– Twierdzi pan, że je osaczał?
– Jestem o tym przekonany.
– To straszne – powiedziała spokojnie. – Maniak wśród setek dziewcząt na uczelniach. Może wybierać i przebierać. Do cholery, naprawdę nic nie macie?
– Lekarze sądowi pracują nad dowodami z miejsca zbrodni, włóknami, włosami, spermą. Za parę tygodni otrzymamy DNA i jestem pewien, że to powiąże go z dwoma poprzednimi zabójstwami. Studentki zostały ostrzeżone o niebezpieczeństwie.
Wiedzą, że nie powinny plątać się po kampusach po zmroku. Zorganizowano eskortę dla młodych kobiet, są odprowadzane do akademików. Na razie tylko tyle można zrobić – Myśli pan, że znowu uderzy?
– Jestem tego pewien. FBI opracowało portret psychologiczny. Twierdzą, że szukamy faceta z głębokim urazem do kobiet. Symptomatyczne dla tego schorzenia jest obcinanie włosów, pozbawia je w ten sposób kobiecości.
Gwałt dowodzi jego władzy nad nimi, podcięcie żył doprowadza go prawdopodobnie do orgazmu, którego inaczej nie może osiągnąć. Jest to dla niego moment absolutnej władzy. Są bezbronne, cierpią. Umierają, podczas gdy on żyje.
Wlepiła w niego przerażony wzrok.
– O, mój Boże! Skinął posępnie głową.
– Teraz pani rozumie, dlaczego musimy go złapać zanim znowu uderzy. Sądząc z metody jego działania, nie będzie się spieszył, poczeka parę miesięcy. Zrobi rozpoznanie terenu, wybierze ofiarę, będzie ją śledził, może nawet włamie się do jej domu, żeby ją lepiej poczuć, poznać jej zapach. Jak zwierzę osaczające zdobycz. Działa metodycznie. Dlatego mu się powiodło.
– Nadal sprawiała wrażenie zszokowanej.
– Dlaczego mężczyźni robią takie rzeczy? Harry wzruszył ramionami.
– Badania wykazują, że wszyscy tego typu mordercy pochodzą z nieudanych, rozbitych rodzin: nadużycie narkotyków, alkoholu, przestępczość. Rozmaicie.
Często są obciążeni genetycznie chorobą psychiczną i często w dzieciństwie byli maltretowani emocjonalnie i fizycznie. Zazwyczaj zdominowani przez matki, które ich poniżały, systematycznie zabijały w nich męskość. Wyrastają na ludzi o poważnych zaburzeniach seksualnych, niezdolnych utrzymać dojrzałego, opartego na kompromisie związku z drugim człowiekiem.
– Myśli pan, że taki jest nasz zabójca?
– Gdybym to wiedział! – Gestem pełnym znużenia przeczesał mokre jeszcze włosy.
Stanęły zadziornie i Mal z zainteresowaniem pomyślała, że wygląda jakby właśnie wyszedł spod prysznica.
– Ludzie uważają, że morderca wygląda jak potwór – odezwał się. – W rzeczywistości wygląda zupełnie przeciętnie. Według portretu psychologicznego z FBI nasz morderca prowadzi zwyczajne życie. Ma obsesję, ale potrafi ją ukryć pod fasadą normalności. Mieszka sam, raczej w domu niż w mieszkaniu, ponieważ potrzebuje swobody poruszania się. W życiu codziennym jest schludny i uporządkowany. Ma dobrą pracę, raczej umysłową niż fizyczną, może nawet pochodzić z wyższej sfery społecznej. Dobrze wypełnia swoje obowiązki, nie ma przyjaciół, jest obsesyjnie czysty.
– Szukamy więc szaleńca, grasującego po ulicach Bostonu. Szukamy przeciętnego faceta, którego sąsiedzi i koledzy z pracy uważają za zupełnie normalnego. Nie różniącego się od pana i każdego mężczyzny w Bostonie.
– Igły w stogu siana – zgodził się.
– Jakie to szczęście, że udało się wam zdobyć portret pamięciowy. Harry wyjął kartkę z brązowej koperty.
– Jeszcze jedno. Ta ostatnia ofiara, Summer Young. Zanim umarła powiedziała nam dwie rzeczy. Że miał ciemne, nieruchome oczy. I delikatne dłonie.
– A więc nie może być robotnikiem.
– Mało prawdopodobne.
– Powiedziała coś jeszcze?
– Aha. Nazwała go draniem. To były jej ostatnie słowa. Wstrząśnięta Mal odwróciła wzrok. Podniosła kufel do ust i upiła łyk piwa. Przez długą chwilę przyglądała się rysunkowi, a Harry przyglądał się jej.
Podobały mu się jej rzęsy, podkręcone na końcach.
– Zrobiono to na podstawie opisu tych dwóch rybaków? – zapytała w końcu.
– Aha. Oświetlili na chwilę jego twarz, zanim zdążył uciec. Ale policyjny portrecista uwydatnił oczy, żeby upodobnić je do tych, które widziała Summer.
Głos Mal był chłodniejszy niż piwo.
– Obawiam się, że to nie wystarczy, detektywie Jordan. Portret nie jest dokładny. Z pewnością nie jest to materiał, na którym można oprzeć program telewizyjny o zasięgu ogólnokrajowym. Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc.
Zabrawszy marynarkę i torebkę zsunęła się ze stołka.
Gapił się na nią, osłupiały. Dałby głowę, że aż się pali, by wejść na wizję i uratować inne kobiety przed strasznym losem. A tu ni stąd, ni z owad, zatrzaskuje mu drzwi przed nosem.
– Chwileczkę! – powiedział ostro. Pod stołem pies uniósł łeb i cicho warknął.
Harry poderwał się na nogi. Zrobiła ruch do odejścia, ale chwycił ją za ramiona i odwrócił ku sobie.
– Co się stało?
– O co panu chodzi? – uwolniła się jednym ruchem i włożyła z pośpiechem żakiet, unikając oczu Harry’ego.
– W jednej chwili jest pani zapalona do tematu, w następnej przestaje panią interesować. Chciałbym wiedzieć, dlaczego.
Wzruszyła ramionami.
– Opowiedział mi pan historię, detektywie Jordan. Wysłuchałam pana. Podjęłam decyzję. Tak właśnie pracuję. Odtrącenie nie jest miłym doświadczeniem, rozumiem to.
Sięgnęła po torebkę, nadal unikając jego wzroku.
– Proszę nie brać tego do siebie – powiedziała, po czym pomaszerowała do wyjścia, minęła odrapane stoliki, pchnęła drzwi i zniknęła mu z oczu.
10.
Mal z determinacją wpatrywała się w zalane deszczem szyby samochodu, starając się w ogóle o niczym nie myśleć. W samolocie przeczytała cztery długie artykuły w „Vanity Fair”, choć gdyby ją później zapytać, o czym były, nie potrafiłaby odpowiedzieć nic rozsądnego.
Nigdy jeszcze widok własnego domu nie sprawił jej takiego zadowolenia. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, a serce waliło jej tak, jakby przebiegła pięć przecznic.
Gospodyni zostawiła zapalone światła i Mal z wdzięcznością rozejrzała się po swoim przytulnym domu. Zrzuciwszy buty, podreptała przez hol do sypialni.
– Wykrochmalona, bawełniana pościel czekała już na nią w ogromnym zabytkowym łóżku, przykrytym miękką narzutą z kaszmiru. Nie mogła się doczekać, kiedy się pod nią wsunie.
Rozpięła szarą spódnicę i pozwoliła jej opaść, ściągnęła przez głowę sweter i rzuciła go na podłogę. Jedwabne pończochy i bielizna znaczyły jej drogę z sypialni do łazienki z różowego marmuru.
Znalazła zapałki i zapaliła świece o zapachu lilii, które stały pośród paproci otaczających wannę, potem odkręciła kurki. Oparła się o chłodną, marmurową ścianę i spojrzała na siebie w lustro. Była zaszokowana odkryciem, że wygląda tak zwyczajnie. Wygląda nadal jak Mal Mallone, gwiazda telewizyjna, prowadząca własny program w godzinach największej oglądalności.
Weszła do wanny i zanurzyła się w kojące ciepło wody, czekając z przymkniętymi oczami, aż znajomy zapach lilii przywoła wspomnienie, które chowała w duszy jak skarb, wspomnienie jedynej chwili absolutnego szczęścia, jaką dane jej było zaznać. Ale dziś magia nie działała.
Znużona, wyszła z wanny i otuliła się puchatym ręcznikiem kąpielowym. Ponownie spojrzała w lustro.
Ujrzała w nim własne oczy, pociemniałe ze zgrozy. Zapomniała zmyć makijaż!
Drżącymi z pośpiechu dłońmi odprawiła codzienny rytuał: mleczko kosmetyczne do twarzy, do oczu, tonik, krem nawilżający, odrobina kremu pod oczy. Robiła to wszystko jak automat.
Rozczesała wilgotne włosy i naga podeszła do wielkiej szafy. Czując dziwny chłód, naciągnęła szary sweter i białe skarpetki. Odwróciła się i przyjrzała swojemu odbiciu w lustrzanej ścianie. Lampa, rozświetlająca ją od wewnątrz, zgasła. Znowu była panną Nikt.