Wolał słowo „polowanie” niż „osaczanie”, którego używała policja. Był myśliwym, szukającym cennej zdobyczy. Polowanie trochę trwało, ponieważ był wybredny, a poza tym lubił te poszukiwania. Wiedział dokładnie, czego mu trzeba. Potem była radość pościgu, perwersyjna przyjemność czerpana z faktu, że kobieta nie wiedziała, że on zna ją niemal równie intymnie jak ona sama. A potem moment uderzenia. Piękna chwila.
Naciągnął czarne bawełniane spodnie od dresu, białą koszulę polo, trampki i wyszedł do holu. Zatrzymał się przed zamkniętymi drzwiami. Spoglądał na nie z namysłem przez dłuższy czas, zdecydował, że dziś ich nie otworzy. Nie było potrzeby.
Wróciwszy do kuchni, zajrzał do lodówki. Zjadł już kolację w małym bistro, jednym z kilku, w których lubił bywać, gdzie go znali, ponieważ przychodził regularnie, i gdzie nikomu nie przeszkadzało, że jadał samotnie. Zawsze wypijał kieliszek czerwonego wina i zawsze zamawiał tłuczone kartofle i zostawiał wysoki napiwek, co gwarantowało, że następnym razem zostanie równie dobrze obsłużony.
Dokonał przeglądu zawartości lodówki. Była tam duża butelka smirnoffa, parę butelek wody sodowej i trzy cytryny. A także wąski, stalowy nóż w plastikowej pochwie.
Wyjął smirnoffa i nalał pełen kubek. Ukroił plasterek cytryny i wrzucił do wódki. Pociągnąwszy łyk, wrócił do gabinetu i usiadł za biurkiem.
Z szuflady biurka wyjął oprawioną fotografię i postawił przed sobą. Szkło było rozbite, ale na upartego można jeszcze było rozpoznać twarz kobiety: mięsistą, srogą, bez uśmiechu. Mężczyzna wzniósł toast.
„Za matkę, dzięki której wszystko to stało się możliwe” – powiedział. Potem jednym haustem opróżnił kubek.
Wyjął papiery z segregatora i zatonął w nich bez reszty. Były to wycinki prasowe dotyczące zgwałcenia i zamordowania Summer Young. Przeczytał je chciwie, mnóstwo czasu poświęcając na przestudiowanie każdego szczegółu relacji.
Na widok portretu pamięciowego, ponownie się uśmiechnął.
Potem wyjął z szuflady tuzin fotografii i rozłożył je na blacie. Wstał i poszedł do kuchni ponownie napełnić kubek.
Usiadł za biurkiem i wlepił wzrok w fotografie. Wszystkie przedstawiały młode kobiety. Zerknął z ukosa na zdjęcie matki, czując na sobie jej wzrok. Wyciągnął rękę i z trzaskiem odwrócił portret twarzą do dołu. Zaklął, kiedy odłamek szkła wbił mu się w palec. Chowając twarz matki do szuflady, wsadził zakrwawiony kciuk do ust.
Fotografie kobiet znów pochłonęły całą jego uwagę. Zrobił te zdjęcia z samochodu, dziewczęta były nieświadome faktu, że są fotografowane. Na niektórych zdjęciach szły w jego stronę, na innych widać je było od tyłu.
Siedział tak bardzo długo, podnosząc zdjęcia do oczu, studiując każdy szczegół, porównując. W końcu zakreślił flamastrem wybraną dziewczynę.
Wsunął papiery i zdjęcia z powrotem do biurka i zamknął szufladę na klucz.
Następnie odniósł segregator do drewnianej szafki w kącie gabinetu, w której znajdowały się już dwa podobne segregatory.
Gwiżdżąc opuścił pokój, minął hol i wrócił do piwnicy. Z garażu zabrał sekator i poszedł do ogrodu na tyłach domu. Ogród był równie nieskazitelny jak dom, każdy kwiatek rósł na swoim miejscu, o chwastach nie mogło być nawet mowy. Mężczyzna pochylał się nad różami od czasu do czasu przycinając jakąś łodygę.
Jak zwyczajny mieszkaniec przedmieścia w ładny, majowy wieczór. Zwyczajny, jeżeli nie liczyć zamkniętego pokoju w jego domu. I majtek Summer Young w kieszeni spodni. Od czasu do czasu przerywał pracę i wsuwał rękę do kieszeni. To mu na razie wystarczało.
12.
Palomar Productions przy Madison Avenue tętniły – życiem o ósmej trzydzieści rano, kiedy Mal weszła tanecznym krokiem do swojego biura, ubrana w czarne kolarki, czarną czapeczkę baseballową i białą koszulę z napisem „Tuscon”.
Beth Hardy rozmawiała przez telefon. Odwróciła się wraz z krzesłem, obejrzała szefową od góry do dołu, unosząc brwi.
– A tobie co się stało? Promieniejesz. Mal roześmiała się.
– Tysiąc dwieście kalorii dziennie, czteromilowy spacer o szóstej rano, kwiczenia na brzuch, pośladki i uda o dziesiątej, aerobic o jedenastej, odrobina ćwiczeń rozciągających o dwunastej… Urwała i przybrała pozę atlety. – I ty również możesz tak wyglądać.
Beth westchnęła z żalem. Była mała i okrągła, miała długie czarne włosy i obfity biust.
– Nawet głodówka i dwunastomilowy marsz, połączony z wysokogórską wspinaczką, nie zlikwiduje tych cycków – powiedziała posępnie. – Do diabła z nimi, chodzi mi już tylko o to, żeby dobrze wyglądać w ciuchach.
– Większość kobiet pragnie wyglądać dobrze bez nich.
– Ale nie ja. Zadowolę się figurą modelki „Vogue”. Mal zachichotała znacząco.
– Twój mąż tęskniłby za tobą, gdybyś się zmieniła. Beth wzniosła do nieba wyraziste, brązowe oczy.
– Mężowie! – roześmiała się również. – Zdaje się, że Bóg daje, a człowiek musi się tym zadowolić.
– Wyglądasz świetnie. Kostium ekstra.
Beth ubrana była w beżowy żakiet i spódnicę, podkreślającą jej kobiece kształty.
Calvin. Zeszłoroczna przecena wiosenna – powiedziała. – Dziś jest nasza rocznica. Rob zabiera mnie do miasta, kolacja, szampan, pełen romantyczny zestaw – roześmiała się trochę kpiąco, ale Mal widziała, jaka jest szczęśliwa.
– Ile to już lat?
– Siedem, jak obszył. Pobraliśmy się zaraz po studiach. Zdaje się, że bijemy jakiś rekord.
– Szczęściarze – powiedziała Mal cicho i bardzo szczerze. Zwołałam zebranie zespołu na dziewiątą – zawiadomiła Beth. – Ale chciałabym cię najpierw wprowadzić w sprawę wtorkowego programu. Jeżeli uznasz, że jest coś nie tak, załatwimy to od razu na zebraniu. Jak wiesz, mamy materiały na sześć tygodni, możemy je przejrzeć i wprowadzić poprawki.
– W porządku – Mal skierowała się w stronę własnego gabinetu.
– A, jeszcze coś! Dzwonił detektyw Harry Jordan. Kilka razy. Nie chciał uwierzyć, kiedy powiedziałam mu, że wyjechałaś. Jego zdaniem chyba nie przysługuje ci prawo do wakacji. Powiedziałam mu, że dzisiaj wracasz. Kazałam również chłopakom zebrać fakty z jego życiorysu. Raport jest w twoim komputerze.
Mal zatrzymała się z ręką na klamce.
– Powiedział, czego chce?
– Aha! Twój prywatny numer telefonu. – Beth spojrzała na nią z zaciekawieniem.
– No więc? Powiesz mi, co się wydarzyło na spotkaniu w Bostonie?
Mal otworzyła drzwi gabinetu.
– Detektyw Jordan goni za cieniem. Beth z namysłem przyjrzała się szefowej.
– Więc to sprawa osobista? Tylko między tobą a panem detektywem? Mal, już w gabinecie, wytknęła głowę zza drzwi.
– Oczywiście, że nie – oznajmiła z oburzeniem. – Nie mam temu człowiekowi absolutnie nic do powiedzenia.
Jej biuro było duże i przestronne, z oknami od podłogi po sufit, co pozwalało podziwiać Madison z lotu ptaka. Biurko z metalu i drewna różanego było puste, ale to zmieni się w chwili, gdy na zebranie przybędą jej pracownicy, każdy z plikiem papierów w ręku. Czekał już na nich owalny stół konferencyjny z różanego drewna i metalowa konsoletka z kawą i talerzem niskokalorycznych herbatników.
Mal usiadła za biurkiem, zdjęła z głowy baseballową czapkę i przeczesała palcami włosy, myśląc o Harrym Jordanie. Wiedziała, że zachowała się głupio. Musiał uznać ją za idiotkę, kiedy go tak zostawiła w środku rozmowy. Podeszła do podręcznego barku i nalała sobie szklankę soku. Jordan wziął ją przez zaskoczenie, to wszystko.
Kiedy pracownicy zaczęli ściągać na naradę produkcyjną, powiedziała sobie, że wyrzuci z pamięci incydent z Harrym Jordanem. Zresztą, nigdy go już nie zobaczy.