Выбрать главу

21.

W chwili, gdy goście Miffy Jordan zasiadali do kolacji, mężczyzna zaparkował stalowoszare volvo na obskurnej uliczce w Południowym Bostonie. Pielęgniarka Suzie Walker mieszkała tu w domu z przełomu wieków, który podzielił los swych braci i stał się kamienicą czynszową.

Piętro już od kilku miesięcy stało puste, co było dla Suzie pomyślną okolicznością. Często pracowała nocami, musiała się wysypiać za dnia, a poprzedni lokator puszczał na okrągło piosenkę Whitney Houston „I Will Always Love You”.

Rozkoszowała się ciszą i spokojem. Brak lokatora na górze oznaczał, że może urządzić przyjęcie i puszczać własną muzykę tak głośno, jak jej się spodoba, nie troszcząc się o spokój mieszkańców.

W tym tygodniu pracowała na nocną zmianę i spędziła przyjemne popołudnie u fryzjera i na zakupach. Udało jej się nabyć na przecenie parę ładnych ciuszków, w tym zupełnie niezwykłą jedwabną suknię wieczorową. Jej siostra, Terry, zamierzała w przyszłym tygodniu wyprawić przyjęcie. Suknia będzie jak znalazł.

Suzie krzątała się po domu, starannie wieszając w szafie zakupy, robiąc drobne porządki. Wolała mieszkać sama w taniej dzielnicy niż z koleżankami gdzieś bliżej szpitala, dzielić łazienkę, działać sobie na nerwy.

Noc była parna, otworzyła więc wszystkie okna, próbując zrobić przewiew.

Przyrządziła sobie ziołową herbatkę i łyknęła trzy tabletki przeciw bólowi głowy, który nękał ją przez cały dzień. Podgrzała gotowe, niskokaloryczne danie z kurczaka i makaronu. Jadła, stojąc przy kuchennej ladzie i odczytując ponownie list od siostry. Terry pisała, że zaręczyła się z młodym człowiekiem, którego zna ze szkolnych czasów, że ślub odbędzie się w lipcu, i że ona, Suzie, będzie druhną.

Po obiedzie zadzwoniła do matki. Telefonowała do niej co piątek o tej samej porze, chyba że wypadł jej akurat dyżur. Zawsze ucinały sobie miłą pogawędkę o zdarzeniach minionego tygodnia. Tym razem rozmawiały o ślubie Terry.

– Przyjdziesz na przyjęcie, Suzie? – zapytała matka z nadzieją.

– Oczywiście, kupiłam już nawet sukienkę – obiecała. – Umówiłam się z Terry na jutro, ale zadzwonię do niej jeszcze dzisiaj.

Terry nie było w domu, nagrała się więc na automatyczną sekretarkę. Potem pobiegła do łazienki wziąć prysznic. Zrobiło się nagle bardzo późno, musiała się pośpieszyć.

Łazienka znajdowała się w bocznym skrzydle domu, w zasięgu wzroku mężczyzny.

Podniósł lornetkę do oczu w chwili, gdy okno zapłonęło światłem. Szyba była matowa, ale z powodu gorąca Suzie uchyliła okno. Ale trafiła mu się gratka!

Potok obelg bluznął mu z ust, kiedy ujrzał, jak się rozbiera. Stanęła tylko w staniku i majtkach, z namysłem patrząc na uchylone okno. Potem podeszła i je zamknęła.

– Cipa – mruknął. – Kurwa, dziwka, cipa… – złe słowa goniły jedno drugie w litanii nienawiści.

Suzie szybko założyła biały uniform. Zabrała torebkę, sprawdziła klucze, szczęśliwa, że je odniesiono.

Ból nadal pulsował w jej skroniach, z wdzięcznością pomyślała o bliskim weekendzie. W szpitalu miała ostatnio urwanie głowy, pracowała po godzinach, z pewnością przyda jej się krótki odpoczynek. Sporą część tego weekendu planowała spędzić w łóżku. Odeśpi zaległości, a potem się pouczy. Zbliżały się egzaminy. W sobotę po południu wybierze się do Terry porozmawiać o sukniach i ślubie. W niedzielę miała randkę z młodym internistą z Beth Israel Hospital, ale podejrzewała, że będzie wykończony – interniści zawsze są na ostatnich nogach – więc w niedzielę pójdzie wcześniej spać.

Przed wyjściem sprawdziła swój wygląd w lustrze. Wygładziła spódnicę, wyprostowała kołnierzyk, upięła luźny kosmyk włosów. Widząc sińce pod oczami, z tęsknotą pomyślała o sobocie. Uśmiechnęła się do swojego odbicia.

– Jutro o tej porze będziesz inną kobietą, Suzie Walker – pocieszyła się. Już w progu przypomniała sobie, że nie zamknęła okien, obeszła więc dom, zatrzaskując je w pośpiechu. Potem sprawdziła jeszcze tylne drzwi, założyła łańcuch. Dokładnie zamknęła drzwi frontowe.

Sąsiad Alex Kłosowski, który pracował w barze na Newbury Street i również wychodził do pracy, pomachał jej ręką.

– Ostrożności nigdy za wiele – powiedział, widząc jej zabiegi. – Tyle się tu kręci świrów, że strach zostawiać otwarte drzwi, Spojrzała na niego niepewnie.

– Przedwczoraj zgubiłam klucze. Upuściłam je na parkingu. Ktoś je znalazł i zwrócił, ale zastanawiam się, kto je trzymał przez noc.

– Powinnaś zmienić zamki, Suzie. Nigdy nic nie wiadomo.

– Chyba tak.

Pomachali sobie na pożegnanie. Suzie wsiadła do swojego małego neona, rzuciła torbę na siedzenie pasażera. Wycofała się z podjazdu, ciągle rozmyślając o słowach sąsiada. W końcu jednak uznała, że człowiek, który znalazł klucze, nie wiedział nawet, do kogo należą. Poza tym wymiana zamków była taka kosztowna!

Żyjąc z pielęgniarskiej pensji, ledwo wiązała koniec z końcem, jej budżet nie przewidywał żadnych dodatkowych wydatków.

Zresztą, miała większe problemy. Zmęczonym ruchem przetarła oczy; bolała ją głowa, musiała zdać egzaminy i jakimś cudem zdobyć forsę na suknię druhny oraz prezent ślubny.

Patrzył jak odjeżdża. Mignęła mu jej twarz i płomiennorude włosy, kiedy minęła go, jadąc zbyt szybko, jak zwykle spóźniona. Z dezaprobatą pokiwał głową. On się nigdy nie spóźniał. Harmonogram jego codziennych zajęć był ustalony z dokładnością co do sekundy. Mógłby powiedzieć, co będzie robił o dowolnej porze dnia i nocy. Z wyjątkiem nocy takich jak ta, rzecz jasna. To były wyjątkowe noce. Inni chodzili do kina, on wolał rzeczywistość.

Zerknął na drogi, złoty zegarek. Zamiast cyferek, na tarczy widniały emaliowane flagi. Było to cacuszko, jakie mógłby nosić właściciel jachtu. Nie był żeglarzem, ale lubił sprawiać wrażenie sportowca. Na pytanie, co będzie robił w weekend, odpowiadał zazwyczaj: „Och, popływam żaglówką w Cape, jeżeli wiatr dopisze. A może wybiorę się na mały spływ kajakiem, jeszcze się nie zdecydowałem.”

Było to wierutne kłamstwo. W Cape Cod bywał tylko na polowaniach, kiedy wybierał przyszłe kandydatki na gwiazdy mediów. Doszedł do wniosku, że powinny mu podziękować. Prowadziły takie jałowe życie, on dawał im chwilę prawdziwej sławy.

Było za wcześnie na działanie: świeciło się jeszcze w sąsiednich domach, ktoś szedł ulicą. Bezpieczny za przydymionymi szybami, wyjął z kieszeni srebrną piersiówkę brandy i nalał do małego kubeczka. Usadowił się wygodnie, powoli sącząc alkohol, rozmyślając o zbliżających się przyjemnościach.

22.

Kiedy Harry widział ostatnio Mal, wuj Jack Jordan otaczał ją w pasie ramieniem i szeptał do ucha. A Mal się śmiała. Było to pół godziny temu.

Jack Jordan był notorycznym kobieciarzem. Miał za sobą cztery małżeństwa i zastęp kochanek na potwierdzenie tego faktu. Nie wypadł jeszcze z obiegu, a na dodatek był wysoki, srebrnowłosy i uroczy ze swym małym wąsikiem, i umiejętnością pochlebstwa, która zaprowadziła go w życiu daleko.

– Staruszek umknął z moja damą – pożalił się Harry matce.

Stali pod markizą, sprawdzając, czy wszystko jest dokładnie tak, jak Miffy sobie wymarzyła.

– Nie martw się Harry. Przy kolacji będzie ją musiał zwrócić, posadzę ją koło ciebie – chwyciła karteczkę z nazwiskiem Jacka i przełożyła na sąsiedni stół. – Teraz Jack siedzi przy starej Biddy Belmont, która jest jeszcze starsza niż on, a do tego głucha. Będzie musiał dwukrotnie powtórzyć każde słowo. To go powinno ostudzić.

Roześmieli się i Harry uściskał matkę.

– Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś wyjątkową kobietą? – zapytał, nie wypuszczając jej z ramion.