Podskoczył do niej przez salę, ujął za rękę i złożył dworski ukłon.
– Wyglądasz olśniewająco – powiedział, trochę oszołomiony. – Co się nosi pod taką sukienką?
Rzuciła mu roześmiane spojrzenie i ruszyła w stronę stolika.
– Lepiej nie pytaj – powiedziała.
Tył sukienki wycięty był głębiej nawet niż przód i kiedy szła, materiał spływał po jej ślicznej pupie jak śmietanka po brzoskwiniach. Harry wziął głęboki oddech i ledwo usiedli, przesunął ręką przez włosy.
Spojrzała na niego surowo.
– Nie powinieneś tego robić. Teraz wyglądasz, jakbyś się zapomniał uczesać – roześmiała się. – Kiedy się nad tym zastanowić, nigdy nie widziałam cię uczesanego. – Oszacowała go powolnym spojrzeniem. Wyglądał pięknie i zupełnie swobodnie w doskonale skrojonym smokingu. Prawdę mówiąc, wyglądał jak facet z reklam Ralpha Laurena.
– Myślałam, że urodziłeś się w dżinsach i czarnej, skórzanej kurtce. Cieszę się, że się pomyliłam.
– Szykowna rzecz, co? – przesunął palcami po jedwabnych klapach, uśmiechając się do niej porozumiewawczo. – Zamówiłem drinki.
Widząc, że z uniesionymi brwiami przygląda się swojemu martini, pośpieszył z wyjaśnieniem.
– Wiem z wiarygodnego źródła, że przy takiej okazji należy pić właśnie martini.
Kobiety uważają je za wytworny napitek.
Spróbowała ostrożnie.
– Nigdy jeszcze nie piłam martini.
– Ja nie doszedłem nawet do etapu margarity. Ich oczy się spotkały i wybuchnęli śmiechem.
– Nie wolałbyś piwa? – zapytała. Zaprzeczył ruchem głowy.
– Okazja wymaga szampana, a ty, jak zauważyła Doris przy naszym pierwszym spotkaniu w „Ruby”, jesteś kobietą, którą należy poić szampanem. Zamówiłem martini tylko po to, żebyś wiedziała jaki jestem „au courant” w eleganckim świecie.
– Więc to naprawdę randka?
– Jeżeli nie randka, to nie wiem, co nią jest.
– Wobec tego mam zamiar dobrze się bawić.
– Okay. Ja również – wziął ją za rękę i wymienili radosne uśmiechy. – Już od pięciu minut jesteśmy razem i nie padło ani jedno ostre słowo.
To jakiś rekord.
– Masz zamiar pić tę ciecz? Potrząsnęła głową.
– Oszczędzam siły na coś lepszego.
– Bardzo mądrze. – Gestem poprosił barmana o rachunek. – Musimy już jechać.
Wydawała się zaskoczona.
– Powiedziałeś, że przyjęcie rozpoczyna się o ósmej.
– Zapomniałem dodać, że godzinę drogi stąd. Mama zawsze urządza przyjęcia urodzinowe na farmie.
Mal z przerażeniem zerknęła na swoją suknię. Akurat odpowiedni strój na barbecue!
– Nie jestem odpowiednio ubrana na farmę.
– Nie martw się, fartuch i gumiaki dostaniesz na miejscu. Zapłacił rachunek, po czym wyprowadził ją z baru.
Mal zatrzymała się przy recepcji i odebrała paczkę opakowaną w złoty papier.
– Prezent urodzinowy – powiedziała w odpowiedzi na jego pytające spojrzenie.
Harry jęknął.
– Wiedziałem, że o czymś zapomniałem.
Olbrzymia, biała limuzyna czekała na nich przed drzwiami hotelu. Na jej widok Mal wybuchnęła śmiechem.
– Nieźle, panie detektywie! – powiedziała. – Czuję się jak hollywoodzka gwiazdeczka.
– Detektywi i gwiazdeczki nigdy nie prowadzą po alkoholu. Musisz wiedzieć, że nie robiłem tego od czasu studniówki. Z Jessicą Brotherton w różowej taftowej sukni bez ramiączek, która wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Nigdy przedtem nie widziałem tyle nagiej skóry na raz. Obejmowaliśmy się przez całą drogę do domu i ona pozwoliła mi włożyć rękę pod spódnicę.
Radośnie wyszczerzył do niej zęby.
– Nie liczyłabym na ponowny uśmiech losu, detektywie – powiedziała cierpko.
Przycisnął rękę do serca i spojrzał w niebo.
– Och, Malone, wiesz jak te słowa mnie ranią. Rzuciła mu jadowite spojrzenie.
– To przesądza sprawę – jesteś pomylony.
– Ja?! Myślałem, że to ty. Rozejrzała się za psem.
– Nie ma Squeeze’e?
– Nie przepada za przyjęciami. Został na noc z Myrą. Mal uniosła brwi.
– Myra jest tą drugą kobietą w moim życiu – wyjaśnił.
– Powinnam wiedzieć, że jest jakaś druga – powiedziała z rezygnacją. Limuzyna wydostała się z miasta i pomknęła w mrok.
Harry wyjął z kubełka z lodem butelkę ulubionego szampana i wręczył Mal kieliszek.
– Witaj na Farmie Jordana, Mal Malone – powiedział ciepło.
Była to wspaniała noc: balsamiczna, bezchmurna, księżycowa. W holu młodzi ludzie z kwartetu smyczkowego grali Haydna, kelnerzy kręcili się po ukwieconej werandzie, roznosząc kanapki i szampana. Goście rozłożyli się na trawnikach i przy strumieniu, a Miffy Jordan krążyła między nimi z wdziękiem, witając nowo przybyłych cichymi okrzykami radości i głośnym cmoknięciem w policzek.
– Nie znoszę całowania powietrza – mówiła, wręczając im chusteczki higieniczne.
Możecie wytrzeć szminkę, albo nosić ją jako odznakę honorową.
Długa, biała limuzyna wydawała się zupełnie nie na miejscu, kiedy wtoczyła się na podjazd za wynajętym autobusem.
– No, teraz już naprawdę czuję się jak gwiazda – powiedziała Mal, niepewnie zerkając na czarne mercedesy i saaby zaparkowane w podwórku.
– Stara gwardia nie hołduje zasadzie „zastaw się, a postaw się” – wyjaśnił Harry. – Z wyjątkiem mojej matki. Sama zobaczysz.
Miffy namawiała muzyków z kwartetu, żeby zagrali „Smoke Gets In Your Eyes”.
– To moja ulubiona piosenka – tłumaczyła, kiedy spoglądali na nią z niedowierzaniem.
Mal pomyślała, że jest ucieleśnieniem holywoodzkiego wizerunku doskonale wychowanej, bogatej kobiety w pewnym wieku: suknia Valentino, każdy niefarbowany włos na swoim miejscu, kości policzkowe jak brzytwy, twarde, smukłe ciało.
Harry uścisnął matkę, potem ujął rękę Mal i przedstawił ją Miffy.
– Mamo, to jest…
– Mallory Malone! – zawołała, zaskoczona. – Nigdy bym nie… Co za miła niespodzianka. Moja droga, jesteś jeszcze bardziej urocza niż w telewizji.
Witaj! Witaj na Farmie Jordana.
Dała Mal kleistego całusa, po czym wręczyła chusteczkę.
W tym domu nic nie jest pocałunkoodporne – powiedziała, biorąc Mal za ramię i prowadząc w tłum. – Chcę, żebyś poznała moich gości, sama rodzina i przyjaciele.
Zerknęła chytrze na Mal. – Nie martw się, nie pozwolę, żeby cię zagadali na śmierć. Nikt tu nie będzie bombardował cię pytaniami.
Poza tym, to mama jest gwiazdą tego przedstawienia – powiedział Harry. – Nie dopuści, żebyś ją przyćmiła.
– Czy to prezent, kochanie? – zapytała Miffy, ignorując syna. Jak miło z twojej strony. Harry znowu zapomniał. Zawsze zapomina. Harry, połóż to na stole z innymi prezentami. Otworzę je później.
– Po północy – powiedział Harry, znając urodzinowy rytuał jeszcze z czasów dzieciństwa. Matka przyszła na świat o północy, świętowała więc przez dwa dni. Z wybiciem dwunastej zdmuchiwała świeczki i otwierała prezenty.
Obejmując Mal, przedstawiała ją swoim przyjaciołom. W pewnym momencie obejrzała się przez ramię na syna. Uśmiechnęła się promiennie i z aprobatą skinęła głową.
Harry jęknął. Miał tylko nadzieję, że matka nie przypisze faktom większego znaczenia niż miały w rzeczywistości. Obiecał Mal randkę bez zobowiązań i tym razem miał zamiar dotrzymać słowa.