Выбрать главу

– Jakie ślady? – zapytał Rossetti pochmurnie. – Wiemy tylko, że nie zrobił tego kamerdyner.

– Och, mamy mnóstwo śladów, Sherlocku. Technik twierdzi, że włókna znalezione w samochodzie Summer pochodzą z kaszmirowego swetra. Czarnego.

Rossetti gwizdnął z podziwem.

Wygląda na to, że nasz ulubieniec gustuje w drogich ciuchach. A może kupuje na przecenie? Bo jeżeli nie, to ma pieniądze. Rozesłałeś chłopaków po sklepach?

Harry skinął głową.

– Sprawdzam też producentów i importerów. Ci z laboratorium mówią, że włókno nie należy do najtańszych. Jest to wełna pierwszego gatunku, rodem z najlepszej mongolskiej owcy. Producentem jest Europejczyk, najprawdopodobniej Szkot. To zawęża teren poszukiwań do najdroższych sklepów i butików.

– Co jeszcze? – zapytał Rossetti.

– Włosy znalezione na jej ubraniu są farbowane. W rzeczywistości są siwe.

– Myślisz, że specjalnie ufarbował się na tę okazję? A może jest to starszy facet, który chce uchodzić za młodego?

Harry wzruszył ramionami.

– Wiem tylko, że jest starszy niż zakładaliśmy.

Mijając stanowisko pielęgniarek, pomachali na dobranoc Suzie Walker.

Rossetti odwrócił się i spojrzał na nią z podziwem. Była młoda i ładna, ze swoimi płomiennorudymi włosami i przepastnymi, zielonymi oczami. Od miesięcy próbował się z nią umówić.

– Kiedy ulegniesz, Suzie, i umówisz się ze mną? – zawołał.

– Kiedy dorośniesz, detektywie Rossetti – odparła, nie podnosząc głowy znad notatek, które czytała.

Harry roześmiał się.

– Wspaniała metoda, Rossetti! Gwarantowany rezultat za każdym razem.

– Trzeba trochę stracić, by dużo zyskać, Profesorku. Grunt, żeby w ogóle obstawiać numery.

Wyszli na zewnątrz i przez chwilę stali na schodkach prowadzących na szpitalny parking. Omawiali postępy patologa w sprawie Summer Young.

– Jeszcze jedno – powiedział Harry. – W kurzu zebranym z fiata znaleźli cząsteczki nitrogenu. Prawdopodobnie nawóz sztuczny, z tych, które można kupić w każdej kwiaciarni i podsypywać nim róże.

Rossetti wyglądał na zniechęconego.

– Będziemy sprawdzać każdego ogrodnika hobbystę w Bostonie?

– Nie – Harry uśmiechnął się od ucha do ucha. W Massachusetts. Wszystko wskazuje na to, że jest ojcem licznej rodziny, który lubi w weekendy pogrzebać w ziemi.

– W przerwach między dokonywaniem zabójstw.

– Zgadza się – Harry westchnął ciężko.

Mężczyzna w stalowoszarym volvo obserwował ich przez lornetkę. Wiedział, kim są.

Widział ich tak dokładnie, że gdyby umiał czytać z ust, wiedziałby, o czym mówią. Gotów był założyć się o sto dolców, że mówią o nim.

Ta myśl sprawiła mu przyjemność, podobnie jak fakt, że nic na niego nie mają.

Nie wiedzieli nawet, jak wygląda, a on nie pozostawił śladów. Poza tym, nadal tkwili w przeszłości, podczas gdy on już spoglądał w przyszłość.

Czule poklepał aparat fotograficzny, leżący na siedzeniu pasażera. Był jak stary przyjaciel, zawsze pod ręką. Mężczyzna wiedział, że Suzie Walker kończy dyżur za piętnaście minut i niecierpliwie spoglądał na dwóch detektywów, rozmawiających na schodach. Jeżeli sobie zaraz nie pójdą, straci okazję zrobienia zdjęcia.

Odetchnął z ulgą, kiedy Harry Jordan klepnął w końcu swojego partnera po ramieniu. Wymienili głośne: „No to cześć”.

Jordan szedł przez parking w jego kierunku. Volvo miało przyciemnione szyby, ale nie chciał ryzykować. Zsunął się na podłogę i nakrył czarnym kocem.

Leżał równie nieruchomo, jak jego ofiary. Oddychał cicho i miarowo. Nie bał się, wiedział, że jest sprytniejszy od policji, udowodnił to już wielokrotnie.

Policja nie znała nawet prawdziwej liczby jego ofiar.

Usłyszał kroki detektywa, potem dźwięk otwieranych drzwi. Nagle rozległo się zajadłe szczekanie. Pies całym ciałem rzucił się na drzwi volvo. Mężczyzna wstrzymał oddech, odrobinę zaniepokojony.

– Squeeze, co w ciebie wstąpiło?! – krzyknął Harry gniewnie. Chwycił psa za obrożę i odciągnął, sprawdzając dłonią lakier.

Pies wyrwał się i przywarł do samochodu; wsunął nos w uchylone okno, węsząc i warcząc.

Harry zawahał się. Takie zachowanie nie leżało w charakterze Squeeze’a. Zerknął w okno volvo, ale niewiele zobaczył przez przydymione szkło. Zauważył tylko, że wóz jest zamknięty, alarm prawdopodobnie włączony. Sprawdził tablicę rejestracyjną; cyfry zostały niedawno odnowione. Żadnych obić i zadrapań.

Samochód wyglądał jak typowy, dobrze utrzymany wóz, należący do rodziny obarczonej dziećmi i psami. Psy jeździły zapewne z tyłu, gdzie uchylono okno.

Squeeze wyczuł je i zapach mu się nie spodobał.

– Ty zwariowany kundlu! – Harry odciągał psa. Mogłeś mnie kosztować lakiernika.

Nadal warcząc, pies z ociąganiem wszedł do jaguara.

Trzasnęły drzwiczki, rozległ się szum zapalanego silnika i pisk opon, kiedy Jordan wystartował z parkingu.

Mężczyzna zaczął się śmiać. Ryczał ze śmiechu na myśl o psie detektywa Harry’ego Jordana, który potrafił rozpoznać mordercę, kiedy podetknięto mu go pod nos.

Squeeze był o wiele mądrzejszy od swojego pana.

Zerknął na zegarek. Już prawie czas. Usiadł, przygotował aparat. Już wkrótce zrobi z panny Suzie Walker gwiazdę.

W drodze do domu Harry przypomniał sobie, że nie miał nic w ustach od siódmej rano, kiedy zjadł jagodziankę u „Ruby”. Zatrzymał się przy pizzerii, kupił pizzę z kiełbasą i zjadł kawałek, nie czekając, aż dojedzie do domu. Pies ślinił mu się na kark i Harry roześmiał się w głos.

– Nie stary – powiedział. – Zniosę kość na antycznym dywanie babki, ale nie pozwolę ci wysmarować pizzą całego samochodu.

W domu mrugało czerwone światełko na automatycznej sekretarce w kuchni. Otworzył puszkę Alpo dla psa, nadgryzł dragi kawałek pizzy i wcisnął guzik „play”.

Rozległy się odległe tony muzyki. Przekrzywił głowę nasłuchując. Bez wątpienia był to Elgar. Potem odezwał się głos.

– Dziękuję, Harry – powiedział miękko.

Wpatrywał się w maszynę, czekając na dalszy ciąg. Ale to było wszystko. Cofnął taśmę i odegrał fragment jeszcze raz. Potem odrzucił głowę i zaśmiał się radośnie. Malone wiedziała, jak wyrażać się krótko i treściwie. Mógłby przysiąc, że wypowiedziała jego imię na przydechu.

Nadal uśmiechnięty nalał sobie Jima Beama, wrzucił parę kostek lodu, zabrał karton z pizzą i poszedł do salonu.

Rzucił się w ulubiony, stary fotel i włączył wideo. Twarz Mallory Malone nagle pojawiła się w jego salonie. Ten sam promienny uśmiech, wczoraj skierowany wyłącznie do niego, teraz rozjaśnił ekran dla milionów telewidzów. Jej oczy migotały jak wilgotne szafiry, kiedy ze wzruszeniem mówiła o upośledzonej żonie angielskiego multimilionera, zamkniętej w zakładzie psychiatrycznym. Potem pokazała zdjęcia starego kozła, dokazującego w wodzie z trzema młodymi pięknościami.

– Ten mężczyzna zapomniał – powiedziała niskim, miękkim głosem. – Ale czy my powinniśmy? Zadajcie sobie to pytanie, kiedy będziecie dzisiaj leżeli bezsennie w łóżkach, myśląc o tej kobiecie. Zapytajcie samych siebie, czy nie ma sprawiedliwości dla maltretowanych kobiet? Przecież to mogła być każda z nas.

Spojrzała prosto w kamerę, by po chwili opuścić cudowne rzęsy i zakryć oczy, pełne nie wypłakanych łez. W tej sekundzie przeniosła widzów w swój świat, zaangażowała ich w walkę o prawa maltretowanych żon.

Harry pomyślał, że albo jest świetną aktorką, albo naprawdę wierzy w to, co robi. Potem przypomniał sobie tę chwilę podczas kolacji, kiedy wydała mu się taka bezbronna i zagubiona. „Najmniej interesująca kobieta na świecie”, powiedziała o sobie. I w tym momencie na pewno tak uważała.