Выбрать главу

Z opuszczoną głową powędrowała do kuchni. Nastawiła czajnik i nieruchomo czekała aż woda się zagotuje. Zaparzyła ulubioną herbatę malinową, ale tym razem nawet nie pomyślała o cytrynowym cieście.

Niosąc ostrożnie kubek, wróciła do sypialni, postawiła go na srebrnej tacy na nocnym stoliku i wślizgnęła się do łóżka. Z westchnieniem ulgi opadła na białe poduszki, pilotem włączyła telewizor, wyciszając dźwięk.

Na ekranie bezgłośnie pojawiła się czołówka wieczornego dziennika. Mal łyknęła dwie tabletki przeciw bólowi głowy i, popijając herbatę, patrzyła obojętnym wzrokiem na wydarzenia na świecie.

Po chwili zgasiła światła. Drżąc skuliła się pod kołdrą i czekała, aż przyjdzie sen i wymaże wspomnienia.

Wygodne łóżko zdawało się ściągać ją gdzieś w dół, miękkie poduszki dusiły, spadała, spadała w bezdenną, czarną otchłań…

Krzyknęła dziko i usiadła. Odrzuciła kołdrę i drżąc wyskoczyła z łóżka. Gardło miała jak wyschnięty wiór, ciało przeszywały krótkie dreszcze.

– O, Boże! – szepnęła. – Och nie, nie!

Od dawna już nie śnił jej się ten koszmar. Myślała, że się go w końcu pozbyła, pogrzebała wraz z wszystkim, co złe na dnie świadomości, w strefie zakazanej.

Ale był tam. Ciągle tam był…

Odnalazła przełącznik nocnej lampki. Zapaliła również lampę sufitową, światła w łazience i w garderobie. Biegała po pokojach, zapalając wszystkie lampy.

Uspokoiła się dopiero, gdy mieszkanie zapłonęło jak okno wystawowe domu towarowego przed świętami Bożego Narodzenia. Rozejrzała się, nadal drżąc. Nie było już miejsca, gdzie mógłby ukryć się duch. Mal Malone była znowu panią siebie.

Wróciła do sypialni i wyjęła z garderoby walizkę. Pośpiesznie zaczęła się pakować. Tylko to, co niezbędne – dresy, swetry, adidasy.

Kiedy skończyła, spojrzała na zegarek przy łóżku. Była druga trzydzieści. Wyśle faks do uzdrowiska w Tuskon z zawiadomieniem o przyjeździe. Zostało jej jeszcze trzy i pół godziny zanim będzie mogła zadzwonić do linii lotniczych i zarezerwować miejsce na pierwszy poranny lot. Trzy i pół godziny, zanim będzie mogła uciec od Harry’ego Jordana i swojej przeszłości.

O drugiej trzydzieści Harry był na sali gimnastycznej w Moonlighting Club.

Rozegrał już mecz koszykarski, a teraz kończył czterdziestopięciominutowy trening na siłowni. Wycisnął po raz ostatni osiemdziesięciokilogramową sztangę nad głowę i powoli opuścił na miejsce. Pot spływał mu po szyi na owłosioną klatkę piersiową.

Patrząc na niego, Rossetti wydał z siebie długie westchnienie. Wiedział, że go tu znajdzie.

– Zostawiłem miękkie łóżko i ciepłą kobietę, żeby tu do ciebie przyjść, detektywie. Co z tobą? Zjadłeś kolację z Mallory Malone i przestałeś z tego powodu odbierać telefony? Jesteś teraz za dobry dla nas, zwyczajnych gliniarzy, czy co?

Harry otarł ręcznikiem pot z twarzy.

– Mam parę problemów do rozwiązania.

– Ja też, pamiętasz? Naraziłeś dzisiaj na szwank moją karierę. Nie pokazujesz się, nie dzwonisz…

Harry wyminął go i ruszył w stronę pryszniców. Rossetti poszedł za nim. Harry przebrał się, odkręcił kurki i stanął pod prysznicem, z odchyloną głową i zamkniętymi oczami.

– Co to w ogóle za usprawiedliwienie? – pożalił się Rossetti. – Myślałem, że tkwimy w tym razem; dwóch muszkieterów, i szukamy mordercy. Zdaje się, że liczba muszkieterów wzrosła do trzech odkąd Malone przejęła ster.

Harry otarł twarz z wody i spojrzał na zirytowanego detektywa.

– Pomyłka – powiedział. – Panna Malone odmówiła pomocy. Rossettiemu opadła szczęka.

– Naprawdę?

– Naprawdę – Harry wyszedł z kabiny i energicznie wytarł się ręcznikiem. – Powiedziała, że mam za mało informacji, żeby zrobić z tego program telewizyjny.

I że portret jest niedokładny.

– A skąd ona to wie?

Harry wzruszył ramionami. Wciągnął granatowe spodenki bokserskie i stare dżinsy.

– Może ma szósty zmysł, nie wiem. Wiem tylko, że się zapaliła do tematu, a potem jej przeszło.

Rossetti wbił w niego podejrzliwy wzrok.

– Przystawiałeś się do niej, czy co? Harry roześmiał się, naciągając koszulę.

– Nie próbowałem jej poderwać. To panna Królowa Śniegu we własnej osobie. Przez większą część czasu.

– A przez resztę?

Harry zapinał koszulę, zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Przez resztę czasu była kąśliwa, ale miła – powiedział w końcu.

– Miła?

– No wiesz, miła dziewczyna. Kobieta – poprawił się, choć kiedy teraz o niej myślał, odnajdywał coś dziewczęcego ukrytego pod pozorem kobiecego sukcesu. Może była to kwestia jej rzęs. – Spodobał jej się Squeeze – dodał.

Rossetti uśmiechnął się szeroko.

– Droga do serca mężczyzny prowadzi przez jego psa. Kochaj mnie, kochaj mojego psa.

– Sprawy nie zaszły tak daleko, Rossetti. Wkurzyła mnie do tego stopnia, że musiałem zafundować sobie pełen trening. Inaczej chyba bym komuś przyłożył.

– Frustracja, co?

Harry zarzucił ciężkie ramię na elegancko odziane barki Rossettiego, kiedy szli z sali gimnastycznej do holu. W klubie brzęczało jak w ulu, ludzie wchodzili, wychodzili, mała kawiarnia pękała w szwach. Zgarnęli po kubku kawy i, wymieniając pozdrowienia ze znajomymi, torowali sobie drogę ku ciężkim obrotowym drzwiom. Stanęli na schodkach popijając kawę, spoglądając w rozdeszczoną noc.

– Tak stary, frustracja każdego kiedyś dopadnie – powiedział Harry.

Wycieraczki zmiatały strugi deszczu z przedniej szyby, kiedy przez opustoszałe miasto wracał na Louisburg Square. Była trzecia nad ranem i był wykończony, ale wiedział, że nie zaśnie.

Squeeze rozpoznał porykiwanie silnika jaguara i energiczne trzaśniecie drzwiczek. Czekał w holu, machając ogonem, z wzrokiem utkwionym w drzwi wejściowe.

Harry założył mu obrożę, przypiął smycz i wyszedł z powrotem na deszcz.

– To będzie szybki spacer, stary – mruknął, brnąc przed siebie z pochyloną głową. – Przykro mi z powodu dzisiejszego wieczoru, ale musiałem być sam.

Uśmiechnął się na myśl, że usprawiedliwia się przed psem jak przed zaniedbywaną małżonką.

– A, co tam! Potrzebuję drinka, a ty, bracie, potrzebujesz kości – ciągnąc za smycz, zawlókł opornego psa z powrotem do domu.

Pomaszerował do kuchni, wyjął z szafki kość i nie napoczętą butelkę Jima Beama.

Nalał sobie bourbona, dodał lodu i przeszedł powoli przez mieszkanie, przygaszając lampy przyciemniaczem. Nastawił płytę Neila Younga „Harverst Moom”, po czym usadowił się w ulubionym starym fotelu ze skóry, równie sfatygowanym jak jego ulubiona skórzana kurtka.

Powolutku sączył bourbona, przetrzymując alkohol na języku, potem odchylił głowę i pozwolił, by muzyka wypełniła mu głowę. „The Unborn Legend” – Piosenka, która zawsze przypominała mu żonę, Jilly. Nie tylko przypominała, mówiła o tym, co czuł, kiedy ją poznał. I choć powtarzał sobie często, że to już minęło, zniknęło, a jeżeli miałby być ze sobą szczery, nigdy nie istniało, ta melodia nadal budziła w sercu zaleczony ból.

Pies upuścił kość na wspaniały, osiemnastowieczny jedwabny dywan u stóp Harry’ego. Usadowił się wygodnie, przeżuwając z zadowoleniem. Harry spojrzał niepewnie. Dywan należał kiedyś do jego babki.

– A co tam! – powiedział z rezygnacją. – To tylko dywan. Jest po to, by go używać. Zanim stał się antykiem obsiusiało go pewnie z tuzin dzieciaków, a może i obrzygało parę kotów.