Keith zamknął oczy i próbował sobie wyobrazić Wszechświaty, których nie można sobie wyobrazić. Gwałtownie otworzył je z powrotem, gdy Mekky powiedział:
— W nieskończoności muszą istnieć wszystkie możliwe kombinacje. Zatem jest nieskończona liczba Wszechświatów, w których umrzesz w ciągu następnej godziny pilotując rakietę atakującą ten gigantyczny statek z Arktura. Ponieważ będziesz ją pilotował.
— Co?!
— Oczywiście. Na własną prośbę. W ten sposób może uda ci się wrócić do swojego Wszechświata. A chcesz tam wrócić; widzę to jasno w twoich myślach. Jeśli się zdecydujesz, będziesz miał tę szansę. Jednak nie pytaj mnie, czy w tym właśnie Wszechświecie ci się to uda. Nie jestem jasnowidzem.
Keith potrząsnął głową próbując zebrać myśli. Miał jeszcze milion pytań, jakie chciał zadać. Zaczął od najważniejszego i ponownie wypowiedział to, które przyszło mu do głowy po przebudzeniu z hipnozy. Może na podstawie większego zrozumienia sytuacji odpowiedź nie wyda mu się tak niejasna jak za pierwszym razem.
— Czy mógłbyś mi jeszcze raz wyjaśnić, jak się tu znalazłem?
— Rakieta skierowana na wasz Księżyc musiała spaść na Ziemię i wylądować blisko ciebie. Prawdopodobnie w odległości kilku metrów. Maszyna Burtona zadziałała — nie była to eksplozja, chociaż niektóre skutki okazały się podobne. Jednak po przestudiowaniu problemu widzę, że efekt działania pola elektrycznego jest dość szczególny. Każdy, kto znajdzie się w centrum błysku, nie na jego skraju, nie ginie. Zostaje po prostu wyrzucony ze swego Wszechświata do innego, jednego z nieskończonej ich liczby.
— Skąd to możesz wiedzieć, skoro efekt Burtona jest dla was czymś nowym?
— Częściowo wywnioskowałem to z tego, co ci się przydarzyło. Częściowo dowiedziałem się tego dzięki analizie — o wiele bardziej wnikliwej niż ta, jaką przeprowadzono na twojej Ziemi — efektu i wzoru Burtona. Jednak już to pierwsze by wystarczyło, nawet bez naukowego uzasadnienia. Byłeś tam; jesteś tu. C.b.d.o. Ponadto w twoich myślach znalazłem wyjaśnienie, dlaczego spośród nieskończonej liczby Wszechświatów wylądowałeś właśnie w tym.
— Chcesz powiedzieć, że to nie był przypadek?
— Nic nie jest przypadkiem. Stało się tak, ponieważ akurat w momencie myślałeś o tym właśnie Wszechświecie. A właściwie o swoim fanie, Joe Doppelbergu, i zastanawiałeś się, o jakiego rodzaju Wszechświecie on marzy, jaki rodzaj Wszechświata by mu odpowiadał. I to jest to. To wcale nie oznacza, że ten Wszechświat nie jest realny, tak samo jak twój. Ani ty, ani Joe Doppelberg nie wymyśliliście tego Wszechświata. On był; egzystował. Jest to po prostu jeden z nieskończonej liczby Wszechświatów, który akurat jest taki, o jakim myślałeś w momencie błysku — a właściwie, o jakim według ciebie marzyłby Joe Doppelberg.
— Zdaje się, że teraz rozumiem — powiedział Keith. — To wyjaśnia wiele rzeczy. Takich jak: dlaczego Dziewczyny Kosmosu noszą takie stroje, jakie noszą, Joe by to wymyślił — a raczej ja uważałbym, że by to wymyślił. I…
Myślał o tylu rzeczach naraz — a wszystkie układały się w logiczną całość — że nie był w stanie wyrazić tego słowami.
Dopelle był dokładnie taki, jakim chciałby być Doppelberg. Włącznie z romantyczniej brzmiącym nazwiskiem.