Pomyślał, że Mallory jest nie tylko zagadkowa, jest kobietą, która coś przed nim ukrywa.
Sięgnął po słuchawkę i wykręcił jej domowy numer.
– Słucham? – odezwał się zaspany głos.
Harry zerknął na zegarek. Była jedenasta trzydzieści wieczorem.
– Panna Malone? – zapytał i usłyszał jej westchnienie.
– Mów mi „Mallory”.
– Mallory – wymówił jej imię z przyjemnością.
– Tak, Harry?
– Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno, przykro mi – powiedział, choć nie odczuwał najmniejszej skruchy.
– Nie jest późno. Po prostu poszłam wcześniej spać – usiadła wsparta o poduszki.
– Dostałem twoją wiadomość.
– Ach tak?
Czy mu się zdawało, czy mówiła bez tchu?
– Nie była długa.
– Zawarłam w niej wszystko, co chciałam powiedzieć – uśmiechnęła się, wbrew sobie, bawiąc się sytuacją.
– Jesteś bardzo zwięzła.
– Nic dodać, nic ująć.
W jej głosie usłyszał śmiech.
– Jak czuje się człowiek, który jest enigmą?
– Och, trochę enigmatycznie – roześmiała się. Kwiaty są piękne. Skąd wiedziałeś, że najbardziej lubię lilie?
– Nie wiedziałem. Pomyślałem tylko, że do ciebie pasują. Świeże i pachnące, jak wiosna.
– Chyba nie wpadnie pan w poetyczny nastrój, detektywie?
– Harry. Nie przyszło ci do głowy, że możesz doprowadzić mężczyznę do poezji?
– Albo muzyki. Podoba mi się Elgar.
– Szalenie romantyczny.
– Podejrzewam, Harry Jordan, że nie mniej niż ty. Uśmiechnął się, wyobrażając ją sobie w łóżku.
– Chciałbym pokazać ci, jak daleko sięga mój romantyzm. Mógłbym jutro wykroić wolny wieczór.
Zawahała się. Prawie słyszał, jak pracują trybiki w jej mózgu.
– Z przyjemnością – powiedziała w końcu. – Tylko, że tym razem ja stawiam. U mnie o ósmej?
– O ósmej u ciebie – powtórzył. – Dziękuję za zaproszenie.
– Chyba cieszę się na nasze spotkanie – powiedziała ostrożnie.
– Ja też.
– Więc dobranoc?
– Na to wychodzi. W końcu ja jestem w Bostonie, a ty w Nowym Jorku.
– Trudna sprawa, detektywie – powiedziała ze śmiechem – do jutra, Harry – odwiesiła słuchawkę.
Harry uśmiechał się jeszcze, kiedy odkładał swoją. Zapomniał, że miał się dowiedzieć, co Mal Malone wie o mężczyźnie z portretu. Czuł się jak chłopak, który umówił się na randkę z królową studniówki.
Gwizdnął na psa, założył mu smycz i zabrał na długi spacer. Zastanawiał się, co Mallory Malone ma na sobie w łóżku.
Mal siedziała oparta o poduszki i myślała z niepokojem, że nie powinna ulec urokom Harry’ego Jordana. Stanowił zagrożenie, mógł zrujnować całe jej życie, zbudowane z takim trudem. Ale nie potrafiła mu się oprzeć. Powiedziała sobie, że zrobi to tylko ten jeden raz. Będzie musiała się bardzo pilnować, to wszystko.
Potem przewróciła się na brzuch i zagrzebała twarz w poduszce. Po minucie spała.
16.
Harry czuł się najlepiej w swoich wygodnych, dobrze znoszonych dżinsach, ale dla Mal zrobił wyjątek i nałożył jedyne porządne spodnie, marynarkę, białą płócienną koszulę i jaskrawy, jedwabny krawat, który kupił na ulicznym targowisku podczas jakiejś podróży. Kiedy wiązał go przed lustrem, pomyślał z uśmiechem, że już dragi raz stroi się dla panny Malone. Miał nadzieję, że ona doceni tak daleko idące poświęcenie.
Postanowił spędzić noc w „Mark Hotel” na Madison i złapać ranny samolot do Bostonu. Czuł się jak uczeń na wagarach i miał z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia. Jakby chcąc zaakcentować, że nie jest tu tylko dla przyjemności, wziął ze stolika brązową kopertę z portretem pamięciowym mordercy, złożył na pół i wsadził do kieszeni marynarki.
Dozorca zadzwonił z recepcji z informacją, że kwiaty czekają. Harry po raz ostatni zerknął w lustro, wyprostował krawat, przesunął dłonią po starannie uczesanych włosach i wyszedł z pokoju.
Kwiaciarka stworzyła arcydzieło, wypełniając ogromny wiklinowy kosz parmeńskimi fiołkami. Trzymając go ostrożnie, bokiem wsunął się do taksówki.
– Na pogrzeb, bracie? – zgryźliwie zapytał kierowca.
– Mam nadzieję, że nie – odparł Harry. – Choć te kwiaty pachną o wiele lepiej niż ta taksówka.
W budynku Malony podał portierowi swoje nazwisko.
– Ostatnie piętro, sir – powiedział portier. – Panna Malone oczekuje pana.
W windzie Harry spojrzał na zegarek. Był punktualnie. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie, jak ona go powita; co powie; jak to jest – być z nią sam na sam.
Niosąc w ramionach wielki kosz fiołków, wyszedł z windy na marmurowy hol. Ujrzał antyczne, weneckie lustra na ścianach, miękki, francuski dywan na podłodze i atrakcyjną kobietę w jedwabnej, czerwonej sukni, która się do niego uśmiechała. Nie była to Mallory.
– Chyba pomyliłem piętra – powiedział niepewnie.
Kobieta miała długie, czarne włosy, roześmiane oczy i seksowny uśmiech. Nie śpiesząc się, obejrzała go od stóp do głowy, po czym potrząsnęła głową.
– Mam nadzieję, że nie. A kogo pan szuka?
– Mallory Malone.
Podeszła bliżej i przyjrzała się fiołkom. Ostra woń jej perfum dotarła do niego ponad zapachem kwiatów.
– A więc cieszę się, że pan dotarł pod właściwy adres – obdarzyła go jeszcze jednym seksownym uśmieszkiem i poprowadziła do drzwi.
– Mal! – zawołała, przekrzykując gwar panujący w mieszkaniu. – Przyszedł posłaniec z kwiatami. Wyjdź do niego.
W drzwiach ukazała się Mal. Ubrana była w obcisłą, koronkową suknię na złotej podszewce. Złoty spód zaczynał się tuż nad linią piersi, czarna koronka przylegała do nich jak druga skóra. Krótka spódniczka i czarne pantofle na wysokich obcasach sprawiły, że jej nogi wydawały się niemożliwie długie i smukłe.
– O, to ty, Harry! – podniosła rękę do ust, żeby ukryć uśmiech na widok Harry’ego Jordana z bukietem fiołków w ramionach i Lary, która wzięła go za chłopca na posyłki.
Mieszkanie pełne było ludzi, kelnerzy krzątali się, roznosząc kanapki i drinki.
Harry poszukał oczu Mal.
– Nie wspominałaś o przyjęciu – powiedział zaskoczony. Uniosła niedbale jedno opalone ramię.
– Dowiedzieliśmy się, że ostatni program pobił nasz własny rekord oglądalności i postanowiliśmy to uczcić.
Kobieta w czerwieni obserwowała ich z zainteresowaniem.
– Więc nie jesteś dostawcą kwiatów – stwierdziła. Harry wręczył Mallory kosz fiołków.
– To dla ciebie. Zanurzyła w nich twarz.
– Cudowne! Pachną jak las wiosną – uśmiechnęła się do niego zachwycona. I tyle ich! Harry, musiałeś ograbić wszystkie kwiaciarnie na Manhattanie! Dziękuję ci.
Z jakiegoś nie wyjaśnionego, powodu topniał, kiedy tak się do niego uśmiechała.
Jakby podarował jej świat na talerzu, a nie garść fiołków. Jednak przyjęcie niemile go zaskoczyło, choć musiał przyznać, że nie miał żadnych praw do Mallory Malone, a ona nie miała żadnych praw do niego.
– Chodź, Harry – powiedziała radośnie kobieta w czerwieni, biorąc go pod ramię.
– Wyglądasz jak rozrywkowe zwierzę. Osobiście wystarczy mi samo zwierzę. Jestem Lara Havers. Kiedy przysunęła się bliżej, poczuł przy sobie jej ciepłe ciało. – A kim ty właściwie jesteś? – zapytała na wpół ze śmiechem.
– Detektyw Harry Jordan z wydziału zabójstw w bostońskim departamencie policji – przedstawiła go Mal chłodno.
– Gliniarz? To ekscytujące! Powiedz mi, Harry… – Lara pociągnęła go za sobą w rozbrzęczany tłum. – Jesteś tu służbowo czy dla przyjemności?