Выбрать главу

Świat astmatycznych fordów model T i podróży kosmicznych?

Musiały być podróże kosmiczne. Te purpurowe stwory nie mogły pochodzić z Ziemi — jeżeli to była Ziemia. A kiedy Keith zapytał drogistę o rakietę, ten odparł: „Ląduje co noc”.

A potem… co takiego krzyczał drogista do purpurowego potwora, który zaatakował Keitha? „Arkturiański szpieg”. Przecież to absurd. Arktur jest oddalony o całe lata świetlne. Cywilizacja, która wciąż używała forda T, mogła udoskonalić technikę lotów na Księżyc, ale na Arktura? Czyżby źle zrozumiał?

Drogista nazwał potwora Lunańczykiem. Imię własne, czy też nazwa mieszkańca Luny, Księżyca?

„Ląduje co noc”, powiedział drogista. „Już powinna być. W każdej chwili spodziewam się gości”.

Dwumetrowi goście pokryci purpurową sierścią?

Nagle Keith uświadomił sobie, że boli go ramię i coś ciepłego, lepkiego cieknie mu po ramieniu. Spojrzał i stwierdził, że cały rękaw sportowej marynarki ma przesiąknięty krwią; krwią, która w słabym świetle wydawała się raczej czarna niż czerwona. W miejscu, udzie trafiła kula, w materiale została wyszarpana dziura.

Musiał opatrzyć ranę i zatrzymać krwawienie.

Może pójść dalej, poszukać policjanta (czy są tu policjanci?) i oddać się w ręce władz, wyznać prawdę?

Ale jaką prawdę?

Czy mógł im powiedzieć: Wszyscy jesteście w błędzie. To jest Greenville, stan Nowy Jork, Ziemia, USA i mamy czerwiec 1954, zgadza się — ale nie było dotąd żadnych podróży kosmicznych oprócz eksperymentalnej rakiety, która ma wylądować dziś wieczór. I walutą są dolary, nie kredytki, nawet jeśli widnieje na nich podpis Freda M. Yinsona i podobizna Waszyngtona — a te purpurowe potwory spacerujące waszą główną ulicą po prostu nie mają prawa tu być, i facet nazwiskiem L. A. Borden — jeżeli uda wam się go znaleźć — wyjaśni, kim jestem. Przynajmniej mam nadzieję.

To oczywiście niemożliwe. Z tego, co widział i słyszał, była tu tylko jedna osoba, która mogła w to uwierzyć. Ta jedna osoba nazywała się Keith Winton i zostałaby natychmiast zamknięta w najbliższym domu wariatów.

Nie, nie mógł się zgłosić do władz z taką zupełnie nieprawdopodobną historią. W każdym razie jeszcze nie. Nie wcześniej, aż zdąży się zorientować trochę lepiej i zrozumieć, co się stało i gdzie właściwie jest.

Gdzieś, kilka przecznic dalej, zawyły syreny. Ich dźwięk zaczai się zbliżać.

Jeśli te syreny oznaczały to samo tu, co w bardziej znajomym świecie, to były to sygnały wozów policyjnych, które prawdopodobnie ścigały Keitha.

Fakt, że miał krew na marynarce, oraz inne powody skłoniły go do rezygnacji z wyjścia na główną ulicę. Szybko przeszedł na drugą stronę uliczki, skręcił w następny zaułek i kryjąc się w cieniu na tyle, na ile było to możliwe, odsądził się o kilka przecznic od głównej ulicy.

Wtopił się w cień bramy słysząc wycie syreny zbliżającego się radiowozu.

Przejechali.

Może szukali jego, może nie, ale nie miał zamiaru ryzykować. Musiał znaleźć jakieś schronienie; nie mógł błąkać się z krwią na rękawie i — co właśnie sobie przypomniał — marynarce podartej na plecach przez purpurowego potwora.

Po drugiej stronie ulicy dostrzegł napis: „Pokoje do wynajęcia”. Czy odważy się zaryzykować i wynająć pokój? Strumyk krwi cieknącej mu po łokciu przekonał go, że będzie musiał.

Upewnił się, że nic nie nadjeżdża, po czym przeszedł na drugą stronę. Budynek wyglądał jak skrzyżowanie pensjonatu z podłym hotelikiem. Był zbudowany z czerwonej cegły i wchodziło się doń wprost z ulicy. Keith zajrzał przez szklane drzwi.

Za stojącym w małym holu kontuarem nie było nikogo. Z boku zobaczył dzwonek i tabliczkę z napisem: „Dzwonić na recepcjonistę”.

Keith najciszej, jak umiał, otworzył drzwi i zamknął je za sobą w taki sam sposób. Podszedł na palcach do kontuaru i spojrzał na wiszącą w głębi tablicę. Składała się z szeregu przegródek. W niektórych była poczta, w innych klucze.

Ostrożnie rozejrzał się na boki, po czym przechylił się przez kontuar i wyjął klucz z najbliższej przegródki. Klucz miał numer 201.

Znów rozejrzał się wokół. Nikt go nie widział.

Na palcach wszedł na schody. Były wyłożone dywanem i nie skrzypiały.

Nie mógł wybrać lepszego pokoju. Drzwi numeru 201 znajdowały się na wprost schodów.

Znalazłszy się wewnątrz przekręcił klucz w zamku i zapalił światło. Jeżeli tylko mieszkaniec pokoju 201 nie wróci w ciągu następnych trzydziestu minut, miał szansę.

Zdjął płaszcz i koszulę, po czym obejrzał ranę. Była bolesna, ale nie niebezpieczna, chyba że wda się infekcja. Rozcięcie było dość głębokie, ale krwawienie już zaczynało ustawać.

Zajrzawszy do szuflad komody upewnił się, że nieobecny mieszkaniec pokoju numer 201 miał koszule — i to na szczęście tylko pół numeru mniejsze — po czym podarł swoją i użył jej do zabandażowania ramienia owijając ją wokół raz za razem, tak by krew przesiąkała przez nią bardzo wolno, jeżeli w ogóle.

Później zarekwirował jedną z cudzych koszul — wybrał ciemnoniebieską, ponieważ jego własna była biała — i jeden z krawatów.

Zajrzał do szafy ściennej i znalazł w niej trzy garnitury. Wybrał ciemnoszary, kontrastujący z jego własnym, jasnobrązowym, którego marynarka i tak była beznadziejnie podarta i zakrwawiona. W szafie leżał też słomkowy kapelusz. Z początku Keith myślał, że będzie dla niego zbyt duży, ale gdy podłożył zwitek papieru pod potnik kapelusza, okazał się w sam raz. Po całkowitej zmianie ubrania i w kapeluszu — przedtem był bez nakrycia głowy — Keith wątpił, czy nawet drogista rozpoznałby go na ulicy. A policja będzie szukać mężczyzny w podartej jasnobrązowej marynarce. Drogista z pewnością widział rozdarcie.

Pospiesznie oszacował wartość rzeczy, które sobie wziął, i przeliczywszy po przybliżonym kursie zostawił na biurku banknot pięćsetkredytkowy. Pięćdziesiąt dolarów powinno wystarczyć; garnitur, który przedstawiał największą wartość, nie był ani drogi, ani nowy. Zwinął swoje ubranie w węzełek i opakował kilkoma gazetami znalezionymi w garderobie. Mimo że miał wielką ochotę je przejrzeć i przeczytać, obojętnie jak stare mogły się okazać, wiedział, że najpierw musi się stąd wydostać i znaleźć bezpieczne miejsce. Człowiek, którego pokoju użył, mógł wrócić w każdej chwili.

Keith otworzył drzwi i nasłuchiwał. Z małego holu na dole nadal nie dochodził żaden dźwięk. Keith zszedł po schodach równie cicho, jak na nie wszedł.

W holu przystanął, zastanawiając się, czy nie zadzwonić i nie zapytać o wolny pokój. Nie, zdecydował, to zbyt ryzykowne. Recepcjonista zapamięta szary garnitur, słomkowy kapelusz i zawiniątko pod pachą. Kiedy później właściciel tych rzeczy wróci do siebie, zauważy, czego brak, i powie recepcjoniście, ten może skojarzyć te dwa fakty ze sobą.

Wyszedł na ulicę. Teraz, jak tylko zdoła pozbyć się gdzieś zawiniątka, tak by nie zwrócić na siebie uwagi, powinien być przez chwilę bezpieczny. Bezpieczny tak długo, jak długo nie będzie z nikim rozmawiał i nie zdradzi się z czymś. A dopóki nie pozna zasad rządzących tym światem, bardzo łatwo może się z czymś zdradzić. Jeżeli próba obdarowania kogoś półdolarówką z 1943 roku powoduje, że ten ktoś chce cię zabić jako szpiega… Czy drogista naprawdę powiedział „szpieg arkturiański?” Kto wie, jakie pułapki mogły się kryć w zwykłej konwersacji?

Keith był teraz zadowolony, że nie mówił wiele do człowieka, który podwiózł go do Greenville; z pewnością prędzej czy później z czymś by się zdradził.