Zostały prawdziwymi obywatelkami miasta, jak panna Aurora Peterson. Nie były darmozjadami żerującymi na uczciwych podatnikach.
Nagle zobaczyła dwóch chłopców biegających z psem. Tak dobrze się bawili, rzucając psu patyki, że zapragnęła się do nich przyłączyć.
„Jestem tutaj! Nie widzicie mnie?! Chcę się nauczyć, tak jak wy chcę się śmiać, bawić się, mieć przyjaciół.” Wyobrażała sobie, co by powiedzieli, gdyby to zrobiła, wiedząc, że nigdy się na to nie zdobędzie. Nieśmiałość była jak kalectwo. Była poza nawiasem i musiała tam zawsze pozostać.
Ale nie w marzeniach. Kiedy matka szła w końcu spać, Mary Mallory leżąc łóżku, marząc o bezpieczeństwie. Żyła w białym domu panny Aurory Peterson, po brzegi wypełnionym i dębowymi meblami. Marzyła, że zamiast starym, turkusowym Seatem, jedzie białym cadillakiem z opuszczonym dachem, a wiatr rozwiewa jej faliste, jasne włosy.
Marzyła, że w niedzielę na ich stole pojawia pieczone kurczę i świeżutka szarlotka, że matka ma nowy kapelusz, a ona nową sukienkę i idą razem do kościoła, a w drodze powrotnej przystają, by porozmawiać z przyjaciółmi, a potem zachodzą do drogerii na lody z wodą sodową. Kiedy dorastała, rosły jej marzenia. Marzyła o sukcesie. Wiedziała, że istnieją miejsca, inne światy, gdzie ludzie nie żyją tak jak ona, a nawet panna Aurora Peterson. Wyobrażała sobie, że pewnego dnia stanie się częścią tego świata. Wtedy kupi matce nowy dom z widokiem na ocean, gdziekolwiek sobie zażyczy, tylko nie w Golden. Wydadzą fortunę na ubrania, brylantowe kolczyki, sprawi, że matka znów się uśmiechnie, jak wtedy, gdy uświadomiła sobie, że już nigdy nie będzie się bała męża-sadysty. Mary Mallory chciała urzeczywistnić marzenia matki i swoje własne i rano była znów dziewczyną, która nie istnieje.
Mallory z wysiłkiem oderwała myśli od bolesnego dzieciństwa. Uniosła i spojrzała na Harry’ego. Ujrzała współczucie w jego szarych oczach, kiedy siedziała ze smutkiem:
– Nigdy nikomu o tym nie opowiadałam. Bałam się pójść do psychiatry, nie chciałam tego przyznać, ująć w słowa. Bałam się, że wtedy stanę się znów Mary Mallory i zniknie wszystko, o co walczyłam, co zdobyłam.
Harry ujął jej dłonie; wydały się zimne jak lód, a jej śliczna twarz była blada i wymęczona. Odwrócił jej dłonie wnętrzem ku górze i ucałował.
– Jesteś dzielna, Mal. Wygrałaś – powiedział z podziwem. – Jak tego dokonałaś?
Wzruszyła ramionami.
– Normalnie. Byłam uparta i pracowita. Uczyłam się, dostałam stypendium do collegu. Przez wiele lat moje życie sprowadzało się do nauki i ciężkiej pracy.
Westchnęła, wspominając te długie, głodne lata. – Potem zrobiłam dyplom i… resztę znasz.
Wstała z kanapy, obciągnęła koronkową spódniczkę, poprawiła ramiączka, nagle pełna obaw, że wprawiła go w zakłopotanie.
– Żałujesz pewnie, że zapytałeś? – uśmiechnęła się z wysiłkiem. Potrząsnął głową.
– Wcale nie żałuję.
Był tak blisko, że mieszały się ich oddechy.
– Nie odchodź, Harry – powiedziała nagle, opierając mu głowę na ramieniu. – Boję się.
Przyciągnął ją do siebie, pogłaskał po włosach. Pomyślał, że wygląda na zupełnie rozbitą, jakby przeszła od nowa tamtą ciężką próbę;
– Nie ma się czego bać – powiedział uspokajająco. – To wszystko już minęło. Na tym polega dobrodziejstwo przeszłości. Czasem żałujemy, że coś nie wróci, a czasem dziękujemy Bogu, że mamy to za sobą. Wierz mi, wiem coś o tym.
Spojrzała na niego wielkimi oczami, próbując zrozumieć, co miał na myśli.
– Nie powinienem zostawać, Mal – dodał po chwili. – To nie jest właściwa chwila.
Przylgnęła do jego ręki; nie mogła znieść myśli, że odejdzie.
– Wiem. Ale ja boję się zostać sama. Obrysował palcami kontur jej twarzy.
– Nie ma się czego bać, Mary Mallory, przysięgam. Odwróciła twarz. Duża, krystaliczna łza stoczyła się po jej policzku. Przygarnął ją, wstrząśnięty.
Żelazna dama telewizji płakała! Tulił ją, powiedział, że wszystko będzie dobrze, zostanie z nią, oczywiście, że zostanie.
Pogłaskał ją po głowie, otarł łzy, podał chusteczkę, żeby mogła wydmuchać nos.
Uśmiechnęła się do niego niepewnie. Oczy miała podpuchnięte, nos czerwony.
Pomyślał, że nie powinien jej całować, po czym natychmiast to zrobił. Rozchyliła wargi pod dotknięciem jego ust. Pierwsze wrażenie go nie zmyliło; jej usta przypominały w dotyku płatki kwiatu. Odsunął się i uśmiechnął do niej ciepło.
– Prześpię się na kanapie.
– Mam pokój gościnny, ale łóżko jest nie posłane.
– Daj mi tylko poduszkę i koc, a z miejsca odpłynę w krainę snów. Puścił jej dłoń. Zawahała się na ułamek sekundy, po czym poszła do swojej sypialni. Poszedł za nią.
– Mmmm, przytulnie tu – powiedział. Leżąc w swoim wąskim łóżku, będę mógł sobie teraz wyobrażać, jak wyglądasz w swoim wielkim.
Zręcznie złapał poduszkę, którą w niego rzuciła.
– Lepiej trzymaj wyobraźnię na wodzy, Jordan.
– Spróbuję, choć może się to okazać ponad moje siły – zamiast niej przytulił do piersi poduszkę.- Śpij dobrze, Mary Mallory Malone. I obiecaj mi – żadnych złych snów!
– Obiecuję – uniosła w górę dwa palce, jak do przysięgi.
– A więc dobranoc – pocałował ją w czubek nosa.
– Dobranoc, Harry.
Stał, patrzył na zamknięte drzwi jej sypialni i zastanawiał się, czy naprawdę wypowiedziała jego imię na lekkim przydechu. Ale później, kiedy przewracał się bezsennie na łóżku, ogarnęło go paskudne uczucie, że nie powiedziała mu wszystkiego. Nadal była kobietą pełną tajemnic, którymi najwyraźniej nie chciała się z nim podzielić.
Mal usiadła, przestraszona. Spojrzała na zegarek – piąta rano. Ponownie usłyszała dźwięk, który wyrwał ją ze snu. Szum wody płynącej z kranu.
Uśmiechnęła się, opierając o poduszki i naciągając kołdrę pod brodę. Detektyw był rannym ptaszkiem.
Wyślizgnęła się z łóżka, narzuciła krótki różowy szlafroczek i boso podreptała do kuchni. Stanęła w drzwiach, obserwując go. Miał na sobie granatowe spodenki bokserskie i nic poza tym, jego ciało było smukłe i twarde. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, próbował dojść do ładu z jej maszynką do kawy.
– Twoje włosy wyglądają jakbyś w nich spał – powiedziała. Odwrócił się, zaskoczony.
– Przepraszam, nie wziąłem grzebienia. Ani szczoteczki do zębów.
– Mogę dostarczyć jedno i drugie.
– Taka operatywność o piątej rano! Nie chciałem cię obudzić.
– Nie ma sprawy. Za skarby świata nie zrezygnowałabym z szansy zobaczenia cię w tych szortach.
Uśmiechała się szeroko. Przeszłość pozostała za nią. Czuła się znów Mal Malone. Lepiej! Czuła się szczęśliwa, pełna wiary w siebie. Wyjęła mu z ręki paczkę kawy i odmierzyła stosowną ilość.
– Kupiłabym bagietkę, gdybym wiedziała.
– Gdybym wiedział, sam bym ją przyniósł.
Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Otoczył ją po przyjacielsku ramieniem.
– Czy jest to właściwa chwila, by poprosić panią Malone, psze pani, na randkę?
Prawdziwą randkę tym razem. Żadnego kręcenia.
Przyłożyła palec do warg, jakby w głębokim namyśle.
– Myślę, że znamy się już dość dobrze. Dlaczego nie?
– U ciebie, czy u mnie?
– U ciebie. Moja kolej, by dowiedzieć się, jak żyje druga połowa.
– Z przyjemnością to pani zademonstruję, pani Malone, psze pani. Niestety, najpierw muszę zapoznać się z rozkładem swoich zajęć.