Dopił kawę i rozejrzał się za automatem.
– Przyniosę więcej kawy. Pokręć się tu, na wypadek, gdyby się nam… gdyby się jej poszczęściło. Zadzwoń na posterunek, powiedz, gdzie jestem, sprawdź, jak im idzie z identyfikacją i w ogóle, co się dzieje.
– Zrobione. – Rossetti oderwał się od ściany. Spojrzał Harry’emu w oczy. – Nie przejmuj się tak, Harry. Jesteś tylko gliniarzem, który wykonuje swoją robotę – poklepał go przyjacielsko po ramieniu i ruszył połyskującym, antyseptycznym korytarzem w stronę telefonu. – Nigdy bym nie przypuszczał, że z ciebie taki uczuciowy gość. Zachowaj tę wrażliwość dla kobiet. One uwielbiają rozemocjonowanych faciów. Clint Eastwood i takie rzeczy.
Harry uśmiechnął się.
– Ciekawe, skąd ty to wiesz, Romeo?! – zawołał za nim.
– Już prędzej Casanovą. Jestem za stary na Romea – jego śmiech rozbrzmiał echem w martwym korytarzu.
Harry spędził na nim godzinę. Stał oparty o ścianę, spacerował w tę i z powrotem. Zszedł do kafeterii, zjadł kanapkę z jajkiem i bekonem, i znowu trochę pospacerował. W południe opuścił szpital, poszedł wyprowadzić psa, dał mu miskę wody i odprowadził do samochodu.
Pies usadowił się z powrotem na siedzeniu, złożył łeb na przednich łapach i spojrzał na Harry’ego z wyrzutem w jasnoniebieskich oczach.
– Takie jest życie gliniarza, Squeeze – powiedział Harry, zatrzaskując drzwiczki. Ostrzegałem cię, że tak będzie.
Słowo w słowo to samo powiedział żonie dziesięć lat temu, ale nie uratowało to ich małżeństwa.
Zmienił się policjant przy drzwiach.
– Dzień dobry, sir – powiedział, salutując. – Sierżant Rafferty, na służbie do dwudziestej. Doktor Waxman jest teraz z ofiarą.
Doktor stał w nogach łóżka, dumając nad kartą chorobową. Na odgłos otwieranych drzwi, obejrzał się przez ramię.
– Jak się masz, Harry? – uśmiechnął się. Byli starymi znajomymi, weteranami oddziału intensywnej terapii.
– Nieźle. A ona?
– Przed dziesięcioma minutami odzyskała na chwilę przytomność – westchnął z żalem. – Biorąc pod uwagę jej stan, jestem skłonny uznać to za triumf ducha nad materią. Na razie stan stabilny – wzruszył ramionami – wszystko może się zdarzyć. Harry wpatrywał się w dziewczynę z natężeniem, jakby pragnął ją obudzić siłą wzroku. Przesunął ręką po ciągle nie czesanych włosach.
– Kiedy się ocknie, będzie mogła rozmawiać? Ich oczy się spotkały.
– To może być jedyna szansa, żeby go dopaść – powiedział Harry cicho. – Może go zna. Może uratować inne dziewczęta…
– Zobaczymy – doktor Waxman wsunął kartę z powrotem w metalową ramkę w nogach łóżka. – Potrzebują mnie w izbie przyjęć. Zostajesz?
Harry skinął głową.
– Poczekam.
– A więc, do zobaczenia.
Harry usiadł na krześle przy łóżku. Spojrzał na dziewczynę, po czym z zażenowaniem odwrócił wzrok. Czuł się jak intruz, podglądający ją we śnie. Tylko że to nie był prawdziwy sen. To była śpiączka.
Gapił się w sufit, potem na góry i doliny, które ukazywały się na ekranie, monitorującym jej funkcje życiowe. Był dobrym gliniarzem, twardym gliniarzem, ale ta bezbronna, młoda kobieta coś w nim poruszyła. Wzięło go.
Rozległo się pukanie i w szparze drzwi ukazała się głowa Rossettiego.
– Wiedziałem, że cię tu znajdę – szepnął. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął złożoną kartkę papieru. – Nazywa się Summer Young. Wiek – dwadzieścia jeden lat, czwarty rok na uniwersytecie bostońskim. Pochodzi z Baltimore.
Współlokatorki zaczęły się niepokoić, kiedy nie wróciła do domu, a rano natknęły się na jej starego fiata na parkingu przed biblioteką. Drzwiczki były otwarte, kluczyki w stacyjce, torba na siedzeniu. Zawiadomiły policje.
Harry skinął głową. Potwierdziły się jego przypuszczenia.
– Rodzice już jadą – dodał Rossetti cicho. – Będą za parę godzin. Popatrzyli na siebie bez słowa. Oboje wiedzieli, że dla dziewczyny byłoby lepiej, gdyby dotarli tu prędzej.
– Latchwell czeka na korytarzu. Na wszelki wypadek.
Harry poderwał głowę: Latchwell był policyjnym portrecistą. Potrafił odtworzyć twarz na podstawie najbardziej mglistego opisu. Czasem wydawało się, że ją wyczarowuje z niczego, wyrzeźbią, tworzy i przetwarza… „wąskie wargi, nie, kąciki ust ku dołowi, o tak; krzaczaste brwi, nie, mniej krzaczaste… czarne oczy… no, może nie czarne, ale ciemne i jakieś takie mroczne…” Policja zawdzięczała ujęcie niejednego zbrodniarza niesamowitym zdolnościom Latchwella.
Rossetti nerwowo zerknął na dziewczynę. Powiedział: „Chyba wrócę na posterunek.
Muszę pogadać z tymi rybakami.”
Harry skinął głową. Chciał, żeby rodzice już przyjechali, chciał, żeby wzięli swoją dziewczynkę w ramiona, zapewnili ją, że wszystko będzie dobrze, że wyzdrowieje, wyjdzie z tego. Ale sam w to nie wierzył.
Kiedy parę minut później otworzyła oczy i spojrzała wprost na niego, był wstrząśnięty.
– Cześć – powiedział miękko. – Jestem detektyw Harry Jordan, napadnięto cię, ale teraz jesteś bezpieczna. Twoi rodzice już tu jadą. Nic ci nie będzie.
Wykrzywiła boleśnie wargi, próbując sformułować słowo.
– Drań – szepnęła.
– Harry przytaknął ruchem głowy.
– Powiedz, Summer, znasz go?
Próbowała potrząsnąć głową i drgnęła, kiedy ból przeszył jej ciało. Wargi ułożyły się w słowo: Nie.
Harry zżymał się na myśl, że musi naciskać.
– Widziałaś go? Pamiętasz? Zmarszczyła brwi z wysiłku.
– Delikatne… – szepnęła – dłonie.
Pielęgniarka nacisnęła przycisk przy łóżku, wzywając doktora Waxmana. Przyłożyła palec do pulsu na szyi dziewczyny i obejrzała się na Harry’ego.
– Dość – szepnęła.
Wiedział, że nie może prowadzić dalej przesłuchania. Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę. Zdawała się robić olbrzymi wysiłek, by przemówić. Pochylił się nad łóżkiem.
– Oczy – powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem. – Mroczne, nieruchome… oczy…
Czekał, ale powieki jej opadły i leżała znów bez ruchu. Kiedy tak patrzył, łza spłynęła po jej bladym policzku.
– Dzielna dziewczyna – szepnął. – Dzielna Summer. Wyjdziesz z tego. W drzwiach minął się z doktorem Waxmanem.
– No dość tego, panie detektywie – powiedział surowo. – Przywieźli helikopterem rodziców, ich córka, ich kolej.
Harry skinął głową.
– Proszę mnie zawiadomić, gdyby coś się wydarzyło. Będę na komendzie.
Latchwell wymieniał z sierżantem Raffertym opinię na temat gry koszykarskich drużyn Celtów i Kniksów. Czujnie spojrzał na wychodzącego Harry’ego.
– Mam przystąpić do akcji? Harry wzruszył ramionami.
– Nieruchome oczy. To wszystko, co mamy.
– Dobre i to na początek.
– Może nie być dalszego ciągu. Początek bez końca. Dzięki, Latchwell.
Przepraszam, że zmarnowałem twój czas.
– Normalka – Latchwell zarzucił na ramię torbę ze sprzętem i odszedł chłodnym, sterylnym korytarzem.
Zadzwonił telefon komórkowy Harry’ego. Rossetti. I złe wiadomości. Rybacy nie okazali się pomocni, niewiele pamiętają, zajmowali się dziewczyną, nie facetem.
Harry powiedział sierżantowi przy drzwiach, że jakby co, należy go łapać na komendzie i wrócił do samochodu.
Pies poznał jego kroki. Wypchnął nos przez uchylone okno i skrobał pazurami po tapicerce, jakby chciał w ten sposób przyspieszyć moment wydostania się na wolność. Harry przypiął mu smycz i zabrał go na długi spacer.