Выбрать главу

Włożył pizzę do kuchenki mikrofalowej, otworzył puszkę piwa i zaniósł kolacje do salonu. Odłamał kawałek pizzy i dał psu. Przypominało to karmienie słonia tiktakami. Pizza zniknęła w ułamku sekundy, jakby nigdy nie istniała.

Postawił piwo na stoliku do kawy i włączył telewizor. W dzienniku mówiono wyłącznie o huraganie, który posuwał się wschodnim wybrzeżem, powodując liczne wypadki i ogromne straty. Harry miał nadzieję, że Mallory nie ucierpiała.

Odchylił się na oparcie wygodnego fotela, powieki mu opadły. Po minucie już spał.

Squeeze siedział, nie spuszczając z niego wzroku. Przekrzywił łeb i czekał.

Harry się nie poruszył i pies przeniósł uwagę ze swego pana na stolik do kawy.

Otwarta puszka piwa pacnęła na podłogę, kiedy ściągał pizzę z talerza. Pożarł ją błyskawicznie, rozmazując roztopiony ser. Piwo wsiąknęło w dywan.

Dokonawszy dzieła zniszczenia, z powrotem przeniósł wzrok na Harry’ego. Jego pan spał mocno. Z pełnym zadowolenia westchnieniem pies opadł na podłogę i złożył łeb na nogach Harry’ego. On też miał za sobą ciężki dzień.

Volvo stało na końcu ulicy, na wpół ukryte pod zwijającymi gałęziami czerwonego kanadyjskiego klonu.

Ostatnio spędzał tu większość nocy. Czekał na nią. Musiał prześledzić każdy jej krok, rozpracować rozkład dnia tak dokładnie jak kontroler ruchu na lotnisku rozpracowuje rozkład przylotów i odlotów. Musiał poznać jej zwyczaje, plan dyżurów w szpitalu. Musiał wiedzieć, w które noce pracuje, a kiedy jest sama.

Różniła się od poprzednich dziewcząt tym, że prowadziła bujne życie towarzyskie i pracowała zawodowo. Wolałby studentkę. Studentki były młodsze, były łatwiejszym łupem, ale polowanie w miasteczku uniwersyteckim stało się zbyt niebezpieczne. Studentki zostały ostrzeżone, miały się na baczności.

Rzecz jasna, wiedział już, że mieszka sama. Na parterze. Był to niezbędny warunek, bez spełnienia którego w ogóle nie zostałaby zakwalifikowana. Wspinanie się po ścianie na pierwsze piętro było zbyt kłopotliwe i zbyt niebezpieczne, podobnie jak wchodzenie i wychodzenie z wielorodzinnych bloków i akademików.

Kręciło się tam zawsze za dużo ludzi. Nigdy nie wiadomo, komu i kiedy człowiek wpadnie w oko. Wprawdzie miał typową twarz porządnego faceta, która zdawała się wtapiać w tło codzienności, ale wolał nie ryzykować.

Był tam dzisiaj, w szpitalnej poczekalni, wraz z setką innych ludzi. Niczym się nie wyróżniał, ot, kolejna, pełna niepokoju twarz w tłumie zaniepokojonych ludzi. Widział ją, zaaferowaną, pełną napięcia. Kiedy odwołano pielęgniarkę, wślizgnął się do dyżurki. Wiedział, że trzyma torebkę w szafce pod pulpitem.

Wyciągnięcie kluczy było kwestią sekund. Roześmiał się na to wspomnienie. Mógłby zrobić karierę jako włamywacz wykradający biżuterię z sypialni pięknych kobiet. Był w tym świetny. Zdaje się jednak, że w dawnych, dobrych czasach działalności owych złodziei nazywano ich „dachowcami”.

Czyli odpada. Nie lubił dużych wysokości i zbędnego ryzyka. Mógłby zostać złapany. Już sam pomysł wywołał uśmiech na jego twarzy. Był przecież nieuchwytny. Wiedział o tym.

Wyjął chusteczkę higieniczną ze schowka i przetarł zaparowaną szybę. Nie mógł włączyć klimatyzacji, ponieważ wymagało to uruchomienia silnika, co mogłoby zwrócić czyjąś uwagę. Uchylił okno i wpuścił strumień wilgotnego powietrza.

Reflektory błysnęły w deszczu i mężczyzna podniósł do oczu lornetkę. Tak jak przewidywał, był to niebieski neon.

Suzie Walker wjechała na wybetonowany podjazd, zbudowany w miejscu ogródka, który przylegał kiedyś do drewnianego domu. Zgasiła silnik i odetchnęła z ulgą.

Była pierwsza w nocy, a ona pracowała od dwunastej w południe. Nie narzekała, wybrała sobie taki zawód i wiedziała, że musi być dyspozycyjna w razie nagłych przypadków. Ale była potwornie zmęczona. Po prostu leciała z nóg. Marzyła tylko o tym, by dostać się do łóżka.

Wysiadła i zamknęła samochód. Idąc do drzwi, szukała w torebce kluczy. Nie nosiła ich na jednym kółku z kluczami od samochodu, ponieważ było tego za dużo.

Klucz od drzwi frontowych, tylnych, od szafki w sali gimnastycznej, od sejfu bankowego, gdzie przechowywała jedyną cenną rzecz, jaką posiadała – złoty zegarek, prezent od rodziców na dwudzieste pierwsze urodziny.

Zazwyczaj odnajdywała klucze bez trudu, właśnie dlatego że były pękate.

Zmarszczyła brwi, zaglądając w otchłań dużej, skórzanej torby, przesunęła palcami po dnie. Kluczy nie było.

Nerwowo obejrzała się przez ramię. Była pierwsza w nocy, dokoła żywego ducha.

Panowała cisza, jeżeli nie liczyć bębnienia deszczu o płyty chodnika. Omiotła wzrokiem sąsiednie domy, ale w żadnym nie paliło się światło. Zawahała się, niepewna, co robić. Gdzie mogła zgubić te klucze? Wiatr targał gałęziami starego klonu po drugiej stronie ulicy. Nagle ogarnął ją strach. Rozejrzała się nerwowo.

Potem przypomniała sobie ostatnie morderstwo i dreszcz przeleciał jej po plecach. Nigdy nie wiadomo, kto czai się w ciemnościach, patrzy, czeka.

Ręce jej się trzęsły, kiedy otwierała drzwi samochodu. Rzuciła się na siedzenie kierowcy, nacisnęła przycisk automatycznie zamykający wszystkie zamki i dopiero wtedy odetchnęła. Po raz pierwszy pożałowała, że nie posłuchała ojca i nie sprawiła sobie telefonu komórkowego, na wszelki wypadek. Włączyła silnik, wycofała się tyłem z podjazdu i wyprysnęła na mokrą, śliską jezdnię. Jadąc o wiele za szybko, wyminęła zaparkowane samochody i zniknęła mężczyźnie z pola widzenia.

Patrzył za nią z uśmiechem. Potem odłożył lornetkę i sięgnął po płaszcz przeciwdeszczowy. Mógłby ją wziąć tej nocy. Sama pchała się w ręce, dojrzała jak śliwka w sierpniu. Ale tego rodzaju zbiory nie leżały w jego charakterze. Musiał wiedzieć o niej więcej, żeby w pełni się nią rozkoszować.

Tego właśnie ludzie nie rozumieją, pomyślał, idąc szybko w stronę jej domu.

Przyjemnością był nie tylko akt końcowy, lecz wszystkie poprzedzające go przygotowania, sprytne zdobywanie dojścia do ich domów, wejrzenie w ich życie, rzeczy osobiste, w ich płytkie, kobiece dusze.

Uśmiechnął się z radością, wsuwając klucz w zamek i wszedł do domu. Przez chwilę stał w mroku, nasłuchując. Żadnego dźwięku. Wyjął z kieszeni miniaturową latarkę i omiótł światłem wnętrze. Kocie oczy błysnęły ku niemu czerwonawo, rozległo się tupanie kocich łapek i znów zapadła cisza.

Mężczyzna rozpiął płaszcz przeciwdeszczowy i wciągnął cienkie, gumowe rękawiczki. Był idealnie spokojny. Nie widział potrzeby, żeby się spieszyć, miał mnóstwo czasu i mógł wszystko dokładnie obejrzeć. Jutro z samego rana dorobi klucze, wróci do szpitala i podrzuci je na parkingu, w miejscu, gdzie Suzie Walker zostawiała zwykle samochód. Ktoś je odnajdzie, odniesie do dyżurki.

Dziewczyna pomyśli, że wypadły jej z torebki, kiedy szukała kluczyków od auta.

A on będzie miał nieskrępowany dostęp do jej domu. Będzie przychodził i wychodził, kiedy mu się spodoba. Oczywiście, do chwili gdy zdecyduje, że na niego już czas.

18.

Tego ranka, kiedy Harry wrócił do Bostonu, zostawiając jej portret pamięciowy, Mallory pojechała na siłownię i próbowała wyzwolić trochę tych zdrowych, kojących androgenów, które podobno szalenie poprawiają samopoczucie – jeżeli człowiek się do tego przyłoży. Mal nie udało się i pomaszerowała do biura sfrustrowana, nadal gotując się ze złości.

Aromat świeżo parzonej kawy kazał jej zwolnić kroku. Zawahała się, po czym z buntowniczym wzruszeniem ramion weszła do małych delikatesów. Zamówiła sezamową bagietkę z kremowym serem i szynką oraz dużą kawę. Potem czekała, niecierpliwie bębniąc palcami w ladę. Ależ była głupia powierzając Harry’emu Jordanowi swoje tajemnice, zdradzając mu tajniki życia osobistego, bolesne wspomnienia i najgłębsze obawy.